Podźwigniemy was

Podźwigniemy was

Mieszkańcy Strachociny odbudowują spalony zakład Pierwsze, wątłe i – wydawało się – niegroźne języki ognia próbowali zalewać wodą, nie dopuścić, by wydostały się na wierzch z wnęki pod suszarnią. Ale zmagazynowana w niej łuszczka – cienkie jak kartka papieru pasemka forniru – buchnęła pod strop fabrycznej hali wysokim płomieniem. Jeden krzyknął: „Uciekajmy!”. Drugi: „Dawajcie gaśnice!”. A trzeci pobiegł do telefonu wezwać straż pożarną. Było koło 16, gdy wracająca z miasta Małgorzata Woźniak zobaczyła z daleka dym, a za chwilę ogień. Targnęło nią złe przeczucie: pali się gdzieś, nie daj Boże, w Strachocinie. Podjechała bliżej i zobaczyła, że to u niej. – Hajcowało się potwornie! Cała licząca ponad 1000 metrów kwadratowych powierzchni hala produkcyjna wypełniona była drewnem – wspomina. Lada chwila ogień mógł przerzucić się na stojące tuż obok zabudowania mieszkalne i gospodarcze. W tym piekle metalowa konstrukcja hali gięła się, jakby była wykonana z plasteliny. Strażacy walczyli z żywiołem ponad 24 godziny. 9 stycznia był dotąd dla obu rodzin szczęśliwą datą – w tym dniu, 18 lat temu, Barbara Woźniak brała ślub, a gdy w 1984 r. przyszło do rejestracji założonej przez obu braci, Józefa i Bolesława, spółki pod nazwą Meblosklejka w Strachocinie k. Brzozowa, poczekali kilka dni na szczęśliwą styczniową dziewiątkę. W tym roku dobra passa się odwróciła – 9 stycznia stracili wszystko, czego dorobili się przez lata ciężką pracą i wyrzeczeniami. Sen o prasie Wspólnymi siłami, bo zgodę w rodzinie zawsze uważali za rzecz świętą, postawili na ojcowiźnie dom-bliźniak. W suterenie próbowali kleić meble, których wtedy brakowało na rynku. Pierwsze egzemplarze, nie całkiem udane, posłużyły do wyposażenia własnych mieszkań, kolejne, solidniejsze, staranniej dopracowane, poszły na sprzedaż. Robili wtedy głównie pokojowe meblościanki, na które był nieograniczony popyt; zatrudnili jednego, a potem dwóch pracowników i zarobili trochę pieniędzy. Nie krocie, ale tyle, by zacząć myśleć o budowie zakładu drzewnego z prawdziwego zdarzenia, wyjść z sutereny. Najpierw stanęła kotłownia, potem duża hala produkcyjna wyposażona w podstawowe maszyny: piły, frezarki i prasy. Szła w niej pełną parą produkcja mebli fornirowanych, kasetonów i sklejki, po które przyjeżdżali odbiorcy z różnych części kraju. W połowie lat 90. wraz z załamaniem się krajowego przemysłu meblarskiego i na Woźniaków przyszły trudne czasy. – Zaczęliśmy się zastanawiać – wspominają – co robić. Zwolnić ludzi i zamknąć interes czy też odwrotnie: unowocześnić zakład, zainteresować nim kontrahentów z zagranicy. Na targach zainteresowały nas nieznane wtedy w kraju nowoczesne, na różne sposoby profilowane formy drzwi, schodów i mebli. Można by je robić i u nas, mając odpowiednie prasy. Oglądaliśmy takie – kosztowały od 30 tys. marek wzwyż. Józef i Bolesław Woźniakowie urodzili się i wychowali w Strachocinie, zna ich każdy mieszkaniec tej niedużej wioski, a także sąsiedzi z Jaćmierza, Jurowiec, Bażanówki, Kostarowiec i Czerteża. – Głowy od małego mieli obaj nie od parady – mówią. – Jak się kombajn, traktor czy inna maszyna rolnicza popsuła, nikt nie jechał do POM-u do Brzozowa, tylko do Woźniaków do Strachociny. Defekt, nawet poważny, potrafili od ręki usunąć, choć żaden nie po uniwersytetach. A jak ktoś potrzebował kloc przyciąć czy coś z drewna do gospodarstwa zrobić, też wiedział, że tu mu pomocy nie odmówią, potrzebną maszynę pożyczą. Wystawiona na targach drzewnych membranowa prasa nie dawała im spać. Nie dość, że gięła płyty i sklejki, to jeszcze umiała je foliować. Bracia nocami dyskutowali, w dzień robili rysunki techniczne. Cała praca zajęła trzy lata, ale nie był to czas stracony. Kiedy pierwsze próbki zobaczyli fachowcy ze znanej niemieckiej firmy meblarskiej CLOSE, przysłali zamówienia. W Strachocinie pełną para ruszyła produkcja, promocją i sprzedażą wyrobów zajęła się firma Lasek z Brzozowa. Od dwóch lat Meblosklejka zaczęła przebojem wchodzić na zachodni rynek. Coraz więcej ludzi ze Strachociny i sąsiednich miejscowości znajdowało w niej pracę; szła na jedną, dwie, a – wraz ze wzrostem zamówień – już na trzy zmiany. Woźniakowie zarywali noce, ślęcząc nad rozszyfrowywaniem coraz to nowych rysunków technicznych i wykonaniem potrzebnych form, by rano, jeszcze przed pierwszymi robotnikami,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2002, 2002

Kategorie: Reportaż