Permanentne wakacje

Permanentne wakacje

Nie znoszę słowa urlop, bynajmniej nie z powodu niechęci do germanizmów. Jako urodzony hanys, kery poradzi godać, spolszczenia lub ześląszczenia słów niemieckich wyssałem z mlekiem matki, niektóre z nich poważam szczególnie, jak choćby cudownego szmaterloka. Jest w tym słowie cała chaotyczna trajektoria motylego lotu, w przeciwieństwie do ciężkiego schmetterlinga, który jakoś od razu kojarzy się z messerschmittem, lecącym prosto do celu, przy gęstym ostrzale broni maszynowej. Per analogiam nie lubię „urlopu”, bo jest krótki i surowy w wymowie, od razu narzuca sztywne widełki terminu, jest w nim hierarchiczne napięcie – o urlop należy się ubiegać u przełożonych, wyprosić pozwolenie na czas wolny, w którym bez względu na stan ducha i ciała należy zmieścić swoją wolność od pracy. Na urlopie trzeba wypocząć, dlatego niewielu kojarzy go z wysiłkiem dla przyjemności; urlop – chłop oklapł na piachu i próbuje wyleżeć Weltschmerz, zalewając go w pełnym słońcu trunkami dostępnymi na opaskę all inclusive. Urlop to przepustka od roboczej mojry, od początku zatruta piętnem tymczasowości i kwaśnym przeczuciem, że po jej zakończeniu trzeba będzie nadrobić zaległości, a zatem harować w dwójnasób: sama ta myśl męczy bardziej, niż czas wolny daje odpocząć.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 27/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

 

Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy