Mistrz Mowy Polskiej na co dzień przedziera się przez bieszczadzkie bory, a pomysły na opowieści spisuje, siedząc na pniu drzewa Oni – znani z czołówek gazet, z ekranów telewizyjnych, sal koncertowych. On – człowiek znikąd. A jednak znalazł się wśród zwycięzców plebiscytu Mistrz Mowy Polskiej, wygrywając w kategorii Vox Populi. Pierwszy leśnik w historii konkursu, malarz i gawędziarz. Na co dzień przedziera się w ciężkich buciorach przez bieszczadzkie bory, a pomysły na opowieści spisuje, siedząc na pniu drzewa. Czy żywe słowo, literatura, poezja to zajęcie dla leśnika? – krzywią się niektórzy. A dlaczego nie? Czy każdy leśnik musi się kojarzyć z wyrębem drzew albo uganianiem się za zwierzyną? Adrian Wiśniowski z Solinki w Bieszczadach przeczy takiemu obrazowi. Podobnych mu jest więcej, ale to 27-letni podleśniczy w Nadleśnictwie Cisna podbił serca tych, którzy jeszcze wierzą, że język mówiony może być smakowitą ucztą. Kawaler (podobno już niedługo), tytan pracy, miłośnik przyrody, bibliofil. Wysłużoną nivą, do połowy oblepioną błotem, w słoneczne popołudnie wjeżdża na teren składu drewna w Dołżycy koło Cisnej. Poprawia okulary, mocno ściska moją dłoń i wskazuje kłodę drewna, która posłuży nam za fotele. Po co rozmawiać w dusznym biurze, skoro można w lesie? – Panu chyba też to nie przeszkadza? – zagaja i otrzepuje portki z igliwia. – Strasznie dużo dzisiaj roboty. Musiałem sporo się nachodzić po gęstwinie, może i kleszcz się gdzieś uczepił, ale to sprawdzę dopiero przy kąpieli. Oglądanie się od stóp do głów to już codzienny nawyk, lepiej na bieżąco usuwać krwiopijne pajęczaki. – Naprawdę media interesują się moimi gawędami? I tak już dziwnie się czuję, bo ciągle ktoś dzwoni, gratuluje, zaprasza na spotkania. Szkoły, muzea, domy kultury. A ze mnie żaden artysta, żaden mistrz, po prostu lubię opowiadać. Od dziecka byłem wyszczekany, ale jakoś nie zaistniałem. Dopiero potem… Nieoszlifowany diament Z rodzinnego Frysztaka niedaleko Rzeszowa Adrian wyjechał do Technikum Leśnego w Lesku, jednej z zaledwie kilku takich szkół w Polsce. Zawód leśnika wydał mu się praktyczny i ciekawy, zresztą już jako podrostek często przemierzał knieję z ojcem i dziadkiem, lubił zapach drzew, różnorodność roślin, zabawę w odgadywanie tropów zwierząt. Nie wyróżniał się z tłumu. Nie był ani najlepszy, ani najgorszy, ale Jadwiga Szylak, nauczycielka języka polskiego, potrafiła dostrzec tlącą się w nim iskrę, z której można wykrzesać krasomówczy płomień. – Lubiłem poezję, czasem coś deklamowałem. Któregoś dnia pani Szylak stwierdziła, że powinienem wziąć udział w konkursie krasomówczym. Nie byłem o tym przekonany, nawet zapomniałem o tej rozmowie, ale nie zapomniała moja polonistka. Miałem wystąpić publicznie, w auli wypełnionej słuchaczami. Pilnie przygotowywałem się do debiutu, ale efekt był żałosny. Zająłem ostatnie miejsce, zostałem przez jury totalnie skrytykowany. Była to jednak krytyka konstruktywna, niosąca ze sobą naukę. Wiśniowski wspomina, że o dziwo wcale go ta porażka nie podłamała. Nadal miał wsparcie w nauczycielce, która uparcie twierdziła, że Adrian ma talent, tylko jeszcze nie umie go wykorzystać. Chłopak wymagał szlifu, pewności siebie, otwarcia się na widza. – Od małego miałem w sobie upartość, postanowiłem więc, że będę nad sobą pracować, oczywiście pod okiem nauczycieli, jednocześnie dużo czytając, podpatrując mistrzów. Po jakimś czasie uznałem, że wcale nie muszę deklamować wierszy ani opowiadać historii zaczerpniętych z literatury pięknej. Mogłem sobie taką opowieść stworzyć sam. Wieczorami Adrian mozolnie nizał słowa pierwszej autorskiej gawędy. Tak powstała opowieść o rykowisku jeleni, którą przedstawił na międzynarodowym konkursie krasomówczym w Golubiu-Dobrzyniu. I wygrał, dokładając do sukcesu jeszcze opowiastkę o umundurowaniu i pracy leśnika. W przeciwieństwie do rykowiska, przedstawienia w naturze niezwykle barwnego i emocjonującego, drugi temat nie wydawał się atrakcyjny, jednak Wiśniowski potrafił zrobić z niego perełkę i zachwycić jurorów. Był rok 2002. – To jakby data graniczna, wtedy na poważnie zająłem się pisaniem gawęd przyrodniczych. Zauważyłem, że sprawia mi to przyjemność, że nie robię tego na siłę, bo ktoś mnie namawia albo chcę zabłysnąć wśród kolegów, ale z czystej radości tworzenia w słowie. Wykuwanie słów Zanim ukończył technikum, napisał jeszcze kilka gawęd, kolejne stworzył już na studiach leśnych w Krakowie i niemal za wszystkie otrzymał nagrody, w tym
Tagi:
Krzysztof Potaczała









