Pierwszy rozbiór polszczyzny

Pierwszy rozbiór polszczyzny

Język polski ma wielkie szanse na to, by stać się jednym z sześciu oficjalnych języków Unii, dlatego narzekanie na koszty wprowadzania norm europejskich w naszym języku jest niepoważne W dniu 13 października 2000 roku Sejm III Rzeczypospolitej na wniosek rządu dokonał pierwszego rozbioru polszczyzny. Dwa tygodnie później ten niewiarygodny akt został akceptowany przez Senat. Dokument rozbiorowy nazywa się “ustawą o zmianie ustawy o normalizacji”. Składa się zaledwie z dwóch artykułów, a jego objętość nie przekracza nawet 50 wierszy. Na pierwszy rzut oka trudno ocenić rzeczywiste jego konsekwencje: bezpośrednie jako aktu prawnego i pośrednie jako groźnego precedensu. Wspomniana ustawa przyznaje Polskiemu Komitetowi Normalizacyjnemu prawo wyłączności w zakresie wydawania i rozpowszechniania Polskich Norm i jednocześnie powierza określanie sposobu realizacji tego prawa Prezesowi Komitetu. Istotę aktu rozbiorowego zawierają dopiero końcowe ustępy pierwszego artykułu nowej ustawy. Tam czytamy, że “Polskie Normy są opracowywane zgodnie z wytycznymi metodycznymi wydawanymi przez Komitet, które powinny uwzględniać przepisy międzynarodowych i europejskich organizacji normalizacyjnych, dotyczące wprowadzania norm europejskich i międzynarodowych do norm krajowych, w tym wprowadzania tych norm w języku oryginału (podkreślenie moje – WP). To niewinnie wyglądające sformułowanie spowoduje, że na koniec roku 2001 będziemy mieli w Polsce mniej więcej 2000 Polskich Norm “w języku oryginału, a w roku 2002 przybędzie ich jeszcze 1500. Nie są to bynajmniej liczby wyssane z palca. Podał je Wysokiemu Sejmowi poseł sprawozdawca, powołując się na “przedstawicieli Polskiego Komitetu Normalizacyjnego”. Ustęp piąty nowej ustawy brzmi zachęcająco: “Normy te są wprowadzane w języku polskim”. Ale on tylko uzupełnia art. 19 starej ustawy o normalizacji z roku 1993, kiedy to jeszcze nikomu z naszych ustawodawców nie przyszłoby do głowy, żeby Polskie Normy nie po polsku miały być pisane. Z konstrukcji zaś art. 19 wynika, że po polsku trzeba będzie formułować normy, których stosowanie w Polsce jest obowiązkowe. W tym miejscu naiwny miłośnik polszczyzny odetchnie z ulgą. Więc jednak całe to gadanie o “rozbiorze polszczyzny” to tylko strachy na Lachy. Mina mu jednak zrzednie, kiedy przeczyta początek art. 19, który brzmi: “Stosowanie norm jest dobrowolne, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3”. Tylko bowiem niewielka część Norm Polskich ma status norm obowiązkowych; normy o takim statusie można wręcz uznać za wyjątkowe. Potiomkinowskie Normy Polskie Na przykładzie ustawy o zmianie ustawy o normalizacji raz jeszcze sprawdza się gorzka prawda Piłsudskiego o Polakach, którzy “chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi”. Chcemy wejść do Unii Europejskiej. Większość zorganizowanych sił politycznych w Polsce pragnie tego jak, nie przymierzając, niepodległości. Im szybciej i im mniejszym nakładem kosztów, tym lepiej. A tu piętrzą się tysiące angielskojęzycznych norm, które muszą być wprowadzone w Polsce, zanim staniemy się prawdziwymi Europejczykami. W takim klimacie narodził się pomysł, aby część tych norm wprowadzić (cytuję posła sprawozdawcę) “metodą okładkową, a to oznacza, że niektóre normy będą w oryginale, natomiast tytuł i streszczenie będą w języku polskim”. Będą to więc takie (to już określenie moje) potiomkinowskie Normy Polskie. Kiedy czytam wyjaśnienia i uzasadnienia tego rozwiązania, resztki włosów stają mi na głowie z przerażenia. Jakże się nie przerazić, kiedy się słucha lub czyta, jak przedstawicielka Polskiego Komitetu Normalizacyjnego uspokaja, że “nie jest to tak, że nagle wszystkie polskie normy będą w języku angielskim”, bo “normy w języku oryginału (wprowadzane) będą tylko wtedy, gdy faktycznie, jak informatyka, część telekomunikacji są to normy obszerne (podkreślenie moje – WP), które liczą kilka tysięcy stron”. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, kiedy czyta się wyjaśnienia, że metodą okładkową będą wprowadzane normy zawierające “terminologię nieprzetłumaczalną na język polski” (toż właśnie PKN ma ją uczynić przetłumaczalną!) i że “nie ma takiej potrzeby, aby ją tłumaczyć, gdyż środowisko, które stosuje te normy, zna język angielski równie dobrze jak polski” (z czego wynika, że kto zna angielski, nie potrzebuje polskiego). W jakich więc dziedzinach – zdaniem inicjatorów tej ustawy “okładkowej”, a także za aprobatą Sejmu i Senatu – można zrezygnować z polskich norm w polskim języku? Któreż to dziedziny są tak bardzo specyficzne, że się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2001, 2001

Kategorie: Opinie