Pisowski centralizm demokratyczny

Pisowski centralizm demokratyczny

PiS, a w każdym razie jego główny ideolog, nie rozumie istoty trójpodziału władz. Z faktu, że jego partia wygrała ostatnie wybory, wyciąga wniosek, że ma ona na mocy tego społecznego mandatu brać całą władzę, łącznie z władzą nad sądownictwem, samorządami, instytucjami kontrolnymi, bankiem centralnym.

W imieniu „suwerena”, jak politycy PiS zwykli nazywać swój elektorat, chcą rządzić całym państwem, wszystkimi jego organami i instytucjami. Tymczasem wygrana w wyborach daje jedynie władzę w parlamencie. A i to nie nieograniczoną. Większość parlamentarna może uchwalać ustawy, jakie chce, ale muszą one być zgodne z konstytucją. Na straży konstytucyjności ustaw stoi Trybunał Konstytucyjny. To on i tylko on ma prawo orzekać, czy uchwalone prawo jest zgodne z konstytucją, czy nie. Jego wyroki są ostateczne. Z samej natury Trybunał nie może być zależny od rządzącej większości, bo wtedy straciłby wszelki sens. I na naszych oczach go stracił.

Sejmowa większość powołuje rząd. Ma także prawo go kontrolować, ostatecznie nawet odwołać, uchwalając wotum nieufności. Rząd i podległa mu administracja to władza wykonawcza. Z mocy konstytucji ma ona ogromne uprawnienia. Ogromne, ale nie nieograniczone. Akty prawne wydawane przez rząd muszą być zgodne z ustawami, a w ostatecznym rachunku z konstytucją. Nad działalnością prawodawczą rządu i podległej mu administracji kontrolę sprawują sądy (administracyjne i powszechne). One też kontrolują zgodność z prawem decyzji administracyjnych. Dlatego muszą być od rządu i parlamentu niezależne. Gdyby były zależne, rząd i administracja same oceniałyby swoje akty prawne i decyzje. Jaki to miałoby sens? Tymczasem PiS, powołując się na mandat otrzymany od „suwerena”, chce sobie podporządkować sądy. Tłumaczy to tym, że demokracja wymaga, aby sądy słuchały sejmowej większości i utworzonego przez nią rządu, a gdy słuchać nie chcą, gdy bronią swojej niezależności, są oskarżane, że sprzeciwiają się woli ludu, a zatem sprzeciwiają się demokracji.

Od kontroli celowości i racjonalności działań administracji, od kontroli jej gospodarności jest Najwyższa Izba Kontroli. Mówi się o niej, że jest „strażnikiem grosza publicznego”. Mimo zakusów polityków PiS, dzięki ich pomyłce kadrowej, czyli powołaniu na szefa NIK Mariana Banasia, nie udało się tej instytucji podporządkować rządowi i wpierającej go partii. Na szczęście. Jaki sens miałaby działalność NIK, gdyby podlegała ona rządowi i rządzącej partii? Jaki sens miałyby jej kontrole?

PiS, nie rozumiejąc istoty demokratycznego państwa i jego mechanizmów, które do sprawnego działania wymagają instytucji niezależnych od rządu, takich jak sądy, NIK, bank centralny czy prokuratura, chce wszystkie te organy sobie podporządkować. Rządząc przez dwie kadencje, część istotnie sobie podporządkowało. Gdyby przyszło pisowcom rządzić przez jeszcze jedną, podporządkują sobie resztę.

Obok tych wszystkich wymienionych instytucji są jeszcze samorządy. Terytorialne i zawodowe. A samorządy, jak nazwa wskazuje, rządzą się same i są od rządu niezależne. Z samorządami PiS walczy od początku swoich rządów. Chce je sobie podporządkować. Samorządy zawodowe (m.in. adwokacki, lekarski, sędziowski) pisowska propaganda stara się społeczeństwu obrzydzić. Nazywa je czasem bardziej łaskawie „korporacjami”, częściej „kastami” lub, gdy jest mniej łaskawa, „mafiami”.

Z samorządami terytorialnymi, które wybierają sobie swoje władze same, a wyniki wyborów bywają często różne od wyników wyborów sejmowych, PiS walczy inaczej. Dodaje im zadań, zmniejsza za to dotacje. Łatwo będzie wykazać, że samorządy nie dają sobie rady, i suweren się do nich zniechęci, nie będzie więc miał nic przeciwko temu, by rząd zaczął przejmować kompetencje samorządu.

Taka filozofia państwa nie jest niczym nowym. Obowiązywała w PRL, a nazywała się „centralizmem demokratycznym”. Trzeba jednak dodać, że ów przymiotnik „demokratyczny” odnosił się nie do zwykłej demokracji, ale do „demokracji socjalistycznej”. W efekcie, zgodnie z tą doktryną, partia (rządząca) miała większość (praktycznie wyłączność) w Sejmie, a wszystkie organy państwowe były Sejmowi podporządkowane. Hierarchia władz była jasna: partia, Sejm, rząd i wszystkie inne organy centralne i terenowe. Jednym z teoretyków państwa, którzy tę doktrynę z przekonaniem uzasadniali, był prof. Stanisław Ehrlich. Swego czasu mistrz młodego Jarosława Kaczyńskiego.

 

Wydanie: 2023, 34/2023

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy