Odważny zwrot minister obrony Niemiec

Odważny zwrot minister obrony Niemiec

Ursula von der Leyen dostrzegła w konflikcie z Państwem Islamskim  szansę na wzmocnienie swojej pozycji Korespondencja z Berlina Decyzja Ursuli von der Leyen w sprawie pomocy Kurdom to jedna z wielu, które dowodzą, że minister obrony głosi poglądy inne niż obowiązujący przekaz niemieckiej soft power. Ale czy nie przejechała się na tym? Gdy w połowie sierpnia porażające zdjęcia uciekających jazydów obiegły świat, Ursula von der Leyen właśnie wracała z urlopu. Jeszcze przed jej dotarciem do Bendlerblocku powołano sztab antykryzysowy. Z jego raportu minister obrony dowiedziała się, że sytuacja w Iraku jest dramatyczna. Z ustaleń ministerstwa wynikało mniej więcej to, czego pospolici odbiorcy mediów dowiedzieli się z telewizji i z internetu. Zapędzeni przez sunnickich terrorystów do narożnika Kurdowie umierali z głodu lub już leżeli martwi. Ich krewni krzyczeli z rozpaczy, że wydano na nich wyrok zagłady. Wielu postraszonych śmiercią Kurdów zapragnęło podjąć walkę, mimo że ich gotowość bojowa była znikoma, a klęska właściwie nieuchronna. Gdy media przedstawiły światu ten realny scenariusz ludobójstwa, jednocząc we wspólnej walce przeciwko bojownikom Państwa Islamskiego skądinąd niesprzyjające sobie kraje, czyli USA i Iran, Berlin nie mógł nie zareagować. Nadmiar ostrożności Von der Leyen była wyraźnie zirytowana, gdy jej współpracownicy z resortu nadal wysuwali propozycje pomocy humanitarnej lub mediacji dyplomatycznych. Według niej, były one zbyt ostrożne. W obliczu ostatnich wydarzeń wszelkie deklaracje przedstawicieli Państwa Islamskiego były oczywistym kamuflażem szykowanej agresji. Już w styczniu br. minister oznajmiła na Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa, że „obojętność nie wchodzi w grę”, zapowiadając bardziej stanowczą politykę obronną. W kwestiach dotyczących operacji międzynarodowych Niemcy wykazywały bowiem dotąd sporą powściągliwość, szczególnie pod przewodnictwem roztropnej Angeli Merkel. Nawet gdy żądania Ministerstwa Obrony sprowadzały się do udzielenia pomocy humanitarnej, kanclerz wolała odsunąć je na bok. Dostarczanie broni do regionów kryzysowych było w każdym razie tematem tabu. Jego podjęcie uważano za niestosowne lub odbiegające od praktyki obowiązującej w powojennych Niemczech. Na tle zaostrzającej się sytuacji w Iraku sprawy przybrały jednak nagły obrót. Już w połowie sierpnia w moście powietrznym do Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego uczestniczyło pięć samolotów transportowych typu Transall C-160, do których załadowano 36 ton środków medycznych i artykułów żywnościowych. – To dopiero początek – zapewniała von der Leyen przed odlotem pierwszej maszyny z bazy w Szlezwiku-Holsztynie. Zaledwie tydzień później minister obrony w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Bild” utrzymywała, że „obowiązuje nas zasada, że jeśli ludobójstwu można zapobiec tylko za pomocą niemieckiej broni, to należy jej dostarczyć”. Podobno już kilka godzin po rozmowie z tabloidem ambitna minister wdała się w przepychankę słowną z szefową rządu, która ostatecznie dała się przekonać. W nocy z 31 sierpnia na 1 września kanclerz Merkel postanowiła na spotkaniu z Frankiem-Walterem Steinmeierem, Sigmarem Gabrielem i Ursulą von der Leyen, że Niemcy wkrótce dostarczą Kurdom broń przeciwpancerną i karabiny automatyczne. Silna i asertywna Decyzja o wysłaniu 30 wyrzutni Milan i 8 tys. karabinów szturmowych do pogrążonego w chaosie Iraku oznacza odważny zwrot w polityce Niemiec. Jeszcze kilka dni wcześniej rzecznik Merkel, Steffen Seibert, upierał się, jakoby kanclerz rozważała dostawę sprzętu wojskowego, lecz „na pewno nie do zabijania”, mając na myśli ciężarówki, hełmy lub kamizelki kuloodporne. – Rząd federalny obawia się, że niemiecka broń mogłaby zostać w przyszłości wykorzystana przez Kurdów do walki o odłączenie się od Iraku – przekonywał. Zresztą obowiązujące w RFN od 2000 r. dyrektywy w sprawie eksportu broni jasno zakazywały wysyłania jej w regiony ogarnięte konfliktami, dopuszczając jednak wyjątki, gdy jest to zgodne z niemieckim interesem. Tym bardziej zaskoczyło niektórych obserwatorów, że parę dni później Bundestag przyjął rezolucję o dostawie broni, chociaż sytuacja w północnym Iraku właśnie zaczęła się stabilizować. Podsumujmy: w ciągu zaledwie siedmiu dni trzy razy zadano Merkel pytanie, czy Niemcy będą wysyłać broń, a kanclerz udzieliła trzech różnych odpowiedzi, począwszy od „nie”, poprzez „być może”, a na wyraźnej aprobacie skończywszy. Pierwszy wniosek: minister obrony postawiła na swoim. I wygrała batalię

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 37/2014

Kategorie: Świat