Na miesiące przed decyzją w Poczdamie Polacy zaczęli zasiedlać Prusy Wschodnie Zasiedlanie byłych Prus Wschodnich przez ludność polską po wojnie to prawdziwy fenomen socjologiczny i jeden z najmniej znanych okresów w dziejach naszego kraju. Potwierdza to dr Feliks Walichnowski, socjolog z Olsztyna, a jednocześnie najmłodszy z pionierów, którzy przybyli na te ziemie w marcu 1945 r. Czyli w czasie, gdy trwała jeszcze II wojna światowa. Na wariackich papierach – My tu ponad cztery miesiące siedzieliśmy na wariackich papierach – dodaje. – Dopiero 2 sierpnia w Poczdamie trzy zwycięskie mocarstwa przydzieliły Polsce znaczną część Prus Wschodnich, z których Związek Radziecki pozostawił sobie tylko Królewiec i okolice, a przecież mógł wziąć całość. Walichnowski był świadkiem i uczestnikiem wielkiej historii. 18 stycznia 1945 r. widział zwycięską defiladę polskich żołnierzy maszerujących wśród gruzów stolicy. Choć rodowity warszawiak, tego dnia trochę przypadkowo znalazł się na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, gdzie stała trybuna, a na niej – obok generałów Armii Czerwonej – cywile, którzy okazali się przedstawicielami PKWN: Bolesław Bierut, Edward Osóbka-Morawski, Michał Rola-Żymierski. Tamtego dnia chyba po raz pierwszy odczuł powiew wolności, a kiedy żołnierze z piastowskimi orzełkami na czapkach poszli na Zachód, Walichnowski zgłosił się do pracy na kolei i wkrótce jako ochotnik w stuosobowej grupie osadników – kolejarzy z Warszawy i Pruszkowa – pojechał w stronę Olsztyna, na Ziemie Odzyskane, jak wtedy mówiono. Miał niespełna 16 lat. – Pamiętam, jak w Hohenstein, czyli Olsztynku, razem z dwoma kolegami wgramoliliśmy się na węglarkę parowozu, bo mieliśmy dosyć jazdy w krytym wagonie. Stąd przez ostatnie 20 km mogliśmy podziwiać piękne lasy i jeziora, a gdy wjeżdżaliśmy po wysokim wiadukcie do Olsztyna, ujrzałem miasto ze strzelistymi wieżami kościołów, zamku i ratusza. Wtedy nazywało się Allenstein – wspomina. Niech żyje Polska Był 28 marca 1945 r. Kolejarze z Warszawy i Pruszkowa nie byli jednak pionierami w Olsztynie. Pierwsza 20-osobowa grupa, też kolejarzy, przyjechała już 17 lutego z Białegostoku, a dwa dni później na jednym z budynków zawiesiła polską flagę. Jak wspominał nieżyjący już Mikołaj Kretowicz, gdy flaga załopotała na zimowym wietrze, pionierzy stanęli na baczność i krzyknęli: „Niech żyje Polska!”. Ten dzień stał się symboliczną datą powrotu Olsztyna do Macierzy, bo Warmia od II pokoju toruńskiego (1466) do I rozbioru (1772) należała do Polski. Niemal równocześnie z grupą Walichnowskiego dotarła grupa płk. Jakuba Prawina, pełnomocnika rządu RP na Okręg Mazurski, który objął urząd w ratuszu 30 marca. W tym gronie było dwóch legendarnych Mazurów, Hieronim Skurpski i Jerzy Burski, którzy – obok Karola Małłka i innych – mieli swój wkład w przyłączenie tych ziem do Polski. Ale w pierwszych pięciu tygodniach faktyczną władzę w mieście sprawował radziecki komendant wojskowy, płk Aleksander Szumski. Dopiero 23 maja 1945 r. polska administracja przejęła od Rosjan władzę w Olsztynie oraz całym okręgu. Dziś już nikt nie twierdzi, że było to wyzwolenie Warmii i Mazur przez Armię Czerwoną, co miał upamiętniać kontrowersyjny pomnik Wdzięczności w centrum Olsztyna, dłuta Xawerego Dunikowskiego. – Było to normalne zdobycie Olsztyna, ale pomnik upamiętnia tysiące żołnierzy radzieckich poległych na tych ziemiach zimą 1945 r. – przekonuje dr Feliks Walichnowski, dziś socjolog, pedagog i badacz warmińsko-mazurskich dziejów. Nie tylko jego bulwersują głosy nawiedzonych odnowicieli, którzy chcą usunięcia pomnika jako symbolu zniewolenia. – W ówczesnym Allenstein, należącym do III Rzeszy, żyło 45 tys. mieszkańców, w zdecydowanej większości Niemców. Dla nich więc nie było to wyzwolenie, lecz akt zdobycia miasta przez nieprzyjaciela, który w sposób okrutny, bestialski potraktował ludność cywilną – dodaje prof. Stanisław Achremczyk, dyrektor Ośrodka Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie. Na takie traktowanie ludności cywilnej po zdobyciu miasta 22 stycznia 1945 r. jest wiele świadectw. Rabowanie mienia, gwałty na miejscowych kobietach, rozkradanie urządzeń, nawet palenie domów, jak na olsztyńskiej Starówce – temu nie da się zaprzeczyć. Było to głównie dzieło „drugiego szeregu”, bo frontowcy szli do przodu. Dla czerwonoarmistów Prusy Wschodnie były pierwszymi terenami wroga, na które wkroczyli. Oni tam przyszli jako zwycięzcy, nie odróżniając Niemców od Warmiaków i Mazurów, nawet tych
Tagi:
Marek Książek









