Optymista – fatalista

Optymista – fatalista

Wokół polskiego filmu powstała niedobra atmosfera i fałszywy podział na kino komercyjne i artystyczne Olaf Lubaszenko Ur. w 1968 r., aktor filmowy i teatralny, reżyser. Laureat prestiżowych nagród aktorskich: Złotej Kaczki (1988 r.), nagrody na Festiwalu Filmowym w Genewie za „Krótki film o miłości” (1989 r.), nagrody na MFF w Cancun za „Pamiętnik znaleziony w garbie” (1993 r.), nagrody na MFF w Karlowych Warach i Polskiej Nagrody Filmowej za „Zabić Sekala” (1998 r.), Czeskiego Lwa (1999 r.). Ma na swoim koncie ponad 100 ról filmowych, teatralnych i telewizyjnych. Reżyserował filmy: „Sztos”, „Chłopaki nie płaczą”, „Skarb sekretarza”, „Poranek kojota”, „Jest sprawa”, „Król przedmieścia” i „E=mc2”. – Zrealizował pan kilkanaście filmów, zagrał pan w kilkudziesięciu. Wszyscy w Polsce krzyczą o kryzysie w kinematografii, tymczasem pan robi film za filmem. – Chciałbym złożyć taką oto deklarację na łamach tego szacownego czasopisma: jeśli ktoś ma wrażenie, że w Polsce filmy robi tylko Lubaszenko, jest to wrażenie absolutnie mylne, bo od dwóch i pół roku nie byłem reżyserem na planie filmowym, więc proszę łaskawie, żeby ta etykietka się ode mnie odkleiła. Zrobiłem sobie trochę świadomej przerwy! Trochę dlatego, że coraz trudniej jest zdobyć pieniądze, trochę dlatego, że nie było być może aż tak dobrego scenariusza, który by kogoś oprócz mnie jeszcze zafascynował. – Pan sobie zrobił świadomie dwuipółletnią przerwę, a niektórzy po 20 lat czekają na debiut. – I teraz znów przygotowuję jakiś projekt, tylko spokojniej. – Skąd bierze pan pieniądze? – Czas to pieniądz! Czasy są trudne, to i pieniądze zdobywa się z trudem. Wymaga to aktywności. Dziś nikt nikomu nie robi prezentów. – Co to jest komercja? Czy myślenie komercyjne zabija, czy może uratować polski film? – Łączenie myślenia komercyjnego z wartościami artystycznymi to jedyna droga na przyszłość. Dla Amerykanów jest to od dawna oczywiste, dla nas nie. Sami twórcy, część kolegów – krytykując postawy czysto komercyjne – zrobili sobie krzywdę. Także wielu krytyków, ludzi piszących o filmie, zrobiło nam, filmowcom, krzywdę. Wokół polskiego filmu powstała bardzo niedobra atmosfera i taki fałszywy zupełnie podział na kino komercyjne i artystyczne. Ten podział nie prowadzi do niczego dobrego. Proszę mi powiedzieć, do jakiego gatunku zaliczymy „Amelię”, jeżeli ma w Polce 800 tys. widzów? To jest komercja, prawda? Jednocześnie jest to wspaniały film artystyczny i nijak się nie mieści w prostych podziałach. Wcale nie jest powiedziane, kogo św. Piotr przywita przy bramie niebios szerszym uśmiechem – czy tych „artystów”, którzy tutaj robią tyle szumu wokół tego, jacy są wspaniali i czyści, czy może tych, którzy uczciwie pracują, dając ludziom prostą rozrywkę. Ja nie wiem niczego na pewno, mam szacunek dla ludzi – i dla widzów, i dla kolegów. Nikogo nie krytykuję. Wszystkim zaś dedykuję piosenkę Wojciecha Młynarskiego „Jak artyści szli do nieba”. – Zrealizował pan serial telewizyjny. Dlaczego zdecydował się pan na taką formę, czy to po prostu kolejny etap zdobywania doświadczenia? – Lech Wałęsa nazywał to ładowaniem akumulatorów i ja w pewnym sensie również tak to traktuję. To poszukiwanie siebie i swego miejsca – ciągle uważam się za twórcę młodego, chociaż pracuję już od 20 lat. To już szmat czasu i tych filmów, które są pozycjami w biografii artystycznej, było strasznie dużo, nawet szczerze mogę powiedzieć, że o wiele za dużo! Dziś tak mogę powiedzieć, z dystansu, z perspektywy czasu to łatwiejsze. No, ale każdy z nich był jakimś etapem w poszukiwaniu tego, co jest dla mnie najważniejsze, najciekawsze, w czym czuję się najlepiej i co bym chciał robić w przyszłości. Myślę, że to jest tak – jeśli ktoś w ASP studiuje malarstwo, uczy się wszystkich kolejnych gatunków i epok, aby odnaleźć swoje miejsce. I ja właśnie „poszukuję swojego miejsca w malarstwie”. – Studiował pan socjologię, teologię, filozofię, aktorstwo – co łączy te kierunki? – Poszukiwanie swojego gatunku malarskiego. Nie chciałem przyjąć najłatwiejszej drogi, która sama się narzucała. Wiadomo było, że aktorem mogę zostać, bo to był zawód rodzinny, jakoś tak sam się narzucający, więc może trochę przez przekorę, może przez chęć poznania świata próbowałem różnych rzeczy. Ale teraz mam takie wrażenie, że obecnie wszyscy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2004, 2004

Kategorie: Kultura