W latach 50. rewizjonistą zostawało się za słowa, w latach 60. – za gesty Dr hab. Magdalena Mikołajczyk – z Instytutu Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Autorka książki „Rewizjoniści. Obecność w dyskursach okresu PRL”, nominowanej w tym roku do nagrody „Polityki” w kategorii prac naukowych. Czy rewizjonizm lat 50. był walką bardziej ze stalinizmem, czy już z partią, a przynajmniej z jej polityką i sposobem rządzenia? – Nie ma jednego oblicza rewizjonizmu, na każdym etapie był on czym innym. Oczywiście w pierwszym okresie jego występowania to była walka ze stalinizmem… …który wielu rewizjonistów wcześniej współtworzyło. – Trzeba o tym pamiętać, ale również wiedzieć, że robili to młodzi ludzie, nadgorliwi i „pryszczaci” 20-latkowie, urodzeni najczęściej w 1926 lub 1927 r. Większość z nich studiowała, potem pracowała w inteligenckich zawodach – w redakcjach, wydawnictwach, na uczelniach. Kołakowski, Baczko, Zimand, Bauman, Bielińska-Hirszowicz… Gdyby sprawdzać, czy rewizjoniści wypowiadali się w prasie przed 1956 r. w duchu stalinizmu, to nie znajdzie się ich nazwisk za dużo, jedynie pojedyncze artykuły w czasopiśmie filozoficznym. To były takie młodzieżowe podskakiwania. Zresztą chyba każdy – czy to dziennikarz, czy naukowiec – ma w życiorysie jakiś artykuł napisany na początku drogi życiowej, którego się wstydzi, bo jest napuszony, przesadzony. Mój ulubiony filozof rewizjonista, przyjaciel Kołakowskiego, Paweł Beylin, napisał w 1953 r. tekst, właściwie recenzję pracy o estetyce muzycznej i stalinizmie. Głupota pełna, notabene odnoszący się krytycznie do propagandowego sposobu myślenia. Baczko, Kołakowski, Holland – wszyscy jako adepci ówczesnej kuźni marksistowskich kadr z Schaffem w roli głównej, czyli Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych, napisali artykuły krytyczne wobec szkoły lwowsko-warszawskiej. Mieli wyznaczone, kto ma zaatakować Kotarbińskiego, Ajdukiewicza, Twardowskiego, Ingardena… Czy to musi dyskwalifikować ich późniejsze osiągnięcia? Hasła lewicy Ponowię pytanie: przeciwko czemu buntowali się rewizjoniści? – Na pewno nie przeciwko PRL, na pewno nie wyraziście przeciwko partii, ale z pewnością przeciwko ludziom i mechanizmom, które ich zdaniem hamowały, jak wtedy powszechnie mówili, racjonalny rozwój. Stalinizm krytykowali za infantylizm polityczny i intelektualny, manichejskość. Krytykować jednak mogli tylko propagandę czy edukację. Pewnie nie dlatego, że innych rzeczy nie widzieli. A co chcieli osiągnąć? – Socjalizm. Gdzieś, w jakiejś recenzji książki, znalazłam bardzo ładną jego definicję sformułowaną przez Baumana: to jest taki stan rzeczy, w którym dobro podmiotu A nie jest krzywdą podmiotu B, społeczeństwo jest synergiczne, bezzasadne jest mówienie o prymacie interesu ogólnego nad interesami partykularnymi, bo są one tym samym. Tak naprawdę rewizjoniści głosili mnóstwo haseł, które są charakterystyczne dla lewicy, w ich przypadku były one ostrą reakcją na doświadczenie wojny, a także polityki przedwojennej, albo na jej ocenę. Chcieli równości, postępu rozumianego jako rozwój, ale wartościowany pozytywnie. Czego miałby on dotyczyć? Warunków życia, ekonomiki i w ich rozumieniu nieodłącznie związanej z socjalizmem demokracji. Dostrzegali urzędnicze idiotyzmy i przerost haseł nad rzeczywistymi osiągnięciami, zwalczali zatem biurokrację, powiększanie się przywilejów. Kołakowski dobitnie sugerował, czego nie powinno być w socjalizmie. W publicystyce „Po Prostu” pojawiały się krytyki sklepów za żółtymi firankami, dla dygnitarzy, pokazywano patologiczne zjawiska deprecjonujące wartość idei. Chce pani powiedzieć, że byli oni bardziej lewicowi niż partia? – Tak, choć każdy z nich na swój sposób. Nie tworzyli bowiem jakiejś grupy o jednolitych poglądach. Ale towarzysko i przyjacielsko byli powiązani. – To było luźne, upolitycznione środowisko. Indywidualności i przyjaźnie. Ale też konkurowali ze sobą. Socjologicznie świetnie to określił Juliusz Mieroszewski, mówiąc, że w Polsce są archipelagi niezależności. A Jacek Kuroń potem się głowił, jak z archipelagów zrobić jedną wyspę. Z punktu widzenia paryskiej „Kultury” to były albo jednostki, albo małe środowiska. Rozbicie na grupki, a poza tym młody wiek tych ludzi powodowały, że ich wola naprawcza Polski, partii nie była tą, z której wynikałyby jakieś superprojekty. Co najwyżej wypowiedzi publicystyczne, choć na wysokim poziomie. Kiedy byłam studentką, czytałam coś nielegalnego. Zobaczył to mój wykładowca Emil Kornaś i powiedział: to są śmieci, idź do biblioteki, pożycz czasopisma z 1956 i 1957 r. Zobaczysz, że to jest radykalniejsze niż teraz napisane. Wtedy mu nie wierzyłam, ale po latach przyznałam rację. Poziom publikacji, ich polot, humor, sposób argumentacji mocno się różniły
Tagi:
inteligencja, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Paweł Dybicz, PRL, PZPR, rewizjoniści, stalinizm









