Ostatni bierze dziecko

Ostatni bierze dziecko

 W tramwaju znalazła całkiem nowy życiorys   Ciągle wracała do tej sceny. Może dlatego, że palec nadal bolał okropnie. Nawet teraz, kiedy kasowała bilet, odezwał się pulsujący ból. Wygłupiła się przed samą sobą i przed sąsiadami. Trzy dni temu, w Walentynki, postanowiła myśleć pozytywnie, choć atmosfera w szkole wcale do tego nie zachęcała. Uczniowie byli po feriach rozkojarzeni, dziewczęta pokazywały pocztówki w kształcie serc. Na jej widok ściszały głos, jakby były w odwiedzinach w domu starców. A przecież Karina ma tylko trzydzieści lat. Walenlynki. Kiedy po lekcjach Kalina zbliżała się do domu, przełożyła zeszyty do lewej reki, tak żeby jak najszybciej otworzyć skrzynke. Nawet do niej nie zaglądała. Kurczowo podtrzymywała zeszyty, wsunęła dłoń do skrzynki. Pusto. I wtedy właśnie zaczęła szarpać się   z  metalowymi drzwiczkami. Poraniła sobie palce. Płakala. Uspokajał ją sąsiad i dozorczyni. Miała nadzieje, że nie domyśli sie, dlaczego szlocha. To bylo trzy dni temu, ale palec banalnie przypominał o krzywdzie. Ostentacyjnie owinęła go grubym bandażem. – Niestety, serca nie zabandażujesz – kpiła szkolna koleżanka. W tramwaju było coraz tłoczniej. Karina nigdy nie jeździła tą linią. Jakaś kobieta oparła sie o nią i drugiej opowiadała o mężu, który poza oceną zupy, negatywną zresztą, nie ma jej nic do powiedzenia.  Karina jechała do nowego ucznia. Nie udzielała korepetycji w domu, nie chciała obcych. 'I’ak, Krzysztof nie przysłał jej walentynki, a ona stała pokaleczona pod skrzynką na lisly i płakala. Ciekawe. Chyba powinnam zapisać sie do jakieś grupy terapeutycznej. Tylko jakiej? Na przykład do grupy wsparcia „dla kobiet, które były same w Walentynki” – myślała. A właściwie, co sobie wyobrażała? Że Krzysztof po dwumiesięcznej ciszy po prostu przyśle jej lukrowaną kartkę. Sama przed soba udawała, że się tylko przestali spotykać. Taka  przerwa. Ale przecież nie pokłócili się, po prostu przestali sie rozumieć. Krzysztof  twierdził, że jest zazdrosna. A ona tylko, gdy zabierał ją na jakieś telewizyjne imprezy, od razu zauważała te wszystkie kobiety witające się z nim tak serdecznie. Kiedy to było? Jesienią poszli na telewizyjny bankiet. Krzysztof miał za sobą udaną premierę w teatrze telewizji. Jego Czechow był mało liryczny, co spodobało się krytykom. Karinie mniej. Już kiedy dojeżdżali do jakiegoś nowego superpubu, zadzwoniła komórka. – To Anita – powiedział. Czekała przy wejściu. – Musisz uważać, dzisiaj jest mój narzeczony, beznadziejnie zazdrosny. Krzysztof, trochę speszony, udał, że nie słyszy. – Ale tu jest inna panienka warta rozruszania – ciągnęła Anita. W tym momencie podszedł kelner z powitalnymi drinkami. Za nim przepychała się jakaś zwalista postać. Narzeczony Anity. – Co ty tej pani robisz przy ludziach, czego teraz nie robisz, bo ma zazdrosnego narzeczonego? – zapytała Karina. W kącie tłoczyło się parę osób, nadstawili uszu. – Zastanów się, co mówisz – burknął. – Wiem, że to nieskładne, ale chyba słowa rozumiesz. – Uspokój się. – Wcale się nie chcę uspokoić – piszczała i pewnie te piski utonęłyby w gwarze, gdyby nie machnęła ręką. Czerwone wino natychmiast wsiąkło w równie czerwoną bluzkę Anity. – Przepraszam – powiedziała Karina. Wzięła następny kieliszek, wypiła szybko, potem jeszcze jeden, Wyszła. Na ulicy zorientowała się, że mówi sama do siebie, to znaczy przedrzeżnia Anitę.   CIEKAWE, CZY TO DZIEWCZYNKA   Przez dwa następne dni jeszcze nie była przestraszona. Incydent. Po tygodniu zrozumiała, że Krzysztof z ulgą wykorzystał tę okazję. Ale aż do Walentynek powtarzała sobie, że przecież o nic się nie pokłócili. To tylko cisza. Kiedy nie dostała kartki, a co roku w skrzynce była inna, zrozumiała, że to koniec. – … i ja mu wtedy mówię – rację miała mamusia, jak mnie ostrzegała przed ślubem z takim byłe co – kobieta, która opierała się o Karine, właśnie była w połowie opowieści. Ludzie wsiadali, wysiadali, Nagle tramwaj skręcił w stronę Dworca Wschodniego. Dziwne, Karina nie przypominała sobie takiej trasy. Teraz bardziej oddalała się, niż zbliżała do domu nowego ucznia. Cienkie strugi deszczu, odrapane kamienice, lśniący bruk, jakaś bijatyka meneli wyglądała przez okno. A ludzie wsiadali i wysiadali. Bała się wysiąść, bo nie wiedziała, gdzie jest. Palec bolał coraz bardziej. Ludzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2000, 2000

Kategorie: Kraj