Krajową kinematografię wydatnie mogłoby wspomóc opodatkowanie importowanych filmów „Polityka kulturalna państwa powinna być nastawiona nie tyle – choć brzmi to jak herezja – na pomoc artystom, ile na pomoc konsumentom”, napisał K.T. Toeplitz („Przegląd” nr 38), a redakcja zdanie to zaakcentowała, jako myśl przewodnią tekstu. Rzecz w tym jednak, iż prawdziwość zachowa ono tylko wtedy, gdy do grona odbiorców dopiszemy także twórców. Istnieją bowiem dziedziny twórczości kulturalnej, których głównymi odbiorcami są – rzeczywiści lub potencjalni – wytwórcy. To oni kupują tomiki młodych poetów, stanowią publiczność wernisaży, czytają rozprawy krytyczne, etc. A i w przypadku dotacji kierowanych nie jest oczywiste, kogo się dotuje i jakie zyski osiąga (lub traci). Ot chociażby – czy oszczędzając na cofnięciu dotacji „Wiadomościom Kulturalnym”, państwo równocześnie nie straciło na konsumpcji dóbr kulturalnych, które owo pismo promowało, niszcząc jednocześnie ważny kanał upowszechnienia wykraczający poza zasięg – też przecież dotowanych – czasopism „niszowych”? Tu nic nie jest proste, a już w żadnym wypadku nie da się rozwiązać w kategoriach albo-albo. Książki są drogie? Nie, znaczna ich część sprzedawana jest poniżej kosztów wytworzenia. Czasopisma kulturalne są drogie? Nie, nabywca opłaca nie więcej niż 6-10% ich kosztów. Honoraria są niskie? Tak, jeśli książka niewiele przekroczy nakład 2 tys. (jest to dolna granica opłacalności produkcji). Ale w przypadku nakładów idących w dziesiątki tysięcy są zupełnie przyzwoite. Zaś liczone w setkach tysięcy pozwolą pewnie osiągnąć drugi pułap podatkowy (przy wskazanej przez Toeplitza cenie 30 zł każdy sprzedany egzemplarz winien przynieść autorowi 1-1,5-2,55 zł). A i z owym wyborem – dotować twórców czy odbiorców – też problem nieprosty, bo czysty wybór jest tylko w przypadku literatów. W pozostałych zawodach artystycznych nie dość, że państwo kształci adeptów, to jeszcze musi ich zatrudniać na etatach i utrzymywać instytucje, w których pracują. Wedle zasady bezhonoraryjnych grantów nie da się utrzymać teatru, opery ani nawet orkiestry symfonicznej. A i z literaturą jest tak, że można wprawdzie przestać dotować tych, którzy ją wytwarzają, musi się wszakże utrzymywać tych, co ją badają, bo są ku temu stosowne instytuty, katedry, zakłady, nie mówiąc o nauczycielach, którzy tę wiedzę upowszechniają. Wystarczy prześledzić w niszowych pismach literackich ceny książek z ich bibliotek, by zorientować się, że są niższe niż koszty. Są wydawnictwa korzystające z grantów, dotacji, funduszy autorów, tak kalkulujące wpływy, by pokryły one koszty usługi, sprzedaż – z reguły poniżej kosztów – jest już czystym zyskiem firmy. Cała ta produkcja jest bez znaczenia dla rynku książki, pewnie w sumie są to promile ogólnych obrotów. Zapewne też znaczna część druków prywatnych lokalizuje się w szarej strefie usług. Ale fakt, iż w tym procesie autorzy (książek bądź tekstów w niszowych periodykach) wyłączeni są z kosztów ich wytworzenia (jeśli nie jest wręcz tak, że oni są dotującymi), wydatnie zmniejsza ich możliwości zakupu podobnych dóbr. I koło się zamyka. Ot i dylemat. Cokolwiek się wymyśli – będzie z uszczerbkiem dla finansów państwa. Boć i ów (słusznie postulowany) system sponsoringu oraz ulg podatkowych nie spowoduje niczego innego jak pomniejszenie wpływów skarbu państwa. A też – nie przesadzajmy w drugą stronę – z niczego państwa nie zwolni, skoro w bogatych krajach europejskich te sumy nie są wyższe niż 1-6% ogólnych wydatków na kulturę. Nie jestem tak naiwny, by nakłaniać do rozwiązań szwedzkich, gdzie państwo (w różny zresztą sposób) współuczestniczy w kosztach wytworzenia książki, kupuje ją do bibliotek, autorowi zaś (tłumaczowi także) płaci 1,1 korony od każdego wypożyczenia. Co prawda, połowa z tego idzie na Fundusz Autorów, ale za to są stypendia. Niby wystarczy zwiększyć fundusze bibliotek, co polepszy kondycję wydawców i dystrybutorów, krajowych autorów jednak – nie tak znów wydatnie. 60% krajowego spożycia to import, w kulturze – mniemam – jest on jeszcze wyższy. Zapewne z ożywienia rynku książki i krajowcy skorzystają, wedle tak liczonych proporcji. Wiem, że to głupie i naiwne, ale twórczość kulturalną mam za nie mniej ważną niż np. produkcja rolna. I chciałbym, by objęta ona była podobnym systemem ochrony krajowej wytwórczości. Zatem prócz dotowania konsumpcji musi być uruchomiony system dopłat bezpośrednich, by utrzymać
Tagi:
Andrzej K. Waśkiewicz









