Patologiczny indywidualizm

Patologiczny indywidualizm

Wynalazek jednostki to jeden z najcenniejszych wynalazków kultury zachodniej. Dokonany jedynie tutaj i nigdzie indziej. Nie stało się to od razu, trwało długo. Początki sięgają starożytnej Grecji, a w szczególności filozofii greckiej ze stoicyzmem i cynizmem na czele. Potem istotne były renesans, który przyczynił się np. do narodzin autora dzieła sztuki znanego z imienia i nazwiska, reformacja z jej zmianą akcentów religijnych – wierny nie potrzebował już pośrednictwa Kościoła, aby starać się o swoje zbawienie, no i wreszcie oświecenie z typową dla siebie filozofią liberalizmu, która dla indywidualizmu zrobiła bodaj najwięcej. W ten sposób kultura zachodnia, u zarania kolektywistyczna jak wszystkie znane kultury, gdzieś w okolicach XIX w. stała się indywidualistyczna (sporą rolę odegrał tu także romantyzm, szczególnie w wydaniu angielskim i amerykańskim). Wartość jednostki przestała być kwestionowana, jej interes stawał się stopniowo nadrzędny. To wszystko stanowi niezwykle cenne dziedzictwo Zachodu; jak cenne – widać i dziś, gdy od zawsze kolektywistyczna Rosja traktuje swoich obywateli jak śmiecie, a kultury azjatyckie mają kłopot, aby przejąć zachodni indywidualizm, choć się starają (Chiny i Japonia). I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że proces stawiania jednostki w centrum uwagi zaszedł na Zachodzie za daleko. Indywidualizm zamienił się w hiperindywidualizm, a interesy jednostki, jej pragnienia i dążenia przestały współgrać z koniecznością zachowania delikatnej równowagi pomiędzy tym, co sprzyja indywidualnemu rozwojowi, a tym, co cenne dla wspólnoty. Odpryskiem tego stanu rzeczy jest narcyzm nasilający się w młodym pokoleniu mieszkańców Zachodu, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. W ten sposób Gombrowiczowskie „Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja” przybiera niebezpieczne kształty społeczne. Niebezpieczne, albowiem pragnienia jednostek przysłaniać poczynają wartość dobra wspólnego i życia we wspólnocie, do którego, jak przekonywał już Arystoteles, jesteśmy przeznaczeni (mówił on wszak, że człowiek to zoon politikon, zwierzę wspólnotowe).  Nie ulega żadnej wątpliwości, że zachodni indywidualizm przybrał owe niebezpieczne kształty za sprawą turbokapitalizmu, który wychowuje jednostki nastawione na walkę z innymi, konkurencję od kołyski aż po grób. Tymczasem współpraca jest lepsza od konkurencji, a dawanie cząstki siebie innym – od zażartego egoizmu. To ów turbokapitalizm zrodził patologiczny indywidualizm. Patologiczny, albowiem nasycony chęcią walki z innymi, ślepy na ich uczucia i pragnienia, zaprzątnięty bezwzględnym dążeniem do realizacji własnego interesu, pozbawiony wrażliwości moralnej. Jednostka, która tkwi w jego kleszczach, nie jest w stanie ani kochać innych, to bowiem wymaga czasami poświęcenia siebie, ani przyjmować miłości, bo to z kolei wymaga uznania, że o naszym szczęściu decydują inni, a nie wyłącznie my sami. Nie przyzna ona również, że nikt nie jest do końca kowalem swojego losu, ponieważ nasze powodzenie zależy od okoliczności niezależnych od nas, np. od miejsca urodzenia czy stanu zdrowia, a także od życzliwości innych, a wreszcie od szczęścia (i niewiele ma tu do rzeczy pracowanie po 16 godzin na dobę). Nie pogodzi się z tym, że jesteśmy zależni od innych, tak jak inni są zależni od nas. Że nie można być szczęśliwym w nieszczęśliwym społeczeństwie, a nasza chęć wyróżnienia się ma z reguły ciemną stronę, chociażby brak współczucia dla tych, którym się nie powiodło. Patologiczny indywidualista puszy się swoim sukcesem, a przegranych traktuje z pogardą. Obce jest mu jakiekolwiek uznanie prymatu wspólnoty nad jednostką, np. gatunkowego interesu ludzkości, która nie przetrwa bez ograniczeń konsumpcyjnych jednostek. Przy tym wszystkim warto pamiętać, że wspólnota wspólnocie nierówna. Bywają bowiem wspólnoty dobre (np. wspólnota ludzi nastawionych na pomoc innym wedle przykazań Piotra Kropotkina), jak i złe (np. wspólnota mafijna).  Wielkie zadanie stojące dziś przed nami, ludźmi Zachodu, to budowanie wspólnot, które zapełnią pustkę wokół nas i w nas, a jednocześnie nie ograniczą naszego prawa do bycia kimś odrębnym i niepowtarzalnym. Trzeba zatem być ostrożnym. Wszak nastawienie na wspólnotę może przybrać równie patologiczny wyraz jak nastawienie na jednostkę. Warto pamiętać jako ostrzeżenie znamienne słowa Włodzimierza Majakowskiego: „Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą, sama – nie ruszy pięciocalowej kłody, choćby i wielką była figurą”. Aż za dobrze wiemy, czym takie podejście się kończy. Nie pozostaje nic innego, jak poszukiwać wciąż wspólnoty, która nie zniewala, i indywidualizmu, który nie zamienia nas w egoistycznych drani. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 40/2023

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony