Co jest grane (I)

Publiczna dyskusja o nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji rozwija się i nabiera rumieńców. Równocześnie jednak przyjdzie zauważyć, że ta ważna debata – prócz nielicznych głosów, do których zaliczyłbym m.in. głos Andrzeja Kurza w „Przeglądzie” – toczy się wokół zgoła absurdalnych założeń, co nie rokuje nic dobrego. Głównym jej hasłem jest rzekomo dążenie do „odpartyjnienia” czy też „odpolitycznienia” publicznej telewizji i radia. Ale jej najgłośniejszymi uczestnikami są politycy, co jest podejrzane, trudno sobie bowiem wyobrazić, aby polityk chciał naprawdę cokolwiek „odpolityczniać”. Podobne obawy budzi zresztą sama współautorka i obrończyni tej nowelizacji, pani poseł Śledzińska-Katarasińska, która przebyła długą wędrówkę po partiach politycznych, od PZPR poprzez Unię Wolności aż do PO, i dla której partyjność wydaje się wręcz przyrodzoną formą istnienia. Przyjrzyjmy się jednak, co jest grane w tej debacie. PiS jest przeciwne nowelizacji i stara się dowodzić, że idealną formą apolityczności i apartyjności publicznego radia i telewizji jest stan obecny, z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji obsadzoną przez byłą koalicję PiS, LPR i Samoobrona oraz z prezesami radia i TVP wywodzącymi się z PiS. Platforma natomiast za całkiem apolityczne uważa rozbicie tego układu i zastąpienie go przez rady nadzorcze mianowane przez ministra skarbu, czyli przez rząd PO, a także zniesienie abonamentu radiowo-telewizyjnego i zastąpienie go funduszem złożonym z pieniędzy Ministerstwa Kultury, Ministerstwa Edukacji i MSZ, obsadzonych oczywiście przez ministrów z PO. Chce też odebrania KRRiTV jej uprawnień licencyjnych i przeniesienia ich do odpowiedniego urzędu, podporządkowanego rządowi, czyli PO. Proponuje także, aby komercyjni nadawcy telewizyjni złożyli się na dofinansowanie TVP i publicznego radia w zamian za wycofanie się nadawców publicznych z rynku reklam; brzmi to bardzo pięknie, warto jednak wiedzieć, że mówimy tu o około 7 mld zł, które są do zebrania na rynku reklam, a które teraz przypadłyby w całości nadawcom komercyjnym. Jeśli diabeł tkwi w szczegółach, to tu jest jeden z tych szczegółów, w którym siedzi stado diabłów. Sporo z nich siedzi też w propozycji, aby licencjonowanie stacji radiowych i telewizyjnych przeszło z KRRiTV do rządu. Jak wiadomo, według ustaleń unijnych polski system radiowo-telewizyjny ma przejść do 2012 r. na technikę cyfrową, co pozwoli na otwarcie co najmniej kilkudziesięciu nowych stacji nadawczych i całe to żniwo w postaci opłat licencyjnych przejdzie bezpośrednio w ręce rządu. Rządu PO oczywiście. Zostawmy jednak te dość przemyślnie utkane szczegóły, pod którymi leżą pieniądze. W całej debacie, o której mowa, uderzającą cechą jest staranne unikanie prostego pytania: po co nam właściwie publiczna telewizja i radiofonia? I jak powinny one wyglądać w obecnej rzeczywistości medialnej XXI w.? Pytania te niektórzy dyskutanci zastępują niejasnymi zwrotami o „misji” tych mediów – kulturalnej, edukacyjnej, obywatelskiej itd. – która w obecnej rzeczywistości telewizyjnej zastąpiona została w całości przez „Misję specjalną” pań Gargas i Kani. Tymczasem pytanie o rolę mediów publicznych jest o wiele bardziej skomplikowane i obarczone wieloma precedensami, na tle których zwłaszcza obecna TVP stanowi wypadek specjalny. Polega on na tym, że inaczej niż w wielu innych krajach, niż w USA na przykład, polska telewizja publiczna jest wielkim nadawcą, panującym nad niemal połową rynku telewizyjnego, którego drugą połowę zajmują nadawcy komercyjni. Ich rola jest oczywista, celem ich działania jest zysk, czerpany z rynku reklamowego, celowi zaś temu podporządkowane są środki, mające przyciągnąć widzów przed szklane ekrany. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do mojej książki „Dokąd prowadzą nas media”. Czym zaś i jak przyciąga się tych widzów, zobaczyć można, oglądając choćby codzienny program TVN. Stacją tą nie kierują ludzie niezdolni, pozbawieni inteligencji lub gustu, lecz przeciwnie, wielu z nich ma nieprzemijające zasługi w tworzeniu najwyższych standardów artystycznych dawnej telewizji publicznej. Ale już filozof Soren Kierkegaard (1813-1855) pisał o prasie, że za jej brukowy poziom karać należy nie tyle redaktorów, ile czytelników. Telewizja publiczna panując nad połową rynku, musi, chcąc nie chcąc, ścigać się w pogoni za tą właśnie widownią z telewizjami komercyjnymi, czego ofiarą pada jej standard. Artystyczny, intelektualny, warsztatowy, językowy, wszelki. Kiedyś, lata temu, gdy istniał u nas jeden tylko, państwowy system telewizyjny, utrzymanie stosunkowo wysokiego standardu telewizyjnego i radiowego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2008, 2008

Kategorie: Felietony