„Przegląd” zleciał ostro w dół. Za sprawą świeżo upieczonych rekordzistów świata. Ale lepiej być nie mogło W niedzielę, 15 sierpnia, ekipa „Przeglądu” gościła z roboczą, zapowiedzianą wizytą w szkole spadochronowej Skydive.pl w Kruszynie pod Włocławkiem. Ledwie przedwczoraj skończyła się największa spadochronowa impreza tego lata w Europie, Euro Bigway Camp 2010. Ponad 250 skoczków z całego świata przyjechało bić rekordy w tworzeniu podniebnych formacji, budowanych ze swobodnie spadających skoczków. Rekord padł. Największą figurę utworzyło 103 skoczków. Dwa dni po imprezie śladów euforii po sukcesie próżno szukać. Przy wjeździe na teren lotniska Aeroklubu Włocławskiego stoi jeszcze wielka scena koncertowa. Pusta i nieoświetlona przyjezdnych wita bez fanfar. Muzykę słychać dopiero kilkadziesiąt metrów dalej. Dobiega z wielkiego hangaru, gdzie kilka osób z mozołem uwija się przed pierwszymi dziś skokami. Cierpliwie składają spadochrony, układają linki, ćwiczą pozycję ciała w locie, dobierają skafandry i osprzęt. Jest upalna, leniwa niedziela, gościom udziela się piknikowa atmosfera. Panie w sukienkach, panowie na sportowo, dzieci na wakacjach. Naturalny w takich warunkach gwar rozpływa się gdzieś w powietrzu i panu- je raczej spokój. A w tym spokoju różne myśli przychodzą do głowy, najczęściej ta, że może uda się skok jeszcze odłożyć, gdyby tak zaczęło padać. Ale nic z tego. Świeci słońce, a zachmurzenie jest i niewielkie, i przejściowe. Na pewno można skakać. „Przegląd” skacze w piątej kolejce. Przed nami długie trzy godziny oczekiwania w towarzystwie wątpliwości i wewnętrznych sprzeczności. Było warto. Opowiedzieć cztery i pół minuty lotu? Niemożliwe. Podzielić się z czytelnikami wrażeniami – obowiązkowe, bo niecodziennie świat staje do góry nogami. Wrażenie 1. Spokój i uśmiech Naturalnym środowiskiem sportowych zawodów jest arena, tłum kibiców i gorący doping. Niektórzy sportowcy, żeby rozładować wewnętrzne napięcie i stres, stosują przeróżne formy aktywności: skaczą, krzyczą. Albo zamykają się na innych. Wśród skoczków spadochronowych jest zupełnie inaczej. Stąd nikt nie odchodzi bez uśmiechu. Nie ma szans, żeby odczuć strach czy choćby niepokój. Są za to gesty życzliwości, drobne uszczypliwości, niezobowiązujące rady bardziej doświadczonych zawodników. Wątpliwości, czy jest to efekt skalkulowanej, psychologicznej strategii obniżania napięcia i niewywoływania histerii, rozwiewa poznanie instruktorów, z którymi przyjdzie nam skakać. – Nie znam sytuacji, w której pomaga zdenerwowanie. Jesteśmy w dobrym nastroju, bo robimy to, co kochamy – mówi Maciek „Traca” Tracewski ze szkoły Skydive, który razem z drugim Maćkiem – „Heńkiem” Węgrzeckim, redakcję „Przeglądu” bezpiecznie sprowadził w dół. Normalnie jest tak, że do człowieka, któremu powierzamy własne życie, mamy tysiące pytań. Czy to bezpieczne, czy nic się nie stanie, ile wykonał skoków, czy miał kiedyś jakiś wypadek? Tym razem jest odwrotnie. To instruktor pierwszy zagaja rozmowę i pyta, skąd przyjechałeś, co tu robisz. Kiedy ubiera nas w specjalną uprząż, bardzo dokładnie sprawdzając jej zapięcie, spokojnie wyjaśnia, co będzie się z nami działo tam, na górze. Radzi też, żeby w trakcie lotu przez cały czas się śmiać. Nie tylko dla rozluźnienia i z powodu frajdy. Okazuje się, że uśmiech sprzyja aerodynamice. Pozwala utrzymać napięcie mięśni twarzy. Po co policzki mają fruwać we wszystkie strony? Wrażenie 2. Chłód Ptakom w górze musi być zimno. 4000 m nad powierzchnią ziemi spadek temperatury jest wyraźnie odczuwalny, ale niezbyt dokuczliwy. Samolot jakby zabierał ze sobą do góry ciepłe powietrze, bo przez 15 minut wynoszenia w górę w kabinie pasażerów jest upalnie i z czoła leci pot. Już chwilę po starcie dłonie skoczków kierują się w stronę wentylatorków, skąd wypływa strumień zimnego powietrza. Wentylatorki są takie same jak w pociągach PKP i niektórych starych autokarach, ale wielu początkującym skoczkom często chyba brakuje odwagi, żeby je włączyć, bo mnie od razu pomaga dziewczyna siedząca obok. Skacze samodzielnie, więc nie jest to jej pierwszy raz. Kiedy jesteśmy na wysokości 3000 m, instruktor jeszcze raz sprawdza uprząż i przypina nas ściśle do siebie. Nagle z impetem do kabiny wpada chłód. Drzwi otwarte, wielka dziura daje sygnał, że to już. Wstajemy. Zimnem już nikt się nie przejmuje. Pola na ziemi są wielkości klepki parkietu. Kto leci pierwszy raz, zanim









