Jak bronić cywilizacji Zachodu

Po ataku terrorystycznym na World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie jako wyraz uporu i godności cywilizacji Zachodu usłyszeliśmy słowa, że Ameryka, na przekór terrorystom, sprawi, aby wszystko było tak jak przedtem. W zdaniu tym, wypowiedzianym w obliczu tragedii, uszanować należy hart ducha.
Ale naprawdę niewiele już rzeczy pozostanie takimi jak dawniej. Dzień 11 września 2001 roku nie wniósł do historii świata niczego absolutnie nowego. Był on jednak, jak każda historyczna data, podsumowaniem tego, co stało się już wcześniej, a czego nie chcieliśmy dopuścić do naszej świadomości.
Zmienił się charakter i sens wojny. Do tej pory wojną było zmaganie się potężnych armii i kompleksów militarno-przemysłowych, w którym zwyciężał potężniejszy. Teraz widać, że wojnę największej nawet potędze wydać może Jan Kowalski, jeśli tylko uda mu się przemycić na teren przeciwnika pocisk o potężnej sile, fiolkę ze śmiercionośnymi bakteriami albo włamać się do systemów komputerowych dysponujących energią elektryczną, zbiornikami wodnymi, telekomunikacją lub mechanizmami zaopatrzenia. Czołgi, artyleria, eskadry bombowców i dywizje komandosów okazały się kupą kosztownego złomu, który można po prostu ominąć.
Zmienił się charakter i sens terroryzmu. Do tej pory był formą szantażu. Terrorysta porywając samolot, szantażował losem jego pasażerów, a zabijając eksponentów wrogich państw lub ideologii, domagał się zmiany systemu. Obecnie terrorysta nie domaga się już niczego. 266 osób porwanych na pokładach samolotów nie było przedmiotem żadnego przetargu, lecz posłużyło jako pocisk w dziele jeszcze większego zniszczenia.
Zmienił się etos walki. Do tej pory przystępowali do niej przeciwnicy, którzy otwarcie stawali naprzeciw siebie, aby walczyć – jak w meczu bokserskim. Obecnie napadnięta i zraniona Ameryka rozgląda się gorączkowo, pragnąc ustalić, kto ją właściwie napadł i na kim może się zemścić, ciągle nie mając co do tego ostatecznej pewności.
Nie będzie też tak jak przed tym, ponieważ 11 września 2001 okazał się dniem politycznej ironii. Z tego, co już wiadomo, wynika, że szkoleni przez Amerykę do walki z Rosją i jej napaścią na Afganistan terroryści wyszkolili się w istocie przeciwko Ameryce. Że potępiana przez Amerykę i świat zachodni okrutna rosyjska wojna w Afganistanie stanowiła być może preludium tej wojny, którą teraz podejmie sama Ameryka. Że piętnowana i niehumanitarna wojna w Czeczenii jest być może tylko jednym z frontów globalnej wojny z finansowanym przez narkobiznes terroryzmem, tym samym, który finansował albański terroryzm w Kosowie, a być może także atak na World Trade Center i Pentagon. Że mechanizmy giełdy i kapitalistycznego systemu bankowego zostały użyte, aby zdobyć środki na zniszczenie centrum tego systemu.
Nie będzie wreszcie tak jak przed tym, ponieważ opiewane w setkach filmów za swą sprawność służby wywiadowcze, CIA i FBI, okazały się – po raz kolejny zresztą, po Zatoce Świń i daremnej próbie odbicia zakładników w Iranie – służbami nieudolnymi i niezdolnymi do ostrzeżenia przed śmiertelnym niebezpieczeństwem.
To wszystko nie stało się z dnia na dzień, lecz kumulowało się przez lata. 11 września 2001 roku jest już jednak ostatnim zapewne dzwonkiem, aby przemyśleć na nowo cały porządek świata, na którym żyjemy i jaki istnieć będzie w XXI wieku.
Bowiem istota konfliktu, przed którym obecnie stoimy, znana jest już od dawna i opisana dość dokładnie w wielu opracowaniach. Jest nią rozpadnięcie się świata na dwie połowy, Północ i Południe, które dzieli przepaść. Ta przepaść materialna i cywilizacyjna istniała już od paru stuleci, jednak nowością naszych czasów jest to, że Południe – dzięki upadkowi systemu kolonialnego, a także dzięki nowoczesnym technologiom i systemom informacyjnym – przestało akceptować swoją rolę połowy gorszej, pokornie znoszącej swój los. Bin Laden, muzułmański fundamentalizm religijny, międzynarodowy terroryzm islamski, słowem, to wszystko, co jest bezpośrednim źródłem obecnej tragedii, nie byłoby możliwe bez podglebia, jakie stwarza rozpadnięcie się świata na Północ i Południe. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Europa i świat zachodni straszyły się „żółtym niebezpieczeństwem”, sądząc, że zagrożenie dla dobrobytu przyjdzie z Azji: z Chin i Japonii. Ale Japonia, a także ostatnio miliardowe Chiny zdołały dołączyć do nurtu światowego rozwoju. Nie ma więc żółtego terroryzmu, lecz jest terroryzm islamski, ponieważ poza marginesem rozwoju pozostały cywilizacje islamskie i kultury Afryki, te pierwsze zresztą w sporej mierze także z racji egoizmu ich elit, gdzie – jak obliczono – jednodniowy dochód szejków naftowych starczyłby na likwidację nędzy palestyńskich uchodźców.
Ameryka, ugodzona boleśnie, szykuje się do odwetu, daje ultimatum talibom i „państwom rozbójniczym”. Ponoć 85% Amerykanów popiera ideę potężnej interwencji zbrojnej przeciw wybranym – i niewiadomym jeszcze do końca – krajom arabskim, dającym glebę terroryzmowi. Przywróci to na moment wiarę w potęgę US Forces i Army and Navy, ale popchnie świat w kierunku najgorszego z możliwych scenariuszy, jakim jest konflikt cywilizacji. Grozą wieje od wynurzeń, że naszym obowiązkiem jest obrona naszej, zachodniej cywilizacji przed obcymi cywilizacjami, w tym głównie przed zbrodniczą cywilizacją islamu – jakby każda sura Koranu nie zaczynała się od słów: „W imię Boga Miłosiernego, Litościwego”.
Naszym obowiązkiem jest obrona cywilizacji Zachodu i jej wartości, do których jesteśmy przywiązani. Ale sposobem na to może być tylko obrona całości świata przed rozpadem na świat bogactwa i nędzy. W konflikcie cywilizacji bowiem – jak poucza o tym choćby upadek Imperium Rzymskiego – ludzie znacznie zacieklej, bezwzględniej i z większą determinacją bronią swego prawa do życia, niż basenu z podgrzewaną wodą, a nawet poezji Ronsarda, Deklaracji Niepodległości czy sonaty Dymitra Szostakowicza na skrzypce i fortepian.

18 września 2001

 

Wydanie: 2001, 39/2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy