Szalikowiec w mundurze

Szalikowiec w mundurze

Policjant został oskarżony o stadionowy bandytyzm. W maju na stadionie Ruchu Chorzów bił z kibolami kolegów funkcjonariuszy Chorzowska prokuratura skierowała do sądu pierwszy akt oskarżenia przeciw stadionowym bandytom, którzy doprowadzili do wielkiej bijatyki na stadionie Ruchu w maju tego roku. Pierwszym oskarżonym został… dzielnicowy z Rybnika. To wojna Rozgrywany 3 maja tego roku drugoligowy mecz Ruchu Chorzów z ŁKS Łódź był spotkaniem podwyższonego ryzyka. Oba kluby przez wiele sezonów spotykały się w ekstraklasie, ponadto chorzowskich kibiców postanowiła wspomóc grupa nienawidzących rywala zza miedzy szalikowców Widzewa. Ale przez pierwszą połowę nic się złego nie działo. Ruch prowadził 2-0, zapewniając sobie prostą drogę do uniknięcia baraży o utrzymanie się w II lidze. Rozpoczęła się przerwa, z głośników płynęła muzyka, gdy nagle na boisko wtargnęła duża grupa zamaskownych i uzbrojonych w drągi młodych ludzi biegnących w stronę sektora zajmowanego przez kibiców ŁKS. Padły pierwsze strzały z broni gładkolufowej, a potem rozgorzała prawdziwa wojna. Na stadionie zapanowała panika. Bandyci atakowali z różnych stron. Policjanci nie mogli opanować sytuacji, a gdy szalikowców próbował uspokoić kapitan Ruchu, Mariusz Śrutwa, tuż obok jego głowy przeleciał wielki drąg. Chuligani tłukli się między sobą i walczyli z policją. Nie bali się pojedynków jeden na jednego. Jeśli w ferworze walki jakiś policjant gubił tarczę lub padał, natychmiast obskakiwał go tłum bandytów i lał czym i gdzie popadnie. Walczono kątownikami, prętami, drągami, kamieniami, nawet drabiną. Policji zabrakło w pewnym momencie pocisków. Gerard Cieślik, legenda Ruchu i polskiej piłki, do dziś nie może uwierzyć w to, co wtedy działo się na stadionie przy ul. Cichej w Chorzowie. – Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. To jakiś straszny koszmar. Koszmar trwał jeszcze godzinę na stadionie, a potem walki przeniosły się na ulice miasta. Ponad 50 policjantów zostało rannych, w tym jeden ciężko, uszkodzono 15 radiowozów, łączne straty policji oszacowano na ponad 60 tys. zł. Już na murawie udało się zatrzymać setkę najbardziej agresywnych uczestników zajść. Trzeba było ich rozwozić po różnych komendach, bo w Chorzowie nie było tak dużej izby zatrzymań. – Bandytyzm w najczystszej postaci – określił wydarzenia kierujący akcją Jerzy Michalski, zastępca komendanta policji w Chorzowie. Kibol dzielnicowy Im dłużej policja i prokuratura (jednocześnie kilkunastu prokuratorów) zajmowały się sprawą, tym większego nabierały one przekonania, że trudno byłoby mówić o spontanicznym wybuchu agresji. Wszystko było doskonale zorganizowane. Przerzut prętów, drewniane kątowniki na koronie stadionu, błyskawiczna akcja poprzedzona przecięciem kabli łączących kamery monitoringu z centrum dowodzenia… Ale policyjne kamery filmowały. Filmowały zajścia kamery telewizyjne, robili zdjęcia fotoreporterzy. W efekcie prokuratura dysponowała ogromnym materiałem do analizy. Prowadząca śledztwo specgrupa nie pozostawiała nikomu z biorących udział w zajściach wątpliwości, że może czuć się bezkarnie. Rozpoznawano na zdjęciach kolejne osoby. Zatrzymana została m.in. 18-letnia dziewczyna z Katowic, która twierdziła, że tego dnia w ogóle jej nawet w okolicach Chorzowa nie było, ale na zapisie widać, jak drągiem okłada policjantów. Zatrzymany został też Adrian N., student III roku prawa. On też twierdził, że tylko bronił się przed chuliganami. Policjanci przeglądający zapis filmowy i zdjęcia z zamieszek zwrócili też uwagę na potężnie zbudowanego młodego mężczyznę, który na murawie nie odpuszczał nikomu. Jakość zdjęć pozwalała na identyfikację, więc nie było z tym problemów. Twarz mężczyzny była dobrze znana mieszkańcom kilku dzielnic w Rybniku. To Jacek M. Dokładnie zaś: młodszy aspirant Jacek M., policjant, dzielnicowy. Trzydzieści lat, prywatnie – członek klubu kibica Ruchu Chorzów. Jacka M. rozpoznali jednak również poszkodowani w czasie zajść, interweniujący policjanci. Jacek M. był zdumiony, gdy doprowadzono go do prokuratury. Najpierw stwierdził, że i owszem, na meczu był, ale w żadnych zamieszkach udziału nie brał. Pokazano mu więc zdjęcia. Młodszy aspirant Jacek M. złożył wtedy stosowne wyjaśnienie. – Tak, to ja. W tym czasie nie pełniłem służby, więc pojechałem na mecz. A na murawie znalazłem się, żeby pomóc w zaprowadzaniu porządku. Czułem się do tego zobowiązany jako policjant i członek klubu kibica. To on Młodszy aspirant

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 42/2004

Kategorie: Kraj