W olsztyńskim PiS walka o mandaty przypominała partyzanckie podchody 15 września minął termin rejestracji partyjnych list kandydatów do parlamentu. W olsztyńskich strukturach Prawa i Sprawiedliwości walka o mandaty przypominała partyzanckie podchody. W tej bitwie największego pecha miał Jerzy Szmit, formalny i faktyczny lider olsztyńskiego PiS. Przed katastrofą smoleńską dominował tu Aleksander Szczygło. Szmit wydawał się stłamszony osobowością znanego polityka, pewnie dlatego potykał się co rusz, przegrywając wybory parlamentarne i na prezydenta Olsztyna. A nawet jak pod koniec 1998 r. został marszałkiem województwa warmińsko-mazurskiego, to był nim zaledwie kilka miesięcy. Rozpadła się bowiem koalicja AWS z PSL i Unią Wolności, a nowa z udziałem SLD wybrała lewicowego marszałka Andrzeja Ryńskiego. Trochę lepiej szło Szmitowi jako prezesowi zarządu regionalnej spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej, którym był trzy lata (co wykorzystał potem w Sejmie, lobbując w sprawie SKOK-ów), ale już jako prezes klubu piłkarskiego Stomil przetrzymał ledwie dwa miesiące. Podwójna ciągła W końcu przełamał złą passę i w 2005 r. został senatorem PiS. Jednak po dwóch latach parlament został rozwiązany, a w 2007 r. Jerzy Szmit do Senatu już nie wszedł. Wywalczył za to mandat poselski cztery lata później, gdy już był samodzielnym liderem PiS w regionie i – po tragicznej śmierci Aleksandra Szczygły – decydował, kto znajdzie się na pierwszym miejscu listy. Co prawda, w 2014 r. zaliczył porażkę w rywalizacji o mandat europosła, ale jego pozycja w tegorocznych wyborach wydawała się niezachwiana. Do czasu. Pierwsze chmury nad jego głową pojawiły się w lipcu, gdy policja zabrała mu prawo jazdy, bo przekroczył limit punktów karnych. Ostatnie punkty dostał za wyprzedzanie na podwójnej linii ciągłej na drodze ekspresowej E7. Wracał z Warszawy do Olsztyna, choć wtedy jeszcze mało kto wiedział, że nie mieszka już z rodziną. Poseł Szmit tłumaczył mediom, że bardzo się spieszył na spotkanie, i zażartował, że będzie musiał się przesiąść na autobusy i tramwaje, jak tylko te drugie ruszą w Olsztynie. Była to aluzja do największej olsztyńskiej inwestycji ostatnich lat – budowy od podstaw linii tramwajowej. Przyłapany z kochanką Bomba wybuchła w drugiej połowie sierpnia, gdy „Fakt” ujawnił romans 55-letniego posła z niejaką panią Beatą (imię ponoć zmienione). „Lansuje się z rodziną, a żyje z kochanką”, donosił tabloid w tekście pod nagłówkiem: „Kolejny hipokryta z Wiejskiej”. Dziennik powołał się na tajemniczego donosiciela, który postanowił ujawnić prawdę o wątpliwej moralności polityka. Bo z jednej strony „stara się kreować wizerunek człowieka respektującego ponad wszystko wartości rodzinne – kroczy w pierwszych szeregach Marszu dla Życia i Rodziny, uczęszcza do kościoła, zabiera swego małego synka na oficjalne uroczystości”, a z drugiej „od pięciu lat prowadzi podwójne życie”, informował ów donosiciel. „Fakt” poszedł śladem posła Szmita i przyłapał go z panią Beatą w stołecznych galeriach handlowych, skąd oboje udali się do jej domu w podwarszawskiej miejscowości. Okazało się, że poseł przyjeżdża do Olsztyna tylko w sprawach służbowych i nie mieszka w domu z rodziną, lecz wynajmuje pokój w hotelu Kopernik. Po tej publikacji zawrzało na Wiejskiej i na Nowogrodzkiej w Warszawie, gdzie mieści się centrala PiS. Obserwatorzy sceny politycznej robili zakłady, czy Jerzy Szmit wypadnie z obiegu, czy może prezes Kaczyński da mu jeszcze szansę. Sam pechowy poseł na pytanie o romans odpowiadał tylko, że to sprawa osobista i nie zamierza się tłumaczyć. Agent Tomek w cieniu Tymczasem w kuluarach padło ważniejsze pytanie: cui bono, czyli kto na tym skandalu najbardziej skorzysta? Odpowiedź przyszła kilka dni później, gdy na pierwszym miejscu listy PiS w okręgu olsztyńskim znalazła się Iwona Arent, dotychczasowa koleżanka Szmita z ław poselskich. Jej talenty polityczne nie są jednak w Olsztynie wysoko cenione, a w teorii spiskowej pojawiły się głosy, że stał za tym słynny agent Tomek, czyli Tomasz Kaczmarek. Do niedawna był on posłem PiS, ale najpierw wyleciał z klubu, a potem zrezygnował z mandatu, gdy media ujawniły jego groźby pod adresem byłego męża olsztyńskiej bizneswoman, z którą eksagent CBA miał romans. Do konfrontacji obu mężczyzn doszło na przyjęciu imieninowym Iwony Arent. Przyłapany przez byłego męża i dobrze już wstawiony agent Tomek kazał rywalowi się wynosić. „Za trzy sekundy wstanę i cię
Tagi:
Marek Książek