Czyli czym żył teatr w sezonie 2013/2014 Miniony sezon zaczął się mocnym uderzeniem – otwarciem po przebudowie Teatru Muzycznego w Gdyni, który teraz na trzech widowniach może pomieścić 1,5 tys. osób. Premiera otwarcia, „Chłopi” w inscenizacji Wojciecha Kościelniaka, wzbudziła entuzjazm. Powody do radości mieli także widzowie z Olsztyna – premierą Fredrowskich „Dam i huzarów” powitano zakończenie trwającego kilka lat remontu Teatru im. Stefana Jaracza. Pierwszy rok w nowej siedzibie wykorzystał warszawski Teatr Konsekwentny, który pod nazwą Teatr WARSawy otworzył podwoje na Nowym Mieście. Coś drgnęło w planach budowlanych Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego w stolicy. Ruszyły przygotowania do wzniesienia Muzeum Sztuki Nowoczesnej na placu Defilad, którego częścią ma być TR Warszawa. W dziedzinie inwestycji (zrealizowanych i oczekiwanych) sezon należy zatem uznać za udany. Nie brakowało też skupiających uwagę spektakli, które przyćmiewały wybuchające co pewien czas spory personalne i ideologiczne. Cokolwiek by powiedzieć, sezon, w którym dwukrotnie inscenizuje się „Dziady”, „Mizantropa” czy „Mistrza i Małgorzatę”, zasługuje na dobrą pamięć. Pod znakiem „Golgoty” Jeszcze wiosną zanosiło się, że to obwoźny teatrzyk piersi będzie triumfatorem sezonu. „Caryca Katarzyna” Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina z kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego kolekcjonowała nagrody na festiwalach. Kolekcjonerką była zwłaszcza występująca w roli tytułowej Marta Ścisłowicz. Jej rola budziła sporo emocji za sprawą zakładanego na biust pudełka z kurtynką i otworami. Aktorka zachęcała widzów, aby zanurzali ręce w te otwory i dotykali jej piersi. O „Carycy” pisano więc wszędzie, mimo że ta historical fiction trąci grafomanią. Kobieta – nawet monarchini – jako ofiara przymusu prokreacji to żadne odkrycie. Tak czy owak pasmo triumfów „Carycy” przerwano w Szczecinie, bo publiczność, której nagroda jest najważniejszym wyróżnieniem Kontrapunktu, opowiedziała się za „Chopinem bez fortepianu” Barbary Wysockiej w reżyserii Michała Zadary. Największej porażki doznała „Caryca” w dorocznym konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, gdzie laur za najlepszy spektakl otrzymał „SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie” Marii Wojtyszko w reżyserii Jakuba Krofty, zrealizowany we Wrocławskim Teatrze Lalek. Krytykując „Carycę”, nie nawołuję do krucjaty przeciw spółce Janiczak-Rubin. Nie chodzi o rugi, ale o umiar w pochwałach i więcej krytycyzmu. Drogę rugów obrano za to w Poznaniu, gdzie dla osobliwego uczczenia ćwierćwiecza transformacji ustrojowej prezydent Grobelny zdymisjonował Ewę Wójciak, szefową legendarnych Ósemek, teatru o niekwestionowanych zasługach w nurcie alternatywnym. Awantury polityczne w Poznaniu zepchnęły na dalszy plan „Dziady” w Teatrze Nowym, w które reżyser Radosław Rychcik wplótł współczesne problemy nietolerancji i ksenofobii – inscenizacja otrzymała grand prix na festiwalu klasyki w Opolu – czy dowcipnego Molierowskiego „Mizantropa” w reżyserii Kuby Kowalskiego w Teatrze Polskim. W Poznaniu rozegrał się też najgłośniejszy w sezonie spektakl – batalia o wstrzymanie premiery „Golgoty Picnic” Rodriga Garcíi, mającej się odbyć na festiwalu Malta. Można nie gustować w pomysłach Garcii, ale odmawianie mu prawa do wypowiedzi artystycznej czy wmawianie intencji obrazy uczuć religijnych nie ma racjonalnych podstaw. Katoliccy talibowie pod skrzydłami poznańskiej kurii rozpętali jednak nagonkę jeszcze przed premierą, zachęcając do protestów. Skłoniło to dyrektora festiwalu do rezygnacji z wystawienia „Golgoty…” w obawie o zdrowie wykonawców i widzów. Pikanterii protestowi dodaje fakt, że spektaklem, który miał być pokazany zaledwie 200 osobom, za sprawą drastyczności akcji ideologicznej zainteresowały się tysiące widzów w całym kraju. Akcja zatem okazała się przeciwskuteczna, ale też zademonstrowała, że teatru nie omija ofensywa neokatolików, dążących do dominacji ideologicznej. „Do Damaszku” i dalej Że ta ofensywa się rodzi, można było się przekonać u progu sezonu w Starym Teatrze, w którym podczas przedstawienia „Do Damaszku” w reżyserii Jana Klaty doszło do protestu grupy widzów. Ci najwyraźniej pomylili Dorotę Segdę z siostrą Faustyną, uznając, że jej zachowania sceniczne nie licują z wizerunkiem świętej. Byłoby to może tylko zabawną anegdotą, gdyby nie wielotygodniowe spory o teatr i kierownictwo artystyczne Klaty, które usiłowała podważać część krakowskich radnych. A wielkich osiągnięć w Starym na razie brakuje – spektakl „Do Damaszku” prezentowany na warszawskich Spotkaniach Teatralnych nikogo nie oburzał, ani grzał, ani ziębił. Z kolei laureat gdyńskiego Raportu, dramat „W środku słońca gromadzi się
Tagi:
Tomasz Miłkowski









