Plagi polskie

Plagi polskie

Susza, afrykański pomór świń, koronawirus i dramatyczne konsekwencje recesji gospodarczej to śmiertelna kombinacja, która zwali się na głowy rolników

Na razie wydaje się, że jest dobrze. Półki sklepowe pełne warzyw i owoców, ceny chleba nie wzrosły znacząco, mięso i wędliny, jeśli zdrożały, to w akceptowalnych przedziałach. Do wyższych cen jabłek na przednówku przywykliśmy… Czy zatem możemy spać spokojnie? Nie. Choć Polska należy do największych producentów rolnych Unii Europejskiej – zajmujemy szóstą pozycję wśród 27 krajów członkowskich, eksportujemy żywność na potęgę – wkrótce sytuacja może się stać dramatyczna.

Mamy bowiem do czynienia z kumulacją problemów: epidemią koronawirusa, suszą, afrykańskim pomorem świń i potężną recesją gospodarczą. Wieś nie była na to przygotowana. Rząd tym bardziej. Co gorsza, nie zajmuje się teraz rolnictwem, bo ważniejsze są przygotowania do korespondencyjnych wyborów prezydenckich oraz umacnianie władzy. Zapłacimy za to wszyscy. Zwłaszcza rolnicy.

Kłopoty małych i wielkich

Ekonomiści od lat wskazują, że mamy w kraju ogromną liczbę małych gospodarstw, z których prawie 90% (czyli 1,2 mln) nie zapewnia ich właścicielom odpowiednich dochodów. Co oznacza, że byli oni zmuszeni szukać dodatkowej pracy w miastach. Kiedyś nazywano ich chłoporobotnikami. Dziś ci ludzie – jeśli znajdą się w kłopotach – nie mogą liczyć na specjalną pomoc.

W normalnych czasach dopłaty bezpośrednie do hektara, świadczenie 500+ albo emerytura dziadków oraz kilka świń w oborze i stadko drobiu wystarczały, by przeżyć od pierwszego do pierwszego. A jeśli gospodarz miał dodatkowe zajęcie w handlu lub usługach, żyło się nie najgorzej.

Co się stanie, jeśli duża część tych osób straci pracę? A susza sprawi, że znacząco wzrosną koszty ich skromnej produkcji rolnej?

W jeszcze gorszej sytuacji będą rolnicy uprawiający zboża na kilkuset hektarach lub prowadzący duże farmy świń, drobiu czy bydła. Tu zagrożeniem jest afrykański pomór świń (ASF). Pod koniec kwietnia Krajowy Związek Pracodawców – Producentów Trzody Chlewnej ostrzegł, że ze względu na rozprzestrzenianie się ASF sytuacja w Polsce staje się krytyczna. Tylko w pierwszym kwartale tego roku odnotowano więcej przypadków ASF u dzików niż w trzech kwartałach roku 2019. 20 marca ognisko ASF wykryto w Niedoradzu (Lubuskie). Podjęto decyzję o likwidacji i utylizacji 27 tys. świń. Choroba wkroczyła na teren Wielkopolski, gdzie pogłowie świń jest największe w kraju. Jeśli pomór się rozszerzy, hodowcy poniosą potężne straty. A to kolejny powód, by uznano, że rolnictwo jest branżą obarczoną wysokim ryzykiem. Co oznacza, że o kredyty będzie jeszcze trudniej. Tymczasem duże gospodarstwa bez współpracy z bankami nie mogą funkcjonować. Wiele już jest zadłużonych. Jeśli więc zabraknie środków, może dojść do masowych upadłości. Podobnie rzecz się ma z przedsiębiorstwami zajmującymi się przetwórstwem żywności. One także potrzebują kredytów obrotowych i inwestycyjnych.

Na szybką pomoc rządu rolnicy nie mają co liczyć. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ma bardzo poważne problemy z wypłatą pomocy suszowej jeszcze za ubiegły rok. Od rolników wpłynęło 355 tys. wniosków o przyznanie pomocy w związku z suszą w roku 2019, na ogólną wartość 2,3 mld zł. Do połowy kwietnia wypłacono 963 mln zł. Do rozpatrzenia pozostało 215 tys. wniosków. O tym, jak to wygląda w praktyce, można się dowiedzieć z przeznaczonych dla rolników forów internetowych: „Mam małe gospodarstwo, 2 ha, złożyłem wniosek suszowy, komisja wyliczyła stratę na ponad 8 tys. zł (łąka i 10 arów borówki amerykańskiej). Łąka w 70% wyschnięta, borówka też, uschły krzaki, bo wody w studni zabrakło. Dziś otrzymałem decyzję na 146 zł, tj. 32,30 euro. Ludzie, to jest śmiech! Co ja mam za to zrobić?”.

„Sieję kukurydzę, kurzy się, że świata nie widać. Patrzę w niebo z nadzieją, bo pojawiło się sporo ciemnych chmur, może popada? Albo rozejdzie się po kościach. Parę lat temu pojawił się u nas ASF i nikt hodowcom świń nie pomógł. I tak, chcąc nie chcąc, musiałem zostać »wegetarianinem«. Mam też truskawki i co roku sadzę brokuły, tyle że minister rolnictwa zrobił »udany« skup interwencyjny jabłek, po którym moja chłodnia Eskimos z Sokółki musiała ogłosić upadłość”.

Doszło do tego, że o przyczyny zwłoki w przyznawaniu pomocy suszowej za rok 2019 w ostrym tonie pytał premiera Morawieckiego eurodeputowany, były minister rolnictwa w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, Krzysztof Jurgiel.

Przy okazji ujawniły się podziały wśród samych rolników. Krążą opinie, że „najczęściej jest tak, że bogaci rolnicy multihektarowi, co z samych dotacji UE dostają wielkie pieniądze, żądają jeszcze suszowego”. Ktoś pomstuje: „Suszowe to fikcja, żaden inny kraj się na to nie decyduje, a tu eldorado było, że ktoś ma hektary, to dostaje, a jak się ubezpieczył, to podwójnie, co roku. Poza tym naciąganie państwa, ale przede wszystkim psucie rynku rolnego, zdrowej konkurencji”.

Strach myśleć, co czeka nas na przełomie sierpnia i września.

Nadwiślańska pustynia

Niestety, nie możemy liczyć na szybkie zmiany. Polska już dziś ma najmniejsze zasoby wód gruntowych w Europie, są mniej więcej takie jak w Egipcie. Często przywoływany jest miernik – przepływy rzeczne odnawialne na mieszkańca rocznie. W Unii Europejskiej to średnio ponad 4 tys. m sześc. na mieszkańca, a w Polsce – 1,4-1,6 tys. W wypadku suszy wskaźnik ten spada do 1 tys. m sześc.

Do lat 80. ubiegłego wieku susze wypadały w naszym kraju średnio co pięć lat. Można powiedzieć, że rolnictwo było na to przygotowane. Dziś susze nawiedzają Polskę co dwa lata, a rok 2020 jest trzecim z rzędu, gdy wody w kraju brakuje.

Im wyższe średnie temperatury, tym większe straty w wyniku parowania. By je uzupełnić, trzeba by częstszych opadów. Niestety, mamy do czynienia z gwałtownymi opadami, które nie są zbyt częste. Takie deszcze wywołują lokalne powodzie i podtopienia, po czym woda szybko spływa do rzek, a następnie do morza. A susza trwa.

Przez dekady gospodarka wodna w naszym kraju polegała na osuszaniu bagien i mokradeł, betonowaniu brzegów rzek i budowie wałów przeciwpowodziowych. Zrezygnowano, nie tylko w Polsce, ze znanego już w starożytnych Chinach cyklicznego i kontrolowanego zalewania terenów. A także z gromadzenia zapasów w małych zbiornikach retencyjnych, oczkach wodnych. Przestano dbać o sprawną sieć kanałów odprowadzających deszczówkę na pola uprawne.

Paradoksalnie rozwój rolnictwa doprowadził do likwidacji częstych niegdyś w krajobrazie wiejskim małych stawów, wokół których rosły kępy drzew. Były one zbytnią przeszkodą dla kombajnów i ciężkich maszyn rolniczych. W ten sposób utraciliśmy naturalne rezerwuary cennej wody. Nie da się ich odbudować w rok.

Na początku kwietnia TVN 24 pokazała w wiadomościach burzę piaskową na Lubelszczyźnie. Zdjęcia wyglądały, jakby zrobiono je na Saharze. Z kolei w drugiej połowie tego miesiąca spłonęło kilka tysięcy hektarów Biebrzańskiego Parku Narodowego. Od 1 stycznia do 22 kwietnia Lasy Państwowe odnotowały 2,7 tys. pożarów lasów. A wiadomo, że będzie ich więcej.

Powstałe 1 stycznia 2018 r. Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie zatrudnia ponad 6 tys. pracowników i ma nas chronić przed powodziami i suszą. Jak sobie z tym radzi, widać gołym okiem. Trudno się dziwić. Prawica i wspierające ją media od lat były skłonne lekceważyć zmiany klimatyczne spowodowane globalnym ociepleniem. Przedstawiano to jako wymysł jajogłowych lub odprysk ideologii gender. Teraz za to zapłacimy.

Wystarczy spojrzeć na mapę Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej pokazującą wskaźnik wilgotności gleby na koniec kwietnia br., by się przekonać, jak jest źle. Najgorsza sytuacja panuje w województwach: lubuskim, wielkopolskim, kujawsko-pomorskim, mazowieckim i łódzkim. Czyli tych, w których gospodarstwa są na najwyższym poziomie.

Ratunkiem dla rolników byłoby nawadnianie upraw, ale to kosztuje. A im mniej będzie wody, tym więcej trzeba będzie za nią płacić. Może też się okazać, że – tak jak w roku ubiegłym – w części gmin zabraknie wody. Najgłośniejszy przypadek to Skierniewice. Na początku czerwca trzeba było wprowadzić ograniczenia. Wody zabrakło również w Zakopanem. I w ponad 200 gminach na terenie kraju. Jeśli nie spadną deszcze, takich gmin w tym roku będzie znacznie więcej. Odkryjemy, że woda to dobro luksusowe.

Co to oznacza dla rolników? Tyle, że będą ponosić straty. Rząd nie ma żadnych propozycji. Opozycja zresztą podobnie. Politycy zareagują, gdy będzie już bardzo źle. A to znaczy – za późno.

Co może Wojciechowski?

Rząd szykuje kolejne tarcze antykryzysowe dla mikroprzedsiębiorstw, małych przedsiębiorstw i dużych firm. Nic nie słychać o tarczy dla rolnictwa. A będzie potrzebna. Minister Jan Krzysztof Ardanowski zasłynął w ostatnich dniach z opublikowania na stronie internetowej Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi listy zakładów mleczarskich sprowadzających mleko, sery i masło z zagranicy i zapowiedział, że będzie tak robił co kwartał. Podobne działania planowane są w przypadku zakładów mięsnych. Minister tłumaczył, że sprowadzając mleko i jego przetwory z zagranicy, zakłady ograniczają tym samym zakupy od polskich rolników. Rzecz w tym, że polskie spółdzielnie mleczarskie należą do największych w Europie, a eksport jest filarem ich działalności. Import to margines. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Francuzi, Niemcy, Holendrzy, Włosi i Brytyjczycy doszli do wniosku, że polskie mleko, sery, jogurty itp. nie są mile widziane. Działanie Ardanowskiego jest pod publiczkę. Minister słusznie spodziewa się, że susza stanie się wygodnym pretekstem do podniesienia cen w sklepach, ale nie w skupie. Innymi słowy, rolnicy nic nie zyskają. Dodajmy do tego problemy z dostępem do kredytów. Przedstawiciele sektora bankowego stale podkreślają, że nie prowadzą działalności charytatywnej i muszą mieć gwarancje, że nie stracą zysków. Czyli oczekują pieniędzy od rządu.

To nieszczęście dotknie większe gospodarstwa. Trzeba będzie zapomnieć o inwestycjach. Skupić się na spłacie dotychczasowych zobowiązań i dotrwać do lepszych czasów. Okaże się to tym trudniejsze, że plony zbóż, kukurydzy, rzepaku itp. będą znacznie niższe niż w latach ubiegłych. Nie wszystkim uda się przetrwać. Tak mści się fatalna organizacja polskiego rolnictwa, które jest zbyt „indywidualne” jak na zglobalizowany świat. Duńskim rolnikom, którzy są zorganizowani w spółdzielnie, mają własne zakłady przetwórcze, sklepy i banki, będzie o wiele łatwiej.

Komisarzem Unii Europejskiej ds. rolnictwa jest dziś Janusz Wojciechowski, niegdyś prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, od wielu lat polityk Prawa i Sprawiedliwości. Ile to oskarżeń i pretensji kierowano wobec Donalda Tuska, Danuty Hübner czy Elżbiety Bieńkowskiej, gdy piastowali wysokie stanowiska w Brukseli – że zdradzili, że reprezentują opcję niemiecką, że niedostatecznie energicznie dbają o polskie interesy. I nie załatwiają tak potrzebnych nam pieniędzy.

Komisarz Wojciechowski będzie miał szansę się wykazać i załatwić polskim rolnikom wyższe dopłaty oraz tak potrzebne dodatkowe środki na walkę z suszą. Oczywiście niczego nie załatwi, bo Komisja Europejska działa na innych zasadach niż rodzima administracja rządowa.

Za zaniedbania i bezczynność rządzących zapłacimy wszyscy. Solidarnie. I nie chodzi tylko o wyższe ceny warzyw i owoców, mleka, serów, mięsa i wędlin. Chodzi o brak planów wyjścia z kryzysu.

Będziemy ich szukali, gdy wszystko wokół będzie się waliło. Gdy bezrobocie sięgnie 20%, a PKB spadnie o 10% albo więcej. Gdy będą zamknięte granice, a w szpitalach, tak jak dziś, lekarze i pielęgniarki będą walczyli o życie chorych na koronawirusa. Nie wiadomo, kto wtedy będzie rządził. I kto weźmie odpowiedzialność za kolejne nieszczęścia, które na nas spadną.

Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Gazeta

Wydanie: 2020, 21/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy