Owoce krętactwa

Kuchnia polska Antoniemu Słonimskiemu przypisuje się powiedzenie, że „kiedy nie wiadomo, jak się zachować, to na wszelki wypadek można zachować się przyzwoicie”. Podobnie gdy nie wiadomo, co powiedzieć, można na wszelki wypadek mówić prawdę. Jeżeli obecnie w wielu całkiem zasadniczych kwestiach grzęźniemy w kłopoty, dzieje się tak w dużej mierze dlatego, że zamiast prawdy, często widocznej jak na dłoni, wolimy krętactwo. Jest na to sporo przykładów, małych i dużych. Pierwszym z brzegu są działania Komisji Śledczej w tzw. sprawie Rywina, która znowu z animuszem rozpoczęła swoje przesłuchania. Normalny, logicznie myślący człowiek już przed wieloma miesiącami mógł dojść do wniosku, że w sprawie nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji od początku toczyły się bardzo intensywne rozmowy pomiędzy stroną rządową wnoszącą tę nowelizację a reprezentującą nadawców prywatnych spółką Agora. Opisywano nam już przecież przed komisją zarówno rozmowy w Ministerstwie Kultury pomiędzy prowadzącą tę ustawę minister Jakubowską a panią prezes Rapaczyńską, a także rozmowę w cztery oczy w gabinecie premiera pomiędzy premierem a redaktorem Adamem Michnikiem. „Życie Warszawy” zaś ujawniło opinię psychologów, którzy badając słynną taśmę, doszli do wniosku, że rozmowa ta prowadzona jest metajęzykiem, to znaczy językiem nawiązującym do jakichś znanych obu rozmówcom pojęć, ustalonych zapewne w trakcie innych rozmów. Czy jest to nienormalne? Nie sądzę. Nienormalna byłaby sytuacja, gdyby rząd pragnąc nowelizować ustawę o ładzie medialnym, nie porozumiewał się z nadawcami prywatnymi, a prowadząca tę ustawę wiceminister nie porozumiewała się, jak ustalono, z sekretarzem Krajowej Rady RiTV, prezesem telewizji publicznej i osobami z rządu. A także gdyby nadawcy prywatni nie interesowali się tym, co też rząd kombinuje wokół radia i telewizji. Nienormalność zaś zaczęła się w momencie, kiedy rząd nowelizując ustawę w ten sposób, aby umocnić zwłaszcza finansową pozycję publicznego radia i telewizji oraz nie dopuścić do powstania monopolu informacyjnego w ręku potężnej spółki medialnej, jaką jest Agora, zaczął udawać, że w ogóle nie ma takiego zamiaru. A także później, gdy opór nadawców prywatnych okazał się silniejszy, niż się spodziewano i rząd nie powiedział otwarcie, że niestety „pęka” i wycofuje się ze swojego pierwotnego zamiaru. Bo tak przecież było w rzeczywistości. Gdyby tak się działo, a więc gdyby trzymano się prawdy i mówiono otwarcie, o co komu chodzi, nie byłoby zapewne Komisji Śledczej ani całej „sprawy Rywina”. Byłaby natomiast, i owszem, zasadnicza różnica poglądów na temat ładu medialnego w Polsce. Po jednej stronie stanęliby ci, którzy twardo uważają, że silne media publiczne są nam potrzebne i stanowią istotną wartość życia publicznego i kultury, po drugiej zaś ci, którzy są odmiennego, a także bardziej chwiejnego zdania. A więc praktycznie po jednej stronie byliby to zapewne pan Czarzasty, pan Kwiatkowski, podejrzewam też, że i pani Jakubowska, po drugiej zaś, nadawcy prywatni, a podejrzewam, że także pan premier. Z polemiki tych dwóch obozów wyłoniłaby się jakaś ustawa przesądzająca sprawę na jedną bądź na drugą stronę w sposób jawny i uczciwy, nie zaś pojawiające się i znikające wyrazy lub powstające co pół godziny nowe wersje zapisów, nad którymi głowią się teraz pan Nałęcz i jego komisja. Są to bowiem owoce krętactwa. Owocem krętactwa jest podniesiona ostatnio sprawa prywatyzacji wydawnictw, w tym Wydawnictwa Literackiego w Krakowie, a także WSiP-u, czyli wydawnictw szkolnych. Mówi się tutaj o rozmaitych zawiłych kombinacjach, a także o tym, że wiceminister kultury nie słuchała czy też nie informowała swojego ministra o tym, że jest przeciwna tej prywatyzacji, sugeruje się mnóstwo rozmaitych zawijasów, ale gdybyśmy rozmawiali o tej kwestii uczciwie, rzecz wyglądałaby dość prosto: chcemy, aby kluczowe wydawnictwa, do jakich należą WL i WSiP, a wraz z nimi ich majątek, a więc lokale, kamienice, zasoby, były prywatne, czy też tego nie chcemy tego? Są tacy, którzy chcą prywatyzacji możliwie największej liczby placówek kultury i edukacji, są jednak także tacy, którzy widząc, co się praktycznie stało z takimi wielkimi kiedyś oficynami wydawniczymi jak Państwowy Instytut Wydawniczy czy KAW, tego nie chcą. Oba przeciwstawne stanowiska mają swoje argumenty, dajmy im więc się zderzyć, ale, na litość, przyznajmy się wreszcie do jakichś poglądów i starajmy się je realizować. Ba! Ale tu właśnie dochodzimy do sprawy kluczowej. Żeby bowiem realizować poglądy, potrzebne są dwa warunki: po pierwsze, trzeba

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 40/2003

Kategorie: Felietony