Piszę dla pięknych młodych kobiet

Piszę dla pięknych młodych kobiet

Mężczyźni są jak krótkie, proste opowiadania, kobiety – jak skomplikowane powieści Jonathan Carroll – „Warszawa była w porządku. Polska też była okey. Ettrichowi podobały się energia i entuzjazm Polaków gotowych dążyć wytrwale do celu. Ale najbardziej podobały mu się kobiety. Polki były bardzo piękne” – czytamy w opowiadaniu „Język niebios”. Z kolei jeden z bohaterów „Cylindra Heidelberga” chwali „dobry browar z Polski, Zii-wiec”. Dlaczego umieścił pan akcję opowiadania w Warszawie? – Z sympatii dla Polaków. Zawsze jestem tu bardzo mile przyjmowany. – Jest pan w Polsce najbardziej poczytnym pisarzem zagranicznym obok Williama Whartona i Paula Coelho. – Mam sporo ulubionych pisarzy, ale ci dwaj do nich nie należą. – A czy należy do nich jakiś polski autor? – Tak, Wisława Szymborska. Urzeka mnie i zachwyca jej mądrość, autoironia, subtelny humor, zadziwia sposób pisania: prosty, celny, choć dotyczy często skomplikowanych spraw. Jej poezja potrafi mnie rozśmieszyć, ale też rozmarzyć, a nawet wzruszyć do łez. A ja rzadko płaczę nad książkami. Nie jestem ani sentymentalny, ani marzycielski. – Pana powieści i opowiadania są pełne niezwykłych postaci, bajkowych zdarzeń. Czytając je, ma się wrażenie, że autor jest marzycielem. – Autor bywa marzycielem, kiedy go do marzeń coś zainspiruje. Wtedy zdarza się, że pisanie „samo spływa z pióra” czy raczej z komputera… Częściej jednak inspirację zastępuje ciężka praca. – Jak wygląda ta ciężka praca? – Wstaję rano i czy mam chęć, czy nie, siadam za biurkiem i pracuję. Gdybym czekał na natchnienie, niewiele bym napisał. Muszę narzucać sobie dyscyplinę, porządek pracy. Czasem pisze mi się dobrze, ale bywa, że walczę z kartką wiele dni i wszystko wędruje do kosza. – W wielu księgarniach pana książki stoją na półkach z napisem „Fantastyka”. Czy uważa się pan za autora powieści fantastycznych? – Uważam się za pisarza po prostu, bez etykietki. Początkowo bardzo mnie denerwowało to przypisywanie mnie do gatunku sf czy fantasy. Zaczęło się od tego, że moja pierwsza książka wydana w Polsce ukazała się w serii „Fantastyka”, no i przyjęto, że piszę wyłącznie fantastykę. Potem dochodziło do nieporozumień, np. powieść realistyczną wydano z okładką przedstawiającą statek kosmiczny, zupełnie bez związku z treścią, więc księgarze stawiali ją na półce z fantastyką. Z kolei w realistycznej powieści „Całując ul” w jednej scenie pojawia się rakieta, co wystarczyło, żeby uznać ją za fantastyczną. Jednak podobno sytuacja się wyjaśniła i już nie leżę na półkach w dziale fantastyka, lecz literatura piękna. Ja sam traktuję moje książki jako mieszaninę różnych stylów i gatunków. Są w nich elementy fantastyki, ale i horroru, romansu, powieści sensacyjnej, powieści psychologicznej. – Często opisuje pan zjawiska nadprzyrodzone. Zmarli powracają na ziemię, bohaterowie rozmawiają z własną duszą, psy mówią itd. Osobiście wierzy pan w cuda? – Nie. Żałuję, ale nigdy nie przytrafiło mi się nic, co by chociaż przypominało cud. – Czy jest pan religijny? – Nie znalazłem dla siebie żadnej religii. Od razu uprzedzę pytanie, czy wierzę w magię. Otóż też nie. Jestem racjonalistą i wierzę w rozum. Twardo chodzę po ziemi. Kiedyś ktoś mi powiedział, że przypominam śpiewaka, który sam lubi śpiewać, ale nie cierpi słuchać, jak inni śpiewają. Coś w tym jest. – Czy proza realistyczna pana nie interesuje? – Jako czytelnika tak, a jako pisarza nie. Często czytelnicy zarzucają mi, że nie piszę powieści realistycznych. Ale po co miałbym to robić? Jest tylu wybitniejszych ode mnie w tej dziedzinie. Kiedy siadam do pisania, najbardziej ciekawią mnie rzeczy niewyobrażalne, np. co będzie, kiedy pies zacznie mówić, jak rozwinie się akcja? Bo ja tego wcześniej nie wiem. Wymyślam historie na bieżąco, w trakcie pisania. Niektórzy pisarze wszystko układają sobie w głowie, obmyślają każdą postać, epizod, każdy szczegół – a potem to gotowe dzieło spisują. Ja tak nie potrafię. – Pierwsze trzy pana powieści nigdy nie zostały opublikowane. Dlaczego? – Bo były kiepskie. Napisałem je w wieku dwudziestu kilku lat, w zasadzie uczyłem się na nich pisania. – A gdyby pan się nie nauczył… – Zostałbym hodowcą psów. Od dziecka uwielbiam psy. Moi czytelnicy zapewne o tym wiedzą, bo psy często występują w moich opowieściach. – Wraca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2003, 2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska