Muzyka do mnie wróciła

Muzyka do mnie wróciła

Diagnoza lekarzy była surowa: Będzie pani żyła, ale o powrocie na scenę proszę zapomnieć Anna German o sobie, zebrała Mariola Pryzwan O wypadku, powrocie do zdrowia i listach od wielbicieli Odczułam nagle kilka wstrząsów, jakby samochód znalazł się na okropnych kocich łbach zamiast na gładkiej jak lustro szosie. Potem zapanowała cisza i ciemność. (…) Nad ranem zauważył nasz rozbity wóz kierowca ciężarówki przejeżdżający tą drogą. Samochód był roztrzaskany, (…) znalazłam się daleko poza wrakiem samochodu, wyrzucona wielką siłą. Zaalarmowano policję i przewieziono nas [Annę i pianistę, który prowadził samochód] do szpitala. Zostało mi zaoszczędzone uczucie bólu i zimna w rowie, kłopotów transportu do szpitala. Pozwoliłam sobie na tygodniową przerwę w życiorysie. (Anna German, Wróć do Sorrento?…, 1970) Diagnoza lekarzy była surowa i kategoryczna: Będzie pani żyła, ale o powrocie na scenę proszę zapomnieć. Mój powrót do zdrowia trwał prawie trzy lata. Wtedy wydawało mi się, że muszę zapomnieć o muzyce, ale ona wróciła do mnie! Sił dodawały mi serdeczne słowa nieznanych ludzi. Ich listy wlewały we mnie nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Poruszył mnie zwłaszcza pewien list z Afryki: „Kiedy włączam magnetofon, żeby posłuchać pani piosenek – odchodzi strach, znika samotność. Pani głos to cały świat, zadziwiający i przepiękny…”. (Z wywiadu dla prasy radzieckiej, 1980) Moja sytuacja była rozpaczliwa – i z fizycznej, i z psychicznej strony. Długo nie odzyskiwałam przytomności, nie mogłam mówić. Pięć miesięcy byłam w gipsie po szyję, kolejne pięć – unieruchomiona już bez gipsu… Trzy włoskie i trzy polskie szpitale starały się przywrócić mnie życiu. Nie było wiadomo, czy kości się zrosną, czy będę mogła chodzić. Specjalne ćwiczenia, które wykonywałam niemal do siódmych potów, dały efekt. I chociaż lewa ręka i noga jeszcze nie są najsprawniejsze, zaryzykowałam spotkanie z publicznością. (Z wywiadu dla prasy radzieckiej, 1970) Jestem naprawdę wzruszona pamięcią i objawami sympatii, z jakimi się spotykam podczas mojej choroby. Nie ma dnia, aby nie dowiadywali się o moje zdrowie nie tylko najbliżsi przyjaciele i znajomi, nie tylko przedstawiciele instytucji, z którymi współpracuję – Polskiego Radia i Telewizji, Pagartu – ale także ludzie zupełnie mi nieznani, po prostu słuchacze moich piosenek. Chciałabym przeprosić wszystkich, którzy przysyłają mi niezwykle serdeczne listy, że nie mogę na nie odpowiedzieć. Naprawdę wszystkie czytałam i za wszystkie bardzo dziękuję. („Radio i Telewizja”, 1968) Przez lata choroby i rehabilitacji zrozumiałam, co jest najważniejsze w życiu. Inaczej teraz widzę świat. Kompozytorzy przynoszą mi czasem bardzo dobre piosenki, ale nie mam ochoty ich śpiewać. Są smutne, a ja chcę śpiewać o radości życia, o miłości, chcę, żeby ludzie się uśmiechali. Czasem mogą płakać, bo to oczyszcza duszę, ale więcej powinno być radości i śmiechu niż smutku. (Z wywiadu dla prasy radzieckiej, 1972) Listy od wielbicieli wzruszają mnie ogromnie. Piszą do mnie z różnych zakątków świata, adresując po prostu: „Anna German – Polska”. W wyjątkowych dla mnie chwilach otrzymuję tych listów przeogromną ilość. Nie wiem naprawdę, jak mam dziękować za tyle wyrazów sympatii i za tyle serca… („Synkopa”, 1977) Przekonałam się wielokrotnie, że wielu ludzi jest mi życzliwych i że interesuje ich mój los. Chciałabym podziękować moim przyjaciołom. Przede wszystkim piosenkarzom, aktorom, muzykom i dziennikarzom… za ich dyskretną pomoc podczas mojej choroby, a ludziom mi nieznanym za serdeczne, ciepłe listy, które dodawały mi otuchy i wiary w człowieka. Czuję się już prawie doskonale. Czasami miewam jeszcze swoje „smutne” dni, ale wtedy biorę się za jakąś domową robotę, na przykład pastowanie podłogi, i zaraz zły nastrój mija. Wiele czasu poświęcam na rehabilitacyjne ćwiczenia. Staram się dużo chodzić, gimnastykować, podnosić ciężarki, wyrabiać mięśnie dłoni. Poza tym odpowiadam na liczne listy, słucham muzyki, przyjmuję wizyty, sama chodzę w odwiedziny. („Synkopa”, 1970) O pierwszym nagraniu po wypadku Myślałam, że bardziej będę się cieszyła. Ale tak, jak do swojego nieszczęścia musiałam się przyzwyczaić (tak całkiem to się nigdy nie przyzwyczaiłam), tak i do szczęścia – bo w ten sposób trzeba to nazwać – będę się musiała przyzwyczajać stopniowo. W całej pełni dotrze to do mnie dopiero za jakiś czas. Odczuwałam przede wszystkim ogromne napięcie, potem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2013, 2013

Kategorie: Kultura