Rozrzutny Paryż, oszczędny Berlin

Rozrzutny Paryż, oszczędny Berlin

Nieporozumienia między Niemcami a Francją utrudniają porozumienie w sprawie ocalenia euro Korespondencja z Berlina Gdy dwa lata temu Europa zaniepokoiła się perspektywą zatargu między Francją a Niemcami w sprawie paktu stabilizacyjnego, François Hollande i Angela Merkel zapowiedzieli, że to tylko chwilowe i prędzej czy później na pewno dojdzie do porozumienia. Wkrótce obie strony rzeczywiście podjęły intensywne działania, stwarzające pozory kompromisu. Niemieckie i francuskie tygodniki rozpisywały się o owocnych spotkaniach dwustronnych i spacerach polityków po rozległych plażach Normandii. W istocie Berlin i Paryż zrobiły wiele, by podtrzymać wrażenie wspólnej koncepcji uratowania strefy euro. Ostatnie złudzenia rozwiało jednak październikowe spot­kanie w Berlinie francuskich ministrów finansów i gospodarki – Michela Sapina i Emmanuela Macrona z ich niemieckimi odpowiednikami, Wolfgangiem Schäublem i Sigmarem Gabrielem.Francuscy ministrowie przylecieli na nie z pomysłami, które zdaniem niektórych niemieckich mediów są drastycznym przejawem brnięcia w ułudę. Odpowiednia równowaga Socjaliści Sapin i Macron domagają się, aby w najbliższych trzech latach Niemcy zainwestowały dodatkowo tyle, ile według Berlina ma zaoszczędzić Francja. – 50 mld euro oszczędności u nas i 50 mld euro dodatkowych inwestycji u was. To byłaby odpowiednia równowaga – proponują francuscy politycy w wywiadzie udzielonym dziennikowi ekonomicznemu „La Tribune”. Macron podkreśla, że niemiecki rząd bez wątpienia potrafi prowadzić roztropną politykę budżetową, która pozwoliłaby bez większego trudu wygospodarować wspomnianą sumę. „Niemcy powinni inwestować w naszym wspólnym interesie”, żądał szef resortu gospodarki kilka dni przed berlińskim szczytem. Ministrowie przestrzegali jednocześnie przed przesadną – ich zdaniem – polityką oszczędnościową Niemiec. „W krajach, które muszą skonsolidować swoje budżety, chodzi o to, by utrzymać poziom państwowych inwestycji. To właśnie robimy”, tłumaczył Sapin. Te słowa wywołały w niemieckich mediach falę oburzenia. „To jakaś hucpa! Francja jest gospodarczo przyparta do muru, a politycznie pozuje na mocarstwo. Paryż będzie oszczędzał, ale tylko jeśli Berlin uruchomi dodatkowy program inwestycyjny”, komentuje „Stuttgarter Zeitung”. Hans-Herbert Jenckel, redaktor lüneburskiej „Landeszeitung”, reaguje z podobnym rozdrażnieniem. „Grande Nation musi być naprawdę w kiepskiej kondycji, jeżeli jedynym pomysłem na wyjście z kryzysu jest nadzieja na pożywienie się u boku bogatego niemieckiego sąsiada. Problem Francji polega na tym, że od wielu lat rządzi nią elita wykształcona w najlepszych szkołach prywatnych, z których wynosi się co prawda sieć intratnych powiązań, ale nie uczy się trudnej sztuki podejmowania śmiałych i trafnych decyzji”, pisze. Wtóruje mu Bettina Bäumlisberger, redaktor naczelna bawarskiego dziennika „Münchner Merkur”, która z przekąsem zaznacza, że Francji mogą się skończyć pieniądze, lecz z pewnością nie „duma i arogancja”. Pogorszenie koniunktury Niemiecko-francuskie zatargi są odbiciem pogorszenia się sytuacji gos­podarczej w całej Europie. Osłabienie koniunktury w UE sprawiło, że na nowo rozgorzała dyskusja o równowadze pomiędzy polityką oszczędnościową a napędzaną przez inwestycje polityką wzrostu. Nie sposób ukryć, że do 2016 r. Francja nie będzie w stanie zredukować deficytu poniżej trzyprocentowego pułapu wymaganego od państw strefy euro, co ostatecznie może zepchnąć Paryż do pozycji „problemowego dziecka” Wspólnoty. Także w Niemczech nastąpiło spowolnienie wzrostu gospodarczego, o czym świadczy choćby obniżenie prognozy na 2014 r. z 1,8% do 1,2%. Na 2015 r. Wolfgang Schäuble zakłada wzrost o 1,3%. Co ciekawe, w przeciwieństwie do rozjuszonych mediów niemiecki minister finansów nie odrzuca jednoznacznie propozycji wysuniętych przez kolegów z Francji. „Musimy więcej inwestować i poprawić nasze zdolności konkurencyjne, ale nie w ramach przedstawionych przez francuskich gości”, tłumaczy na łamach „Die Welt”. Na pytanie, czy wobec pogorszenia koniunktury zerowy deficyt w 2015 r. jest jeszcze realny, odparł: „Z takiego założenia wychodzę”. W tym chyba tkwi nierozstrzygalność niemiecko-francuskiego sporu – Paryż lekceważy politykę oszczęd­nościową Berlina i chce zwiększać wydatki, podczas gdy w Niemczech dyktat zaciskania pasa urósł wręcz do rangi racji stanu. Słowami swojego ministra kanclerz Merkel daje do zrozumienia, że mimo napływających zewsząd hiobowych wieści o niepomyślnej koniunkturze w Europie nie chce się dalej zadłużać. Zdaniem trzeźwiejszych w ocenach komentatorów, zarówno francuskich, jak i niemieckich, oba rządy wychodzą z błędnych założeń. Marie Charrel, dziennikarka ekonomiczna paryskiego „Le Monde”, twierdzi, że nieporozumienia na linii Berlin-Paryż nie tylko utrudniają znalezienie konsensusu w sprawie ocalenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Świat