Ostry punkt widzenia

Ostry punkt widzenia

Warszawa 03/06/2013 Prof. dr hab n. med Jerzy Szaflik - dyrektor - Samodzielny Publiczny Kliniczny Szpital Okulistyczny. Kierownik - Katedra i Klinika Okulistyczna WUM. fot.Krzysztof Zuczkowski

To najbezczelniejszy numer pana Arłukowicza. Wydał na mnie wyrok, wykonał go publicznie, po czym postanowił sprawdzić, czy aby się nie pomylił Prof. Jerzy Szaflik jest kierownikiem Katedry i Kliniki Okulistyki II Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i dyrektorem Klinicznego Szpitala Okulistycznego w Warszawie. Inicjator powołania i wieloletni dyrektor Banku Tkanek Oka w Warszawie, autor i współautor licznych publikacji naukowych, również w czasopismach zagranicznych. Jego pasją są nowe techniki chirurgiczne w okulistyce. Co do współpracy z Arłukowiczem? No cóż, nastał przed Nowym Rokiem 2012, zaanonsował się jako lekarz i nauczyciel akademicki z Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie, co mnie cieszyło, w dodatku po MBA i prywatnej praktyce w Szczecinie. Miałem prawo liczyć, że coś rozsądnego wniesie do naszej schorowanej służby zdrowia. Wniósł przeszłość lewicową? – Strasznie kręcił z tą swoją partyjną przeszłością. Właściwie nie powinno mnie to obchodzić, podobnie jak jego wcześniejsze zmagania z konkurentami w wygranym turnieju telewizyjnym pod nazwą „Agent”. Podobno wskaźnik oglądalności programu był odwrotnie proporcjonalny do wskaźnika poczytalności, jak mawiał Andrzej Poniedzielski, a ja się pewnie trochę wyzłośliwiam. Ale partyjne krętactwo i parcie na szkło jednak o człowieku i jego charakterze coś mi wówczas mówiły, powiedzmy szczerze, nic dobrego. W swoim regionie najwyraźniej łaknął popularności, nawet za dużą cenę. Wyraźnie szukał też partii jako trampoliny do szybkiej kariery. Najpierw jako bezpartyjnego fachowca rekomendował go na radnego Sojusz Lewicy Demokratycznej. Potem przystąpił do Socjaldemokracji Polskiej, by z jej ramienia w roku 2005 przepaść w wyborach do Sejmu. Wystartował ponownie dwa lata później z listy Lewica i Demokraci i udało się; został członkiem klubu poselskiego SDPL – Nowa Lewica. Po kilku miesiącach odszedł jednak z dwoma posłami z partii i klubu i zapisał się do Lewicy, później przekształconej w Klub Parlamentarny SLD. Nie przeszkadzały mu te wędrówki w zapewnianiu, że jest posłem wolnym i że do żadnej partii nie należy. Pomijając formalny drobiazg – złożył deklarację członkowską do Unii Pracy, do czego z trudem się przyznał, oznajmiając jednocześnie, dość schizofrenicznie, że członkiem Unii nie został. Przewodniczący tej partii był jednak innego zdania i panowie do końca jakoś się w tej sprawie nie porozumieli. Spór rozstrzygnął, chcąc nie chcąc, ówczesny premier Donald Tusk. – Pośrednio. Był to czas głośnej, rzeczywiście skandalicznej afery hazardowej, gdzie o siebie ocierały się wielkie pieniądze, prawo ocierało się o polityków, a politycy o biznesmenów. Opozycja szalała, Platforma minimalizowała rozmiar i znaczenie afery, chociaż przy niej sprawa Rywina to było małe, malutkie nawet piwo. Jako reprezentant lewicy poseł Arłukowicz został członkiem sejmowej „komisji do zbadania sprawy legislacyjnego ustawy o grach i zakładach wzajemnych”. Takiej „śledczej”, pamięta pan? Spocony Chlebowski et consortes… Czy komisja wyjaśniła wszystko i nie zamazała niczego, nie mnie oceniać. Jaką rolę odegrał i jak spisał się jej członek, pan poseł Arłukowicz – nie wiem. W każdym razie komisja zakończyła pracę chyba w sierpniu 2010 r., dokumentację zapewne złożono w najdalszych zakamarkach archiwum sejmowego, media szybko ucichły. Osiem miesięcy później Arłukowicz wykonał polityczny piruet. Swoim wyborcom, którzy na niego i jego lewicowe poglądy głosowali, pokazał gest Kozakiewicza i… przeszedł nagle do poselskiego klubu Platformy. Zarząd tej partii bardzo się ucieszył, bo gołym okiem było widać, że klub sejmowy PO wymagał ilościowego wzmocnienia. (…) Ciekawe, czy o tej politycznej ścieżce opowiadał restauracyjnym gościom u Sowy i czego dowiemy się z nagrań, które zachwiały niedawno jego karierą. Złożył dymisję, którą premier Kopacz przyjęła, potem jednak walczył o jedynkę na listach kandydatów PO do parlamentu w wyborach 2015. Bezskutecznie. „Zaliczył” dziesiąte miejsce. Zmierzch kariery? – Trudno powiedzieć. Wie pan, jak dziwacznymi drogami chadza u nas popularność. Czas i okoliczności zdecydują; ludzie przecież jakoś ocenią jego niemal trzyletnią działalność. Wtedy, po nominacji na ministra zdrowia, mimo wszystko, budził pewne nadzieje…Wizerunek bowiem budował sobie zręcznie; młody, dobrze zapowiadający się polityk, o ujmującej aparycji i umiejętności nawiązywania kontaktów z ludźmi. Także jako inteligentny i już otrzaskany w polityce lekarz, preferujący dialog i porozumienie, co nieustannie podkreślał. Budził nadzieję, moją zresztą też.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 43/2015

Kategorie: Wywiady