Okruszki imperium

Okruszki imperium

Brytyjczycy i Amerykanie nie rezygnują z wysp Czagos Ta opowieść ma początek na terytorium o łącznej powierzchni nieco ponad 56 km kw. Potencjał ludzki też jest dość ograniczony, bo przejmując kontrolę nad tą częścią świata, zyskuje się 3,5 tys. nowych obywateli. Mowa tu o 60 wysepkach rozrzuconych po Oceanie Indyjskim, niemal dokładnie na jego środku – do wybrzeży subkontynentu indyjskiego jest stąd w linii prostej jakieś 3 tys. km, do Afryki o 1 tys. km więcej, Australii nie ma nawet co brać pod uwagę. Żeby znaleźć archipelag Czagos na mapach internetowych Google’a, trzeba ustawić kursor na wielkim niebieskim polu oznaczającym ocean i długo naciskać przycisk „przybliż”. To jedno z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie, gdzie nic nie ma prawa się wydarzyć. Ledwo wystające z wody atole na końcu cywilizacji. „Nigdzie” na mapie. Wydawać by się więc mogło, że o wyspy Czagos nikt nigdy nie będzie kruszyć kopii, bo po co. Choć krajobrazy są tam rajskie, a klimat tropikalny, znaczna odległość od jakiegokolwiek większego lądu powoduje, że z tego zakątka nie opłaca się nawet zrobić turystycznej potęgi. Zbyt daleko, zbyt drogo, aż nazbyt egzotycznie. Może to być najwyżej punkt przesiadkowy dla podróżnych przemierzających świat z jednego końca na drugi. I jako taki właśnie wyspy funkcjonowały w historii. Pierwszy na mapie globu umieścił je nie kto inny jak Vasco da Gama, chociaż żywego ducha na nich nie spotkał. Dlatego w przypadku Czagos trudno mówić o rdzennej populacji. Osiedleńców sprowadzili tu Francuzi w czasach napoleońskich, planując rozwój plantacji kokosów. W większości byli to czarnoskórzy niewolnicy, przybyli z sąsiedniego Mauritiusa, choć słowo sąsiedni i tak jest na wyrost, nawet jeśli ta wyspa to rzeczywiście najbliższy zamieszkany obszar. Nie znaczy to jednak, że wcześniej nikt tu nie postawił nogi. W historii mówionej ludów zamieszkujących Malediwy o Czagos wzmianek jest całkiem sporo, ale nigdy nie zasiedlono archipelagu na stałe. Nawet zanim na tych wodach zaczęli dominować Europejczycy, rachunek ekonomiczny był taki sam. Czagos były za daleko, żeby mieszkanie tam na stałe miało dla kogokolwiek sens. Po Francuzach przyszli Brytyjczycy, którym w przejęciu kontroli nad archipelagiem pomógł traktat paryski z 1814 r. Cztery lata wcześniej przeprowadzili w tej części świata potężną ofensywę militarną, chcąc uszczknąć jak najwięcej z chwiejącego się imperium Napoleona. Zdobyli więc Mauritius i siłą rozpędu zapragnęli wziąć pod swoje rządy wszystko, co czekało dookoła. Do Mauritiusa dołączono więc Seszele i Czagos. Przy stole negocjacyjnym brytyjska monarchia uzyskała panowanie nad tymi wyspami, nie spodziewając się wcale, jak duże znaczenie militarne zdobędą w następnym stuleciu. Brytyjskiej dominacji na Czagos nie zaszkodziły ani światowe wojny, ani późniejsze procesy dekolonizacyjne. Rozpadające się na kawałki imperium, z którego niepodległość i demokratyzacja wyjęły praktycznie wszystkie większe klocki, na środku Oceanu Indyjskiego trzymało się mocno. Nawet oderwanie się Mauritiusa od korony w 1968 r. nie spowodowało wycofania się kolonialnej administracji do Londynu. Trzy lata wcześniej Czagos weszły w skład nowo powstałej jednostki administracyjnej – Brytyjskiego Terytorium Oceanu Indyjskiego, znanego jako BIOT od angielskiego akronimu. Cel tego ruchu był od samego początku dość jasny. To, co przez setki lat było przekleństwem Czagos, nagle stało się ich atutem. Położenie na samym środku oceanu, a więc z dala od czujnych oczu wielkiego ideologicznego rywala i jednocześnie bliżej sprzymierzeńców – Australii, Singapuru, państw azjatyckich – uczyniło z wysp idealną lokalizację dla zimnowojennych działań wojskowych. Wtedy, w latach 60., świat żył realną groźbą konfliktu nuklearnego, a strategie militarne potęg rzeczywiście obejmowały wszystkie jego rejony. Miejsce na środku oceanu, w którym można było coś ukryć, wykonać międzylądowanie albo zostawić przesyłkę dla sprzymierzeńców, stało się nagle bezcenne. Brytyjczycy kurczowo trzymali się więc kontroli nad Czagos, a szczególnie nad wyspą Diego Garcia, największą w archipelagu. Na jej terenie powstała baza wojskowa z lotniskiem, szybko jednak udostępniona przez Londyn partnerom z drugiej strony Oceanu Atlantyckiego. Wspólna brytyjsko-amerykańska instalacja militarna funkcjonuje tam zresztą do dziś, możliwa w dużej mierze właśnie dzięki ładunkom nuklearnym. Bo to za rakiety Polaris ze zdolnością ich przenoszenia Brytyjczycy zgodzili się w ogóle wpuścić jankesów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2021, 2021

Kategorie: Świat