Bardziej odpowiada mi poznawanie Polski i Polaków poprzez podróżowanie, spotykanie się z ludźmi niż urzędowanie w Warszawie Victor H. Ashe, ambasador Stanów Zjednoczonych w Rzeczpospolitej Polskiej – Przyleciał pan do Polski jako ambasador USA… 22 lipca br., w 60. rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN, sankcjonującego ustanowienie komunistycznej władzy w naszym kraju. Na dodatek manifest ogłoszono w Chełmie, mieście, z którym nawiązał pan kontakty partnerskie jako burmistrz Knoxville. Jak skomentowałby pan te humorystyczne paradoksy? – Owe 60 lat to cała epoka w historii Polski. Obraz drogi, jaką przeszedł wasz naród od narzuconej mu podległości wobec dyktatorskiego sąsiada po świadomy wybór sojuszniczy wynikający z tradycji i przyjaźni polsko-amerykańskiej, który jest istotą naszych stosunków i do którego mogę się przyczyniać jako ambasador. Znacznie bardziej interesująca była dla mnie 60. rocznica powstania warszawskiego, w celebracji której miałem zaszczyt uczestniczyć krótko po przybyciu do Polski wraz z wysłannikiem prezydenta George’a Busha, sekretarzem stanu Colinem Powellem. Powitanie zgotowane mi w Polsce zarówno przez władze – prezydenta, premiera, rząd – jak i społeczeństwo było bardzo serdeczne i życzliwe. Było to dla mnie fascynujące, ale i odpowiadające oczekiwaniom wyniesionym z poprzednich kontaktów z Polakami i Polską. – Po stu dniach misji jest pan rozpoznawany przez Polaków jako „najwięcej podróżujący ambasador amerykański”. Ten dobry początek pokazuje, że stara się pan być raczej typem „komunikatora” bliskiego Polakom, niż typowego polityka, skoncentrowanego na stolicy. – Zdecydowanie bardziej odpowiada mi poznawanie Polski i Polaków poprzez podróżowanie, spotykanie się z ludźmi, dyskutowanie niż urzędowanie w Warszawie. Jeżeli jest to widoczne, bardzo się cieszę. – Ile miast zdążył pan już odwiedzić? – Niech pomyślę… Gdańsk, Malbork, Kraków, Zakopane, Wrocław, Łódź, Kielce, Lublin, Puławy, Zamość. Oczywiście, także Chełm. Przygoda z Polską – Pana związki z tym miastem są eksponowane od pierwszej informacji o otrzymaniu nominacji na ambasadora w naszym kraju, budząc zrozumiałe, niekiedy żartobliwe zainteresowanie. – Chełm zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. To takie niemal domowe miasto ze wspaniałymi, otwartymi i niezwykle życzliwymi ludźmi. Kiedy media poinformowały o mojej nominacji, gratulacje z Chełma przyszły już na drugi dzień, choć czekały mnie jeszcze przesłuchania w senackiej Komisji Spraw Zagranicznych i decyzja samego Senatu. Idea miast bliźniaczych dlatego jest tak inspirująca i żywa, że obejmuje nie tylko wielkie aglomeracje, lecz także miasta tej skali co 180-tysięczne Knoxville w Tennessee i 70-tysięczny Chełm na Lubelszczyźnie. W perspektywie amerykańskiej czy polskiej to nie są duże ośrodki, ale duch kraju objawia się w takich miejscach. Mogą one robić wiele dla budowania wzajemnego partnerstwa. Nie muszą to być od razu jakieś wielkie biznesy i inwestycje. Liczy się wymiana młodzieżowa, kulturalna, wzajemne poznanie. To właśnie robiliśmy od czasu podpisania porozumienia partnerskiego pomiędzy naszymi miastami w Knoxville w kwietniu 1998 r. aż do mego odejścia z urzędu burmistrza z końcem ubiegłego roku. Mój następca zapewne kontynuuje ten kierunek.- Dał się pan poznać w Ameryce jako „burmistrz sukcesu”. Co było największym osiągnięciem w pana karierze publicznej? Przewodniczenie Konferencji Burmistrzów Amerykańskich? 16-letnie rządy w Knoxville? – Raczej rozbudowa tras turystycznych wokół Knoxville (greenways), które do dziś są atrakcją miasta. – Jak właściwie rozpoczęła się pańska przygoda z Polską? – Pochodzę z Tennessee, stanu, gdzie nie ma tak wielu Polaków jak Nowym Jorku, Illinois, New Jersey, Pensylwanii, Michigan czy Ohio. Pana rodacy nie wpisali się w naszą historię tak silnie jak w tych stanach. Nie mogę zatem powiedzieć, że moje polskie kontakty mają długi i „dziedziczny” charakter. Jednak Polacy wybierali także moje rodzinne strony na swój dom, stawali się dobrymi Amerykanami, ludźmi sukcesu, zdobywali pozycję i szacunek społeczny. To właśnie ci Polacy, np. lekarze (z moim przyjacielem, dr. Markiem Pieńkowskim) czy naukowcy fizycy ze słynnego ośrodka Oak Ridge w sąsiedztwie Knoxville, mieli wielki wpływ na uformowanie mojej opinii o was i waszym kraju. Potem przyszła pierwsza wizyta w 1997 r., która tylko utrwaliła pozytywne uczucia i umotywowała mnie do zrobienia czegoś w kierunku współpracy. Pamiętam, jak wstrząsające wrażenie zrobił na mnie wtedy Majdanek z wciąż obecnym świadectwem zbrodni.
Tagi:
Waldemar Piasecki









