Sfałszowane dzieła sztuki możemy oglądać m.in. na Zamku Królewskim w Warszawie i na Wawelu Prawdopodobnie żadne polskie muzeum, z Narodowym w Warszawie włącznie, nie jest wolne od podrabianych eksponatów. Sfałszowane dzieła sztuki zalegają także na Zamku Królewskim w Warszawie i na Wawelu, w oddziałach Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Poznaniu. Nawet największy zbiór portretów Witkacego z Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku też „wzbogacono” falsyfikatami, których niedoskonałość widoczna była niemalże gołym okiem. Mimo to ktoś zadał sobie trud, aby je wykonać i przemycić do kolekcji. Praktycznie wszystko, co w obrocie dziełami sztuki ma jakąś wartość i jest lub było poszukiwane przez ludzi z pieniędzmi, próbowano jakoś podrobić, sfałszować, a nawet sklonować. I nie zawsze zysk materialny był motorem działania fałszerzy dzieł sztuki, zdarzały się inne powody, np. niezaspokojone ambicje, pobudki ideowe, a nawet patriotyczne. Autor „Starej baśni” wystawiony do wiatru Ofiarą mistyfikacji padały nawet sławne autorytety w dziedzinie historii, jak Józef Ignacy Kraszewski, autor monumentalnych cykli powieści z dziejów państwa polskiego. Opisał on w książce „Sztuka Słowian” figurki odkopane przez 17-letniego dziedzica, Adama hrabiego Platera, który z nudów prowadził „prace wykopaliskowe” we włościach ojca. Znalezisko chłopca stało się sławne, jedni mówili, że figurki wydobyte na Litwie są pochodzenia egipskiego, ale widziano w nich również twory pralitewskie, pogańskie. Przez ponad 100 lat emocjonowano się odkryciem, dopiero 30 lat temu definitywnie odrzucono tezy o autentyczności znaleziska. Obecnie najbardziej prawdopodobna wersja wypadków wygląda następująco: ojciec Adama, Stefan Plater, widząc bezowocne poszukiwania archeologiczne syna, podrzucił do wykopu posążki przywiezione niegdyś z Egiptu, niekoniecznie autentyczne. Mumie na lekarstwo Już w średniowieczu uformowało się przekonanie, że szczątki egipskich mumii – nasycone żywicami, wonnymi i oleistymi substancjami – są znakomitym lekarstwem na różne schorzenia, m.in. wrzody, mdłości, palpitacje, złamania, paraliż, kaszel itd. Stało się to powodem sprytnego fabrykowania fałszywych mumii w celu przerabiania ich na medykamenty. Prawdopodobnie jedna z mumii w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie jest takim falsyfikatem. Z zewnątrz eksponat wygląda na mumię dziecka owiniętą bandażami pomazanymi czarną substancją. Górna część oklejona jest gipsem, w którym wymodelowano twarz dziecka. Kiedy zrobiono prześwietlenie rentgenowskie, okazało się, że wewnątrz jest tylko jedna kość, i to nie dziecka, ale piszczel dorosłej osoby. Ustalono też, że w miejscu domniemanej twarzy znajduje się warstwa przyklejonego do gipsu i pomalowanego papieru, co oczywiście nie mogło być dziełem starożytnych Egipcjan. Kto zatem i kiedy dokonał fałszerstwa? Tego nie wiemy, bo trzeba by poddać wszystkie składniki eksponatu oddzielnym, pracochłonnym i kosztownym badaniom. Wygląda też na to, że druga mumia dziecięca z tego muzeum jest – przynajmniej częściowo – podrobiona. W drugiej połowie XIX w. kupił ją za duże pieniądze polski magnat, Jan Czartoryski, a sprzedawca starannie skompletował wszystkie jej elementy i podorabiał brakujące części, m.in. fragmenty malowanej trumny, ozdoby i paciorki. W tym wypadku jednak prawdopodobnie maska mumii i samo ciało dziecka są autentyczne. Brak literki zdradził fałszerza To, że w zasobach sztuki starożytnej Muzeum Narodowego w Warszawie znajdują się także inne podróbki, ze smutkiem stwierdziła odbywająca tam praktykę studentka filologii klasycznej. Gdy przyjrzała się figurce wotywnej z brązu, poświęconej bogowi Mitrze czczonemu w starożytnym Rzymie, stwierdziła błąd ortograficzny w napisie. Było „invito”, co oznacza „niechciany”, a powinno być „invicto” – „niezwyciężony”, bo przecież nikt nie składa ofiary niechcianemu bogu. Niebawem okazało się, że warszawska figurka należy do dużej i łatwo rozpoznawalnej grupy falsyfikatów produkowanych seryjnie kilkaset lat później w Neuss w Nadrenii. Fałszerz, zapewne Niemiec, przepisując inskrypcję z jakiejś reprodukcji, opuścił „c” i taki napis powielał na wszystkich wykonywanych przez siebie figurkach. Powstał zabawny błąd, którego nie przepuściłby nigdy starożytny Rzymianin. Błędy nie tyle literowe, co stylistyczne przyczyniły się do ostatecznego udowodnienia fałszerstwa domniemanych listów Chopina do Delfiny Potockiej. Wyszły one prawdopodobnie spod pióra Pauliny Czernickiej, niezrównoważonej psychicznie miłośniczki wielkiego kompozytora. Autorka, choć wydawało się, że bardzo wiernie skopiowała styl pisarski Chopina, użyła jednak wielu wyrażeń językowych charakterystycznych dla Małopolski
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









