Pacjencie, nie daj się nabrać na superaparat

Pacjencie, nie daj się nabrać na superaparat

Lekarze alarmują! Reklamy oberonu są oszustwem „Aparat Oberon. Diagnostyka komputerowa stanu zdrowia pacjenta. Nieszkodliwe dla zdrowia badanie bioinformacji komórkowej wszystkich organów wewnętrznych. Wykrywanie początkowych stadiów chorób. Możliwość obejrzenia mapy organów i tkanek z zaznaczeniem zachodzących zmian chorobowych”. Ogłoszenia tej treści pojawiają się coraz częściej w prasie. Także lekarze potwierdzają, że zgłaszają się do nich pacjenci z tajemniczymi wydrukami. Pokazują plamy na papierze, twierdząc, że to ich choroby. Domagają się leczenia. – To pół biedy – komentuje prof. Leszek Królicki, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny nuklearnej – gorzej, jeśli taka osoba otrzyma wydruk pełen żółtych znaków, co ponoć ma oznaczać absolutne zdrowie. Wtedy mimo niepokojących sygnałów lub marnych wyników badań np. USG nie przyjdzie do lekarza. A to może być zagrożeniem życia. Szybki zysk Hitem sezonu stał się oberon – skromne urządzenie przypominające walizeczkę, podłączone do komputera. Płacisz około 150 zł, zakładasz słuchawki (całkiem jak ze sklepu AGD), w których słyszysz tylko pukanie, oznaczające, że sprawdzany jest kolejny organ. Badanie trwa maksymalnie godzinę, producent wyklucza z niego tylko osoby z rozrusznikiem serca. Wynik, zdaniem niektórych ogłaszających się właścicieli aparatu, jest lepszy od rentgena, USG, tomografii komputerowej i rezonansu magnetycznego razem wziętych. Mówi wszystko. Obsługujący urządzenie tłumaczą, że w jednej słuchawce jest nadajnik, w drugiej odbiornik. Nasza energia przepływa przez tkanki i w postaci impulsu trafia do wspomnianego odbiornika. Im słabszy impuls końcowy, tym marniejszy organ. Jednak mapa, która obrazuje stan naszego organizmu, powstaje z wielu sygnałów i przetworzenia fal. Nic więcej nie powiedzą, bo obowiązuje ich tajemnica. Dorota Baraniewska z Poznania jest głównym dystrybutorem w Polsce. Oberon chętnie kupują także Niemcy i Austriacy. Zaczynała trzy lata temu, dziś ocenia, że w Polsce pracuje co najmniej 400 aparatów. Zainteresowanie narasta, bo jej zdaniem, kupujący mogą liczyć na szybki zarobek, choć po jednorazowym dużym wydatku. Za 7,2 tys. euro (niecałe 32 tys. zł) otrzymają „maszynę”, szkolenie jest gratis. Do tego trzeba dokupić komputer i drukarkę, wynająć pomieszczenie i już można zarabiać. Wydatki w następnych latach to tylko koszt utrzymania lokalu, wydruki komputerowe, na których zaznaczono chore ogniska w organizmie, i woda dla oszołomionych pacjentów. Reszta jest czystym zyskiem, od którego trzeba zapłacić podatek, tak jak od każdej działalności gospodarczej. Omija się wszystkie procedury medyczne, nie ma żadnych kontroli ani certyfikatów. Dorota Baraniewska informuje enigmatycznie, że jest to produkt myśli rosyjskiej, konkretnie Instytutu Psychofizyki Stosowanej w Omsku (Amerykanie wkroczyli w ostatniej fazie badań), a ona sprowadza aparaty jako urządzenia wspomagające pracę lekarza, nigdy nie używa słowa diagnostyka. Kupić może każdy, a dystrybutor nie bierze odpowiedzialności za sposób użytkowania. Najbardziej nie lubi osób, które zamawiają sprzęt, ale nie przysyłają na szkolenie lekarza, jedynej osoby, która coś może zrozumieć z wykładu pełnego terminów z fizyki. Podejrzewa, że kupujący sami próbują interpretować wyniki badań, a to może być niebezpieczne. Polską specyfiką jest też połączenie z oberonem sprzedaży preparatów firmy Vision, które przez samego producenta są określane jako dodatek do żywności, ale u nas zamieniają się w cudowne preparaty, mogące zastąpić leki. Mechanizm jest następujący – wychodzisz z badania, w ręku trzymasz mapkę usianą czarnymi plamkami (to twoje ciało w chorobie), a w pokoju obok właścicielka biznesu proponuje preparaty, które zastąpią klasyczne (czytaj: toksyczne) leki. W polskiej ulotce znajduję informację, że preparaty Vision „mają zdolność całkowitego oczyszczania organizmu z toksyn, zapobiegają powstawaniu i hamują rozwój komórek nowotworowych”. Skuteczność preparatu mieli zbadać lekarze warszawskiej AM. Szczegółów brak. Dorota Baraniewska uważa, że połączenie leków ziołowych z oberonem jest naszą specjalnością. – Polak potrafi – tłumaczy – do jednego zarobku zawsze dorzuci drugi. To tylko wstępna diagnoza Oberon przyjął się i w stolicy, i na prowincji. W samym centrum Warszawy gabinet otworzyła Elżbieta Bernecka (przedstawia się jako managing director), która zaznacza, że jako dziennikarka mogłabym liczyć na dużą zniżkę. Do obsługi aparatu zatrudnia lekarkę. Specjalność – psychiatria, ale jak tłumaczy właścicielka, nie poradziłby sobie tylko weterynarz.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 35/2004

Kategorie: Kraj