Jaka piękna katastrofa…

Jaka piękna katastrofa…

PHOTO: ZENON ZYBURTOWICZ/EAST NEWS Plan filmu Stara Basn, 2003, rez. Jerzy Hoffman. n/z: Bohdan Stupka

„Smoleńsk” w końcu będzie miał premierę, ale to bez znaczenia, bo zdaje się, że my już widzieliśmy ten film  Żyjemy tej wiosny pod silnym naciskiem historii i kina. Obchody okrąg­łej rocznicy chrztu Polski, choć gdzie im do tych w 1966 r.! Film „Smoleńsk” odroczony, ale pewnie chwilowo. No i czekamy, że wreszcie ruszą prace nad hollywoodzką superprodukcją sławiącą czyny oręża polskiego. Zanim się doczekamy, przyjrzyjmy się perypetiom naszego filmu z historią. Dla porządku: film historyczny to nie rekonstrukcja przeszłości, nie „prawda historyczna” podana w formie ruchomych obrazów. To zawsze tylko jedna z interpretacji tego, co się stało. Kto chce studiować epokę króla Ryszarda Lwie Serce, nie wybiera się na „Robin Hooda”. Choć politycy lubią uprawiać myślenie magiczne: nakręcimy film, tam będzie jasno powiedziane, że było tak i tak, na to zapędzi się szkoły, przedszkola i garnizony. I temat odfajkowany. Otóż nie. I są na to przykłady. Ułani we mgle „Smoleńsk” premierę będzie miał prędzej lub później, ale to bez znaczenia, bo zdaje się, że my już widzieliśmy ten film. To znaczy film, w którym Polacy giną za ojczyznę bez sensu, ale przy wzniosłej muzyce. I jeszcze należy im się za to pomnik i miejsce w podręcznikach szkolnych. Kinowy przejaw narodowego masochizmu. Uwielbiamy patrzeć na własne klęski, uwielbiamy patrzeć, jak dostawaliśmy od innych po dupie. Wtedy czujemy się zwycięzcami. Moralnymi oczywiście. Weźmy „Lotną” (1959) Andrzeja Wajdy, która rozgrywa się w skansenie dworkowo-ułańskim w trakcie klęski wrześniowej. Jest więc biały dworek, który przygarnia żołnierzy tułaczy, jest wiekowy szlachcic, który ofiarowuje wojsku pięknego konia. Jak jego przodek powstańcom 1863 r. Żołnierz żegna się z dziewczyną jak u Grottgera, ona upozowana na „Polonię” z obrazu Matejki. Nakreślony dziecięcą ręką napis na szkolnej tablicy: „Za co kochamy ojczyznę?”. W tle wierzby w ordynku, sosny na piaszczystej, mazowieckiej glebie, krwiste jarzębiny, ciche kościółki ocienione lipą, malwy na tle bielonych chat, babie lato i welon panny młodej. Na pierwszym planie, naturalnie, kawalerzyści – w mundurach galowych, a nie polowych, ale przynajmniej wiadomo dlaczego. Idą na śmierć. A ułan na śmierć idzie jak na paradę. Szarmancki oficer prowadzi atak kawalerii jak na defiladzie – z wystudiowaną elegancją. „Zobaczy pani ładną szarżę ułanów”, obiecuje dziedziczce. Doskonale wie, że atak kawalerii na czołgi skończy się rzezią jego ludzi, ale co tam. Wajda przytomnie wyciął chociaż scenę, w której ułan w bezsilnej wściekłości wali szablą w lufę czołgu, ale i tak samobójcza rzeź konnicy prezentuje się wspaniale. Szaleńcza odwaga, ryzykanctwo, brawura i zero refleksji, trzeźwej oceny sytuacji, kalkulacji zysków i strat. Wszak ułani – cokolwiek to słowo znaczy – są po to, by malowniczo ginąć. W myśl przyjętych wzorców. A skąd te wzorce? A choćby i z sarmackiej „śmierci przystojnej”, z „Warszawianki” Wyspiańskiego, z „Dziadów”, z „Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”. Tam boski plan wobec Polski idealnie pokrywa się z szarżą ułańską. A kto nie doczytał, ten dosłucha: „Rozkwitały pąki białych róż…” i dalej o ułanach, co to jak „malowane dzieci”. Ten obrazek chwalebnej, choć bezmyślnej śmierci za skansen jest nie do zdarcia. Od premiery „Lotnej” mija bowiem kilkanaście lat i Bohdan Poręba przedstawia stęsknionej publiczności „Hubala” (premiera 3 wrześ­nia 1973 r.). Mjr Henryk Dobrzański świetnie się czuje w mundurze, na musztrze, na pasterce („Ludzie szli do munduru jak do przenajświętszego sakramentu”). Oraz w sytuacji beznadziejnej. W filmie z rozrzewnieniem wspomina się ostatnią partię powstańców styczniowych, dowodzoną przez ks. Stanisława Brzóskę, która tułała się po lasach długo po wygaśnięciu zrywu. Bez sensu i bez najmniejszej szansy na przetrwanie. Wniosek? Skoro oni nie złożyli broni w sytuacji beznadziejnej, to i my nie powinniśmy. Logiczne? I ten Hubal, który wyciągnął takie wnioski z historii, tuż przed rozgromieniem własnego oddziału składa wigilijne życzenia: „żeby za rok polski mundur chronił spokój przy każdym polskim stole”. Że to nie ma żadnego związku z rzeczywistością? Nie szkodzi. Ma za to wiele wspólnego z tradycją. I dalej – że Hubal odmawia podporządkowania się rozkazom dowództwa Związku Walki Zbrojnej (za chwilę będzie to Armia Krajowa)? Że rozkaz demobilizacji podpisał sam gen. Stefan Grot-Rowecki? To się w filmie powie po cichu, właściwie wcale. „Konia nie oddam, w cywilnych gaciach jeździć nie będę… Takie rozkazy mam w dupie!”, oto odpowiedź prawdziwego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2016, 2016

Kategorie: Kultura