Całkiem niedawno – w 1999 r. – rząd premiera Jerzego Buzka, firmowany przez AWS i Unię Wolności, obiecywał rozwiązanie wszelkich problemów emerytalnych. Przyszli emeryci mieli spędzać czas pod palmami w egzotycznych krajach, a budżet państwa miał się pozbyć finansowego ciężaru dzięki niesamowitej efektywności OFE. Po dekadzie okazało się, że o wakacjach w ciepłych krajach przyszli emeryci mogą zapomnieć, OFE nieźle się obłowiły, twórcy tzw. reformy emerytalnej również zebrali niezłe sumki, zasiadając w zarządach prywatnych funduszy emerytalnych. Całkiem niedawno – w 1999 r. – rząd premiera Jerzego Buzka, firmowany przez AWS i Unię Wolności, obiecywał rozwiązanie wszelkich problemów emerytalnych. Przyszli emeryci mieli spędzać czas pod palmami w egzotycznych krajach, a budżet państwa miał się pozbyć finansowego ciężaru dzięki niesamowitej efektywności OFE. Po dekadzie okazało się, że o wakacjach w ciepłych krajach przyszli emeryci mogą zapomnieć, OFE nieźle się obłowiły, twórcy tzw. reformy emerytalnej również zebrali niezłe sumki, zasiadając w zarządach prywatnych funduszy emerytalnych. Po tych cudownych zabawach AWS i Unia Wolności nie weszły do parlamentu i przestały istnieć. Część politycznego zaplecza dla działań rządu Buzka przeskoczyła do łodzi ratunkowej nazwanej Platformą Obywatelską. Dziś ci sami ludzie nierozliczeni jeszcze z tamtych ułomnych działań zapewniają, że nie ma innego wyjścia dla ratowania systemu emerytalnego niż obowiązkowe wydłużenie wieku emerytalnego. Ich pomysły nie mogą być w żaden sposób wiarygodne. Przed podjęciem kolejnego kroku warto byłoby najpierw zadecydować, co dalej z OFE. Obowiązkowe składki do OFE – choć zmniejszone – nadal powiększają dziurę budżetową. W zamian rząd każe dłużej pracować wszystkim obywatelom. Dyskusji na ten temat się nie przewiduje. Wystarczą medialne spotkania z przedstawicielkami Kongresu Kobiet. Opinie pani Bochniarz są, jak wiadomo, w pełni reprezentatywne dla polskich kobiet. Na wszelki wypadek można jeszcze spytać o zdanie panią Kulczyk. Elity władzy nie chcą się zgodzić na referendum. Premier Tusk, dramatycznie tracąc poparcie, chce pokazać, że jest silny i uparty. W ten sposób może jednak szybko popełnić samobójstwo polityczne. Nie byłoby to wielką tragedią, gdyby cena za harakiri polityczne rządu PO nie była opłacana tak wielkimi kosztami społecznymi. Jeremy Rifkin już w połowie lat 90. w książce „Koniec pracy” przestrzegał przed powstaniem społeczeństwa w formule 20/80, gdzie na skutek rewolucji technologicznych i zmian w sposobach produkcji radykalnie zmniejszy się zapotrzebowanie na siłę roboczą. Futurologiczna wizja Rifkina przewidywała, że tylko 20% społeczeństwa będzie miało pracę, a 80% pozbawione będzie stałego bezpieczeństwa socjalnego. Pewne zręby tej wizji zaczęły się sprawdzać. Niższe koszty operacyjne i automatyzacja produkcji prowadziły do zwalniania pracowników w sektorze przemysłowym. Tylko część z nich w warunkach amerykańskich znajdowała zatrudnienie w sektorze usług. Zazwyczaj jednak jest to już inne zatrudnienie – za niską płacę, w niepełnym wymiarze, na czas określony. Bez jakichkolwiek perspektyw rozwoju i szans na życiową stabilizację. W obliczu refleksji Rifkina i innych analityków pojawiły się postulaty dzielenia się pracą: jeśli na skutek postępu technicznego pracy jest mniej, a chcemy zachować pełne zatrudnienie, trzeba skracać czas pracy, a nie go wydłużać! Tak zrobił w pewnym momencie rząd we Francji, skracając tygodniowy czas pracy do 35 godzin. Za pracę powyżej tego limitu pracownik musi otrzymać dodatek za godziny nadliczbowe. Dziś w Polsce oficjalne bezrobocie wynosi ok. 13%. Spośród tych, którzy pracują, coraz mniej jest zatrudnionych na umowę o pracę na czas nieokreślony. Młodzi absolwenci szkół wyższych zazwyczaj poznają uroki tzw. elastycznego zatrudnienia – umowy-zlecenia, umowy na zastępstwo, umowy w niepełnym wymiarze, które można rozwiązać w każdej chwili. Osoby po 50. roku życia właściwie nie mają szans na znalezienie pracy. Ciężko sobie wyobrazić w polskich warunkach szanse na aktywność zawodową osób po sześćdziesiątce. Powiększa się też grono tych, którzy pracują, ale ich pensje nie pozwalają zaspokoić podstawowych potrzeb. Stwierdzenia rządowych propagandzistów o tym, że na Zachodzie też się wydłuża czas pracy, są żenujące. Nie da się bowiem przenosić fragmentarycznych rozwiązań bez całej reszty mechanizmów społecznych. W Europie Zachodniej ludzie