Meteorolodzy są w stanie przewidzieć powódź zaledwie na kilka dni naprzód. Dlatego musimy się przystosować do wielkiej wody Czy latem czeka nas potop – to pytanie zadaje dziś sobie cały kraj. Oczywistym jego adresatem wydaje się Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. – Dyrektor IMGW przypomina, że o sensowności prognoz pogody można mówić jedynie w wymiarze 72 godzin – informuje beznamiętnym głosem osoba z działu prasowego instytutu. – O porządnej sprawdzalności prognoz w warunkach naszego klimatu można mówić w perspektywie 24-godzinnej, maksymalnie trzy-cztery dni. Teoretycznie da się prognozować na tydzień wprzód, ale powyżej pięciu dni to już wróżenie z fusów – potwierdza kpt. Wojciech Czarnecki z Centrum Hydrometeorologii Sił Zbrojnych RP. Co w takim przypadku możemy wiedzieć? – W ciągu najbliższych dni będziemy mieli do czynienia z przelotnymi opadami, które za sprawą wysokiej temperatury powietrza mogą być intensywne – mówi w czwartek kpt. Czarnecki w odniesieniu do pogody na miniony weekend. Co z tego wynika dla sytuacji powodziowej? – W związku z tym duże rzeki są stosunkowo bezpieczne, obawiałbym się natomiast sytuacji na małych ciekach wodnych – dodaje kpt. Czarnecki. Małych, czytaj: nieprzystosowanych do przyjęcia dużych ilości wody w krótkim czasie. Takich jak Perełka w Piasecznie, nazywana przez miejscowych rzeczką, a w nomenklaturze „Atlasu hydrograficznego Polski” funkcjonująca jako ciek wodny. Kiedy wylała 4 czerwca, trzeba było ewakuować mieszkańców okolicznych zabudowań. Poziom wody podniósł się właśnie po „intensywnych, przelotnych opadach”. W strefie pogodowej niepewności Co sprawia, że prognozowanie pogody jest w Polsce tak trudne? Nasz klimat w fachowej terminologii nosi miano „umiarkowanego zmiennego”; kluczowy jest tutaj przymiotnik „zmienny”. – U nas niże śmigają jeden za drugim. Co to dla takiego wiru, który ma 2 tys. km średnicy, przelecieć 500 km w jeden dzień – mówi Maciej Ostrowski, synoptyk z ponadczterdziestoletnim doświadczeniem. – Zniknie jeden, pojawi się następny. Praktyczny wniosek płynący z tych uwarunkowań jest następujący: nie ma sensu opierać swoich planów na prognozach długoterminowych. Nie ma przesłanek dla zapowiedzi typu „wakacji nie będzie”, jak 31 maja napisał „Fakt”. Gazeta przytaczała opinię synoptyka z Biura Prognoz Pro-GEM w Gdyni – firmy, która nawet nie ma swojej reprezentacji w internecie. Dlatego jedyne, na czym możemy sensownie się oprzeć, to powtarzalność makrozjawisk pogodowych, takich jak pojawiające się regularnie lub sezonowo nad naszym krajem niże. W tym także tego, który doprowadza do rekordowych opadów w górach, a w efekcie do powodzi. Gdy zatrzyma się niż W literaturze amerykańskiej mówi się o nim niż dunajski lub południowoeuropejski, ale u nas częściej nazywany jest genueńskim lub adriatyckim. To on przyniósł masy wody, które zalały Polskę w 1997 r. i teraz. – Powódź w 2007 r. w Czechach to też jego sprawka – przypomina Maciej Ostrowski. Niż formuje się nad Adriatykiem lub nad Morzem Śródziemnym i wędruje na północ, niosąc masy wody i mnóstwo energii cieplnej. Masy ciepłego powietrza unoszą się wysoko, zawarta w nich para wodna kondensuje w chmury, które wędrują ponad zimniejszym powietrzem leżącym bliżej powierzchni ziemi. W ten sposób mogą przenosić olbrzymie ilości wody z odległych miejsc, po drodze zasysając jeszcze więcej. Podobny mechanizm rządzi monsunami i cyklonami. Niż wędruje, dopóki nie natrafi na układ wysokiego ciśnienia lub nie napotka jakiejś fizycznej bariery, np. gór. W 1997 r. taką barierą były Sudety, w tym roku – Karpaty. Jeśli niż genueński zostanie dodatkowo „spowolniony” układem wysokiego ciśnienia – wyżem znajdującym się gdzieś nad Skandynawią lub północną Rosją – może w jednym miejscu zabawić dłużej. Kiedy wyhamowuje nad górami, masy ciepłego i wilgotnego powietrza, które niesie, napływają nad chłodniejsze powietrze bliższe powierzchni ziemi. Niż, który dotychczas wędrując przez południową Europę, nie miał możliwości spowodowania dużych opadów na tamtym terenie, teraz wirując w jednym miejscu, pozbywa się wody jak wyciskana gąbka. – Pierwszego dnia spadło 60 mm na metr kwadratowy, drugiego 160, a trzeciego jeszcze 60. W ciągu trzech dni przekroczone zostały
Tagi:
Kuba Kapiszewski









