Pobożne życzenia z seksaferą w tle

Pobożne życzenia z seksaferą w tle

Olsztyńscy politycy chcą odwołać prezydenta miasta według własnych scenariuszy, a lud i tak wie swoje. 16 listopada zdecyduje w referendum Trzy dni przed referendum Jarosław Kaczyński we własnej osobie ma się pojawić w Olsztynie, żeby zachęcić mieszkańców do głosowania za odwołaniem prezydenta miasta. Tak jak zrobił to już ściągnięty z Trójmiasta Jacek Kurski. – Olsztyn, Sopot – wspólny kłopot – agitował olsztynian, sugerując, że tak jak w Sopocie trzeba zrobić porządek z prezydentem Jackiem Karnowskim (PO), tak Olsztyn trzeba oczyścić ze zła, jakim jest prezydent Czesław Małkowski (bezpartyjny). Kurski wygłaszał te mądrości na wiecu PiS, w którym wzięło udział niecałe 100 osób. W tym połowa reporterów i głodnych, bo serwowano darmowy bigos i barszczyk. Z tego wniosek, że politycy głoszą jedno, a lud i tak wie swoje. I to on wyda wyrok 16 listopada. Wiatr demokracji Sytuacji Olsztyna nie da się porównać ani do przypadku Sopotu, ani Zduńskiej Woli, gdzie 5 października po raz pierwszy w kraju odwołano w referendum prezydenta miasta (wcześniej udało się tylko nielicznych burmistrzów i wójtów). Ale precedensy nie lubią się powtarzać. Zenon Rzeźniczak jest oskarżony o korupcję i rozrzutność, bo chciał ze Zduńskiej Woli uczynić lustrzane odbicie Unii Europejskiej, mając zamiar zbudować w mieście 27 fontann. Czesława Małkowskiego też posądza się o niegospodarność, ale ważniejsze oskarżenia padły w tzw. ratuszowej seksaferze, której odgłosy obiegły całą Polskę. Zwłaszcza erotyczny dialog o schadzce planowanej na ratuszowej wieży. Natomiast Rzeźniczaka i Małkowskiego łączy jedno: poczuli się tacy wielcy, że oderwali od zaplecza politycznego. Uznali, że mają oparcie w społeczeństwie, w anonimowej masie wyborców. A przeciwnicy byli konkretni. Kiedy w 2001 r. olsztyńscy radni odwołali prezydenta Janusza Cichonia z Unii Wolności, a na jego miejsce powołali Czesława Małkowskiego z SLD, byłego sekretarza gminnego PZPR w Wielbarku, a pod koniec PRL wojewódzkiego cenzora, ten nabrał wiatru w żagle. Wiatru demokracji. – Od tej pory prowadził permanentną kampanię wyborczą – opowiada jeden z jego byłych przyjaciół politycznych. – Pojawiał się z kwiatkami na każdej imprezie, na której mógł zdobyć serca elektoratu. Począwszy od zjazdu hodowców kanarków, na spotkaniu Ukraińców czy mniejszości niemieckiej kończąc. Jego hasłem stała się piosenka zespołu Czerwony Tulipan z refrenem „Olsztyn kocham, moją Amerykę”. Pakt z klerem Taka strategia przyniosła rezultaty, bo w 2002 r. Małkowski wygrał wyścig do fotela prezydenckiego już w wyborach bezpośrednich. Co prawda w drugiej turze, do której wszedł Jerzy Szmit, lokalny lider Prawa i Sprawiedliwości, ale swój cel osiągnął. Wybrany z woli ludu poczuł się jeszcze mocniejszy. Wkrótce zaczęły się jego konflikty z liderami miejskiej struktury SLD, bo nie chciał słuchać ich wytycznych. – Doszedł do wniosku, że decydujące są jego relacje z klerem, zwłaszcza abp. Edmundem Piszczem, z którym pokazywał się publicznie jak z najlepszym przyjacielem – opowiada olsztyński polityk. – Ale jednocześnie naraził się kilku znaczącym osobom, niektórych pakując nawet do więzienia. Jedna z nich to były senator AWS, Paweł Abramski, którego Małkowski, na zlecenie policji, nagrał w swoim gabinecie, gdy proponował mu 2 mln zł i dwa apartamenty za odrolnienie atrakcyjnej działki w mieście. Dostał za to trzy lata do odsiadki, ale prezydent w oczach wyborców wyrósł na szlachetnego szeryfa, który potrafi ukrócić wszędobylską korupcję. Przechadzając się niemal codziennie po odnowionej starówce, przyjmował ukłony i słowa uznania, oklaski zaś na licznych imprezach Olsztyńskiego Lata Artystycznego, które stało się jego znakiem firmowym. Gdy w 2005 r. SLD błyskawicznie tracił punkty, Czesław Małkowski rzucił legitymację SLD i dosłownie następnego dnia wyjechał na pielgrzymkę do Watykanu. Wrócił z nowym zapasem sił duchowych i poparciem sfer klerykalnych. Opłacało się, bo jesienią 2006 r. w cuglach wygrał wybory samorządowe, i to już w pierwszej turze. W pokonanym polu pozostawił Jerzego Szmita z PiS i Zbigniewa Dąbkowskiego z PO, przedtem i obecnie przewodniczącego rady miasta. Na dodatek wprowadził do rady miasta piątkę radnych ze swego ugrupowania „Po prostu Olsztyn” (śmiał się, że SLD tylko czworo). Spisek czy przypadek? Tak jak dwa lata temu cieszyło się ponad 30 tys. wyborców, którzy oddali na niego głos, tak w styczniu tego roku po opisaniu przez „Rzeczpospolitą” skandalu w magistracie, nie mogli ukryć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 46/2008

Kategorie: Kraj