Hamletowskie „być albo nie być” Zdzisław W. zinterpretował po swojemu. Umierał dwa razy, żeby żyć. I to nie byle jak Na początku lat 90. Zdzisław W. był szanowanym obywatelem i biznesmenem, prezesem sieci sklepów Rival w Poznaniu. Zasłynął jako sponsor wydziału do walki z przestępczością gospodarczą w tamtejszej policji, zajmującego się tropieniem największych afer. Okazało się, że z kilka z nich wywołał sam Zdzisław W. i w 1993 r. współpracę zerwano. Wyszło na jaw, że prezes wyposażał funkcjonariuszy w sprzęt, za który dostawcom i producentom nie miał zamiaru zapłacić. Ze związków z biznesmenem musiał się tłumaczyć Zenon Smolarek, ówczesny komendant główny policji. Od spółki Rival kupił lodówkę dla córki, co stało się jednym z powodów jego późniejszej rezygnacji. Policjanci pamiętali, że Zdzisław W. i jego kompani nazywali siebie „chłopcami z ferajny”. ŚMIERĆ po raz pierwszy Poznański biznesmen po raz pierwszy zmarł w wieku 47 lat w Bytomiu. Na zaświadczeniu więziennego lekarza widniała data 19 lipca 2004 r. Przyczyna śmierci: nadciśnienie tętnicze i w konsekwencji zawał serca. Dzień później znajomy denata dostarczył zaświadczenie do bytomskiego urzędu stanu cywilnego, a urząd wystawił akt zgonu. Ale pogrzebu nie było, bo Zdzisław W. w tym czasie był już na wolności. Kilka lat później sąd postawił inną diagnozę: Zdzisław W. umierał dwa razy, bo groziły mu dwa wyroki i perspektywa odsiedzenia kilku lat. Grunt to prawo Pierwszy wyrok dostał w marcu 2003 r., ale ten nie zdążył się nigdy uprawomocnić. Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej skazał Zdzisława W. na karę trzech i pół roku więzienia za wyłudzenia kredytów, towarów, usług i luksusowych samochodów od wrocławskiej firmy leasingowej. Od tego wyroku jego obrońcy zdołali na tyle skutecznie się odwoływać, że jeszcze przez kilka miesięcy Zdzisław W. cieszył się wolnością. Co z tego, skoro 2 lutego 2004 r. ruszył kolejny proces z jego udziałem. Tym razem sąd od razu zastosował trzy miesiące aresztu, bo sprawa była poważniejsza. Chodziło o próbę wyłudzenia od skarbu państwa miliarda złotych odszkodowania za tzw. mienie zabużańskie. Przed sądem w Szamotułach na ławie oskarżonych obok Zdzisława W. zasiadło jeszcze 10 osób. Wśród nich radcy prawni, adwokaci, kierownik Urzędu Rejonowego w Poznaniu oraz Stanisław P. Oskarżona została jeszcze Maria T., jednak staruszka z racji wieku i związanych z nim schorzeń nie mogła się stawić w sądzie. Sprawa była związana z trwającymi wtedy procesami o rekompensaty za majątki utracone na Kresach Wschodnich. Szacuje się, że w 2005 r. walczyło o nie ponad 80 tys. osób. Ustawa, która weszła w życie w lipcu 2005 r., ograniczała wysokość odszkodowań do 20% wartości mienia, prawnicy jednak, mając nadzieję, że w sądach uzyskają 100%, płacili potomkom właścicieli ziemskich zza Buga więcej niż państwo. Tak właśnie działała grupa, którą zorganizował Zdzisław W. Wykorzystała naiwność Marii T., która w 1998 r. uzyskała w poznańskim sądzie okręgowym korzystne dla siebie orzeczenie w sprawie zadośćuczynienia za majątek jej ojca, Polaka wysiedlonego w 1944 r. z Ukrainy, gdzie miał zostawić 20 tys. ha gruntów. Na podstawie tego dokumentu Urząd Rejonowy w Poznaniu wydał zaświadczenie o przysługującym jej ekwiwalencie i w ciągu kilku lat Zdzisław W. i spółka przejęli od miasta nieruchomości warte ponad 7 mln zł. Jednak zgubiła ich chciwość. Kuzyn Marii T., Stanisław P., wystąpił do skarbu państwa z żądaniem ekwiwalentu o wartości aż 500 mln zł. W trakcie postępowania odszkodowawczego wyszło na jaw, że ojciec Marii T., owszem, pozostawił majątek, ale było to zaledwie 14 ha ziemi, jeden koń, dwie krowy, sześć kaczek i tyleż kur. Tak wynikało z dokumentów Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Te 20 tys. ha mogło być prawdą, ale – jak dowodzili historycy – w XIX w. Potem majątek podzielono na małe części. Śmierć po raz drugi Akt zgonu Zdzisława W. sąd w Szamotułach otrzymał kilka dni po jego fikcyjnej śmierci, w lipcu 2004 r. Postępowanie w części dotyczącej jego osoby umorzono, bo oskarżony przecież nie żył. Sąd w Szamotułach zawiadomił o śmierci Zdzisława W. również sąd we Wrocławiu. I w styczniu 2005 r. wrocławski sąd również umorzył postępowanie. Jednak w czerwcu sprawy
Tagi:
Artur Zawisza









