Panie są wierniejsze także w polityce

Panie są wierniejsze także w polityce

Nowi potencjalni wyborcy SLD są zdecydowanie mniej świeccy niż dotychczasowi, bardziej religijni, na co dzień w ogóle „nieuczestniczący” w życiu publicznym.

Rozmowa z dr. Radosławem Markowskim

Dr Radosław Markowski jest pracownikiem Pracowni Badań Wyborczych Instytutu Studiów Politycznych PAN.

Sojusz Lewicy Demokratycznej ma poparcie 40% obywateli. Kto dochodzi do tradycyjnych zwolenników tej części lewicy?

Doprecyzujmy najpierw, co rozumiemy przez tradycyjny elektorat SLD. Do 1993 r. sympatycy SLD byli np. „nadreprezentowani” wśród zatrudnionych w sektorze publicznym, na średnich stanowiskach, ze średnim wykształceniem. Były to częściej niż przeciętnie także osoby uprzednio należące do PZPR lub aktualnie do OPZZ, rzadko uczęszczające do Kościoła, o świeckim światopoglądzie. Ludzie niechętni liberalnej polityce gospodarczej. Znaczny był w elektoracie SLD odsetek emerytów i rencistów.

Co było potem?

W wyborach 1993 r. przyrost elektoratu SLD wziął się wcale nie z tego – jak chcą m.in dziennikarze – że ludzie zmęczyli się i rozczarowali reformami gospodarczymi, a z tego, że znaczna część Polaków zdecydowanie negatywnie zareagowała na ówczesne imperialne zapędy Kościoła, próby klerykalizacji życia publicznego, wprowadzanie takiej a nie innej wersji ustawy o aborcji… a w sensie politycznym – na religijny fundamentalizm takiego ugrupowania jak ZChN. Nasze badania jednoznacznie wskazują, że tym, i właściwie tylko tym, należy tłumaczyć znaczny wzrost poparcia dla lewicy w ogóle, bo pamiętajmy także o ogromnym (jeśli ujmować go relatywnie) wzroście poparcia dla Unii Pracy.

Mówimy o roku 2000.

Dziś zwraca uwagę fakt, iż osoby, które „dochodzą” do elektoratu Sojuszu, są znacznie młodsze niż „tradycyjny” zwolennik SLD, ale też zdecydowanie gorzej wykształcone, pochodzące z małych miast i wsi, raczej niezamożne i – co  najbardziej charakterystyczne – o poglądach raczej centroprawicowych.

Zaskakuje mnie pan.

Nie tylko pana. Bo okazuje się, że nowi potencjalni wyborcy SLD są także zdecydowanie mniej świeccy niż dotychczasowi, bardziej religijni, a także generalnie apatyczni politycznie, nie zainteresowani  polityką i na co dzień w ogóle „nieuczestniczący” w życiu publicznym. Są jednocześnie bardziej neutralni (nie tak krytyczni jak stały elektorat SLD) wobec obecnego rządu, reform przez ten rząd wprowadzanych, lepiej niż stali sympatycy SLD oceniają polityków prawicowych, a gorzej polityków SLD. Są w ogóle bardziej umiarkowani i „centrowi”.

SLD powiększa swój stan posiadania, czy raczej inni go tracą? Z jakich partii przychodzą nowi zwolennicy Sojuszu?

Nie ulega wątpliwości, że poparcie dla SLD rośnie, ale częściowo bierze się ono z faktu, że podstawa oprocentowania się obniżyła, tzn. mniej osób obecnie deklaruje chęć uczestniczenia w wyborach. Tak więc bardziej tracą inni. Do SLD przychodzi wiele osób. które w wyborach 1997 r. głosowały na AWS czy UW.

Innymi słowy, syndrom wahadła. Od prawicy do lewicy?

Elektoraty AWS i SLD, zwłaszcza w kwestiach społeczno-ekonomicznych są bardzo podobne. Warto dodać do tego inną konstelację. Z badań wynika, że zaskakująco dużo zwolenników (bo aż 25%) SLD z 1997 r. deklaruje, iż obecnie nie głosowałaby na to ugrupowanie. Wielu z nich jest po prostu rozczarowanych – jak się zdaje – opozycyjnym krytykanctwem tego ugrupowania.

Czym różni się wyborca SLD od tego, który głosuje na Unię Pracy?

Dziś tych drugich jest za mało, by można to było porządnie zbadać, ale w przeszłości elementem różnicującym był stosunek do PZPR-owskiej przeszłości. Ludzie głosujący na Unię Pracy nie kupowali, mówiąc potocznie, tezy, że generalnie w czasach PRL było wszystko w porządku, tylko nie za bardzo się udawało. Elektorat UP miał w sobie ducha Solidarności.

To jedyna różnica?

Z obserwacji wynika, że zwolennicy Unii Pracy koncentrowali się w dużych miastach. Taka partia bez wiejskiej nogi, tak określiłbym UP w latach 90. A w 1993 r. była to także partia bardzo atrakcyjna – oczywiście w sensie wyborczym – dla kobiet. Tyle tylko, że nie udało się tego fenomenu powtórzyć w latach późniejszych, a to dlatego, że jej politycy byli, z jednej strony, zbyt zorientowani na socjalistyczną receptę gospodarczą (czego całkowicie nie podzielał jej elektorat) oraz nie zauważyli, że po drugiej stronie politycznego spektrum zelżał religijny fundamentalizm.

PSL popierają włącznie chłopi?

Dla badaczy kształtujących się systemów partyjnych to bardzo ciekawy przypadek. Jak pamiętamy, w 1991 r. PSL uzyskał wynik wyborczy ok. 8%, obecnie – w wyborach 1997 r. podobnie – nieco ponad 7%. PSL odnotował natomiast ogromny przyrost w roku 1993 – uzyskał 15-procentowe poparcie. Mieliśmy wtedy do czynienia z ciekawym zjawiskiem: sektorowa partia chłopska – wydawało się – że zaczyna się przekształcać w ogólnonarodową. Rzeczywiście, w 1993 r. wiele osób nie zajmujących się rolnictwem, jak i mało- i średniomiasteczkowa inteligencja ze średnim wyksztalceniem, osoby zatrudnione w sektorze państwowym wsparły PSL. Dziś elektorat PSL jest podobny do tego z początków transformacji: są to rolnicy, osoby słabo wykształcone, starsze. Warto pamiętać, że w 1997 r. bardzo znaczna część rolników i ludności wiejskiej zdecydowała się poprzeć AWS, a obecnie  zdaje się wspierać SLD.

Porozmawiajmy jeszcze o wyborcach Unii Wolności i AWS.

Unia Wolności jest tak dziwną patią, która ma takich samych wyborców w sensie socjologicznym, ale nie tych samych: ma niezwykłą zdolność przyciągania ludzi, ale i ich tracenia. W badaniach widać bardzo duże fluktuacje, przepływy sympatii itd. Innymi słowy, strukturalny profil wyborcy UW praktycznie się nie zmienia: mieszka w dużym mieście, jest zdecydowanie lepiej wykształcony, lepiej zarabiający itd. niż przeciętny Polak i o zdecydowanie prorynkowych poglądach.

Chce pan powiedzieć, że nawet w czasach Unii Demokratycznej i przywództwa Mazowieckiego była to partia ludzi w pełni zadowolonych ze sposobu realizacji reform?

Kiedyś przekrój unijnych wyborców był szerszy, to prawda. Więcej mówiło się o socjalnej gospodarce  rynkowej, o wartościach, etosie Solidarności itd.  Zwłaszcza w ostatnich dwóch latach pod tym względem elektorat Unii Wolności wyraźnie się jednak zmienił. Unię opuścili ludne sympatyzujący z lewicą i lewicowymi rozwiązaniami gospodarczym. W części przepłynęli do SLD, w części już nie chcą głosować. W sensie ekonomicznym Unia ma dzisiaj twardy, liberalny elektorat, opowiadający się  zdecydowanie za prorynkowymi rozwiązaniami i – w skrócie – tym wszystkim, co proponuje Leszek Balcerowicz.

Dlaczego tak się dzieje?

Odpowiedź tkwi w poziomie wykształcenia unijnych wyborców. Ludzie z dobrym wykształceniem wymagają od swoich wybrańców, także politycznych, więcej niż człowiek po podstawówce. Są bardziej wrażliwi na potknięcia polityków swej partii. Dlatego mają znacznie wyższe oczekiwania, częściej oceniają krytycznie swoje partie i łatwiej z nich rezygnują.

Z drugiej jednak strony, koalicja z aktualnym partnerem na pewno nie pomaga zwolennikom Unii w lojalności. W systemach wielopartyjnych, gdzie zawieranie koalicyjnych kompromisów jest konieczne, zawsze niechęć do koalicyjnego partnera rzuca się na własną partię. Dlatego uważam, iż fakt zachowywania przez Unię swojego poparcia z 1997 r. (przy ponad 2,5-krotnym spadku poparcia dla ich koalicyjnego partnera) to niemałe osiągnięcie.

A co się stało z AWS-em? Zejść w ciągu raptem półtora roku z poparcia na poziomie trzydziestu kilku procent do raptem piętnastu, to smutny rekord świata?

Trudno nie wyobrazić sobie głupstwa, którego AWS nie zrobiłby w ostatnich latach. Kiedy nauczam studentów – także tych nie-polskich – przykład tej organizacji służy za casus wręcz modelowy; na przykładzie AWS można pokazywać empirycznie zasadność teoretycznego dorobku nauk politycznych. Nie znam kraju, w którym prezentowany przez polityków największej rządzącej partii poziom pragmatyki politycznej byłby równie katastrofalny.

A może prawdziwe są tezy, że znaczna część AWS-owskiego elektoratu podczas wyborów w 1997 r. miała charakter przypadkowy, bowiem AWS przyciągnął tzw. wiecznych niezadowolonych?

Ma pan rację. My bardzo często określamy Akcję Wyborczą Solidarność jako ugrupowanie prawicowe. To jednak tylko część prawdy. AWS jest prawicowa w sensie socjo-kulturowym. Znamienne jednak, że w sensie oczekiwań ekonomicznych elektoraty AWS i SLD prawie się pokrywają! Np. część ludności wiejskiej, która ulokowała swe nadzieje w AWS, to elektorat populistyczny, mający tylko oczekiwania dotyczące tego, co im się należy. Tacy wyborcy to łakomy kąsek wyborczy, ale też bardzo zawodny, szybko odstępują od swych politycznych preferencji. Dziś można obserwować bardzo duży, bezpośredni przepływ ludzi z obozu sympatyków AWS do obozu zwolenników SLD. To jest ta cząstka elektoratu, która przejdzie z każdej partii do każdej innej – byle obiecywano im różne rzeczy, o których chcą słuchać.

Ci wiecznie niezadowoleni to…?

Na ogół są to ludzie młodzi lub w wieku średnim, nie interesujący się polityką na co dzień i nie mający wystarczającej wiedzy politycznej. Bardzo grube przybliżenie mówiłoby o absolwentach „zawodówek”. Wyraźnie jest w tej grupie więcej mężczyzn niż kobiet. Panie są wierniejsze także w polityce.

A czy jest, generalnie, sposób, by zapewnić sobie wierność wyborców?

W kraju takim jak Polska zmiany sympatii wyborczych są zrozumiałe. Demokracja jest bardzo świeżej daty. Ale Polacy robią szybkie postępy w nauce politycznej lojalności. Z badań wynika, że pomiędzy rokiem 1990 i 1997 nastąpiła zasadnicza zmiana w tej dziedzinie. Przywiązanie do tzw. rodzin politycznych, a więc obozu czy orientacji lewicy, centrum czy prawicy jest coraz silniejsze. Kiedy pyta pan więc, jak zapewnić sobie wierność wyborców, odpowiadam – potrzeba czasu. Ludzie muszą mieć ten czas, żeby zapoznać się z programami poszczególnych partii, a także z konsekwencjami uprawiania konkretnych polityk. Dopiero wtedy przestają kupować kota w worku.

Co komplikuje ten proces?

Z jednej strony, radykalna transformacja społeczna, rynku pracy i, w konsekwencji, interesy samych ludzi. Z drugiej, sam system partyjny się zmienia, także z powodu zmian instytucjonalnych – np. wprowadzenia wysokich „progów” wejścia do parlamentu. W końcu wspomniana wcześniej koalicyjność układów rządowych, z której wynika ogromna trudność w prostym przełożeniu preferencji wyborczych na polityki sektorowe rządu. Jedno chcę podkreślić. Polscy wyborcy nie są tak nieobeznani z polityką, jak wielu polityków sądzi. Zasadniczo odmienna ocena każdego z dwóch koalicyjnych partnerów lat 1993/97, czyli PSL i SLD, a teraz AWS i UW właśnie o tym świadczy.

To niech pan powie, dlaczego Polacy nie chcą chodzić do urn? W wolnej Polsce?

Wszędzie na świecie w wyborach częściej biorą udział ludzie o wyższym statusie społecznym. Nasza struktura społeczna z natury rzeczy więc ogranicza udział w polityce. 27% Polaków żyje z uprawy roli. Na wsi mieszka 37% obywateli. Wyższe wykształcenie ma raptem 8% Polaków. W porównaniu już nie tylko z Europą Zachodnią, ale także wszystkimi naszymi sąsiadami, nasz przeciętny poziom skolaryzacji jest wyraźnie niższy.

To nie wyjaśnia wszystkiego.

Zgoda. Drugi ważny czynnik, to swoista niechęć Polaków do partii. Z ostatnich badań na temat prestiżu zawodów wynika wyraźnie, że polityk to zajęcie dla przeciętnego Polaka dość podejrzane, ustawiane na samym dnie, zaraz po – z całym szacunkiem dla tego zajęcia – salowej. Ludzie polityki nie lubią.

Dlaczego?

Jak bumerang wraca poziom naszego wykształcenia. Polacy polityki nie lubią nie tylko dlatego, że drażnią ich rozmaite machinacje polityków i niemoralny charakter wielu partyjnych działań, ale także dlatego, bo jej nie rozumieją! Nie bez winy są tu także niektóre media i dziennikarze, narzucający „maglowy” poziom dyskursu politycznego.

Jeżeli jej nie rozumieją, to nie wiedzą, co wybierają? Jak wygląda polska świadomość politycznego wyboru?

Jeżeli patrzeć na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, to widać w tym coraz więcej sensu. Polacy w coraz mniejszym stopniu dzielą się politycznie ze względu na takie czynniki jak stosunek do religii czy przeszłości, częściej utożsamiają się ze swoją pozycją społeczną i potrzebami ekonomicznymi. To bardzo ważna zmiana, bo polityka prowadzona pod dyktando tzw. wartości niepodzielnych, jak tożsamości etniczne czy przekonania religijne, nie ma w dzisiejszym świecie sensu, choć wielu polskich komentatorów politycznych tak właśnie sądzi. O stosunku do partii i programów powinny decydować tzw. dobra podzielne, czyli podatki, polityka wobec rolnictwa, dotacje, prywatyzacja. l wygląda na to, że tak się dzieje w coraz większym stopniu; krótko mówiąc – normalniejemy.

Gdyby pan miał – używając naukowego szkiełka i oka – poradzić politykom, co powinni robić, żeby zatrzymać swoich wyborców na dłużej niż kilka lat, żeby Polska wyszła z zaklętego kręgu zmieniających się co cztery lata ekip rządzących?

Rzeczywiście do tej pory tzw. political business cycle wygląda dość specyficznie: co cztery lub mniej lat zmieniające się koalicje utrudniają zarówno spokojne wprowadzanie reform, jak i powodują, że czyny jednych są konsumowane przez innych. Jeżeli mówimy natomiast o długoterminowej inwestycji w wyborcę, to najważniejsze jest dokładne wyliczenie poszczególnych posunięć, by negatywne efekty zmian, a przy reformach zawsze są także i negatywy, nie kumulowały się zbyt blisko terminu wyborów. Trzeba pamiętać, że ludzie głównie kierują się w swoich reakcjach wyborczych stanem swojego posiadania. Jest im źle – nie będą głosować na rząd. W polskich warunkach dochodzi do tego  pewna estetyka działania polityków. Liderzy skłóceni, wiecznie niezdolni do sprawnego działania, nielojalni wobec siebie wywołują najgorsze wrażenie, a taki jest dzisiaj np. obraz AWS.

 

 

Wydanie: 13/2000, 2000

Kategorie: Wywiady