Rozmowa z Jerzym Stefanem Stawińskim Wielu osobom mity są potrzebne. A mnie – nie. Ja wolę znać prawdę – Sierpień i wrzesień to miesiące narodowych rocznic. Natężenia patriotycznego. – Ja nie biorę udziału w żadnym natężeniu patriotycznym. Raczej staram się tonować takie rzeczy. – Uczestniczy pan w rocznicowych uroczystościach? – Siły mnie opuściły. Ale kiedy jeszcze mogłem chodzić, to zachodziłem, prywatnie, 1 sierpnia, o piątej na cmentarz. Spotykaliśmy się. – A teraz zrobiono z tego wielką fetę. Patriotyczną. – Te nastroje były hodowane już w czasach PRL. W podziemiu. Chodziło o pewną tożsamość wbrew ustrojowi. W tej chwili sytuacja się zmieniła. Mamy niepodległość, mamy wszelkie atrybuty wolnego kraju, więc nie widzę powodu, żeby robić z tego takie ceremonie. W sprawie powstania warszawskiego to, co się dzieje, to jest przesada. Proszę, ile mam zaproszeń, całe mnóstwo. Nie uczestniczę w tym. – Jak powinien zachować się normalny polski patriota o trzeźwym umyśle? Jak wyważyć to wszystko między chwałą dla powstańców a zdrowym rozsądkiem? – W każdym razie nie wpadać w ten ciąg nieustannych manifestacji. Zachować pewien dystans. Oczywiście, nikomu nie zabraniam iść na uroczystość, spotykać się z prezydentem… Są kombatanci, którzy są zachwyceni, że mogą przyjść, że takie ważne osoby zwracają na nich uwagę. To bardzo ważne dla ludzi, którzy przez całą PRL byli pomijani… Chociaż ja, jako dowódca kompanii w „Baszcie”, zrobiłem – mogę powiedzieć – karierę za PRL. Nie będę narzekał. Moje najlepsze filmy powstały w tamtych czasach. W tej chwili gdybym takie filmy chciał robić – miałbym ogromne problemy z pieniędzmi. A wtedy, jeżeli nie atakowało się Związku Radzieckiego i tych paru podstawowych spraw, to można było dostać zgodę na scenariusz. A reżyser nie musiał się martwić o pieniądze. Teraz to jest marzenie. Musiałem napisać „Kanał” – Czy dzisiaj nakręciłby pan „Kanał”? Przy tych nastrojach? – Nie czekałbym do dzisiaj. To było jedno z najważniejszych przeżyć mego życia. Ja przecież wprowadziłem do tego kanału 70 osób, a wyszedłem we dwie albo trzy. Reszta dostała się do Niemców albo gdzieś po drodze zginęła. To potworne przeżycie. I przy pierwszej okazji, przy odwilży z 1956 r. natychmiast uruchomiliśmy procedury, żeby ten film robić. Ale zrobiliśmy to dzięki temu, że Chruszczow ogłosił te swoje rewelacje o Stalinie. Wtedy pękła cenzura. Dali nam zgodę na „Kanał”. To był pierwszy możliwy moment. – Jedni krzywili się, że film o powstaniu, bo w czasach stalinowskich był to temat zakazany, drudzy oburzali, że szarga narodowe wartości. – Uczestniczyłem w tych zebraniach. W Pałacu Kultury, w Sali Kongresowej. Przyszło całe mnóstwo ludzi, głównie z młodzieżowych kół filmowych. Jak to, zamiast pokazać bohaterstwo powstańców, to pokazujecie ich po pas w nieczystościach? To obrzydliwe! To świństwo! – wołano. Mówiłem, że musiałem to opowiadanie napisać. Że to było dla mnie tak wielkie przeżycie, że nie mogłem tego zostawić. A że Wajda to złapał i zrobił film – to już jego sprawa. – Jak pan potem odbierał te wszystkie ataki? – Nie przejmowałem się tym specjalnie. To w 1968 r. najbardziej wyszło. Nagle zaczęto mówić o „Zezowatym szczęściu”, że szarga, że paskudzi. I co? Ci wszyscy gęgacze gdzieś znikli, a film został i ciągle jest powtarzany. I podoba się nadal. – I wszyscy chcą kręcić kolejne odcinki. – Tak to wygląda… – Ale były też filmy sławiące bohaterów. – Są epizody, które na pewno warto uszanować. Film o gen. Fieldorfie. Uważam, że to mu się należy. Człowiek zamęczony, bohater okupacji. Sam pisałem „Zamach”, „Akcję pod Arsenałem”. Uważałem, że to trzeba akowcom oddać, zwłaszcza wtedy, kiedy to było jeszcze nie najlepiej widziane. Jak zrobiłem „Zamach”, to w kolegium kolaudacyjnym byli Jerzy Putrament i Wanda Jakubowska. I dali temu filmowi zero. Nie dlatego, że był zły – tylko dlatego, że była to obca dla nich ideologia. – A jak powstała „Eroica”? – Miałem opowiadanie o powstaniu. „Węgry”. Ironiczne. Munk złapał to opowiadanie prosto z biurka, bardzo mu się spodobało. I zaczął mnie namawiać: To za krótkie, pół godziny, ja muszę mieć więcej. No to pisałem dalej i napisałem „Ucieczkę”. O jeńcach, którzy dostali się do niewoli w 1944 r. On złapał tę „Ucieczkę” i mówi: Słuchaj, daj mi jeszcze
Tagi:
Robert Walenciak









