Panie premierze, jak rządzić?

Panie premierze, jak rządzić?

Donald Tusk chciał ruszyć z kopyta i właśnie drepcze w błocie Wystarczyło sto dni, by zmieniła się polska scena polityczna. Jesienią, po zwycięstwie wyborczym PO, jej niepodzielnym władcą był Donald Tusk. Premier mógł praktycznie wszystko. Mógł ignorować prezydenta, co też robił. Wybrał Ewę Kopacz na marszałka Sejmu i nikt nie powiedział ani słowa. Jej poprzednika, Grzegorza Schetynę, nazwał liderem wewnątrzpartyjnej opozycji – i to oznaczało niełaskę i partyjną zsyłkę. Premier ułożył też sobie rząd tak, jak chciał, wciągając do niego Joannę Muchę, Bartosza Arłukowicza i Sławomira Nowaka. W sejmowym exposé zapowiedział również plany oszczędnościowe, podwyższenie wieku emerytalnego, reformę KRUS, zmiany w opodatkowaniu twórców – i nikt z nim nie polemizował. Przetrzymał też w przedpokojach Waldemara Pawlaka i jego PSL, tygodniami milcząc na temat przyszłej koalicji. W publicystyce tamtego okresu modne były dywagacje, że Tuskowi PSL już nie jest do niczego potrzebne. Bo zawsze może dogadywać się z SLD albo z Ruchem Palikota i w ten sposób przeprowadzać przez Sejm to, co chce. Ludowcy powinni więc się cieszyć, że w ogóle są w rządzie. Modne też było określenie, że Tusk nie ma opozycji. Bo PiS Jarosława Kaczyńskiego skazane jest na wieczne przegrywanie, a lewica jest podzielona i skłócona, maksimum jej marzeń zaś to jakiś udział w rządzie, jedno, dwa ministerstwa. Tusk sto dni temu mógł wszystko. Emerytury – blitzkriegu nie będzie To dlaczego dziś może tak mało? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wpierw skorygować tezę, że trzy miesiące temu mógł wszystko. Tak nie było, poczucie jego potęgi było efektem raczej nieumiarkowania niektórych publicystów niż realnych rachunków. Osłabiła go też seria błędów rządowych ministrów w sprawach – wydawało się – prostych. Ustawa o refundacji leków była procedowana jeszcze w Sejmie poprzedniej kadencji – wtedy nikt nie zgłaszał do niej większych zastrzeżeń. Sprawa Stadionu Narodowego też ma swoją historię. Latem ubiegłego roku głośno było o źle umocowanych schodach, przekładano jego otwarcie i wydawało się, że wszystko jest załatwione. Sprawa ACTA również nie powinna zaskakiwać – przedstawiciele organizacji pozarządowych już rok temu informowali ministrów, jakie może nieść konsekwencje. W kwestii ACTA wystarczyłoby się nie spieszyć, żeby burza przeszła bokiem… Tymczasem w tych trzech sprawach rząd wszedł na minę. I opinia publiczna odczytała to jednoznacznie – to efekt zadufania władzy, przekonania o własnej mądrości i lekceważenia opinii zarówno fachowców, jak i zwykłych ludzi. Te sygnały ostrzegawcze nie powstrzymały jednak premiera przed kolejnymi niedopracowanymi działaniami. Bo tak trzeba nazwać ogłoszenie projektu reformy systemu emerytalnego, którego głównym elementem jest wydłużenie czasu pracy kobiet i mężczyzn do 67. roku życia. Co warte zauważenia, projekt ten firmuje premier, a nie minister pracy pochodzący z PSL. Donald Tusk ustawił się w roli głównego inicjatora podwyższenia wieku emerytalnego, to on jeździ po kraju i przekonuje, że to konieczny pomysł. Efekt tych działań okazał się łatwy do przewidzenia – ponieważ 80% Polaków obawia się zmian w systemie emerytalnym, sondaże popularności i rządu, i premiera, i rządzącej partii poleciały w dół. Za to odnalazły się opozycja i związki zawodowe. Pod projektami referendów w sprawie wieku emerytalnego podpisało się 1,5 mln Polaków. Od pomysłu premiera zdystansowało się też PSL – Waldemar Pawlak mówi, że wiek emerytalny kobiet powinien być ruchomy, że za każde urodzone i wychowane dziecko powinien być obniżany o trzy lata. Widać więc, że ludowcy, których elektorat to w dużym stopniu małe miasta, nie zamierza ją poddawać swoich wyborców ciężkiej próbie. To są konsultacje? Sytuacja wygląda więc tak, że mamy formalnie ogłoszone konsultacje w sprawie założeń nowej ustawy. Premier spotkał się z klubami parlamentarnymi i zaprezentował założenia rządowego projektu. Przy czym – jak wynika z relacji uczestników tych spotkań – nastawiony był na prezentowanie swoich racji, a nie na dialog. Tymczasem zarówno koalicyjne PSL, jak i opozycyjne SLD oraz PiS, a także związki zawodowe, zgłosiły własne warianty rozwiązań. Ale na razie nie widać prób szukania kompromisu. Mówił o tym m.in. szef „Solidarności”, Piotr Duda – że proponuje spotkanie ekspertów,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2012, 2012

Kategorie: Kraj