Braciom Kaczyńskim chodzi najpewniej o rząd prezydencki i partię prezydencką, która wokół niego mogłaby powstać Przez dwa lata politycy Platformy i PiS opowiadali, że zaraz po wygranych wyborach stworzą koalicję. Więc wygrali i rozpoczęły się zapasy… Najpierw PiS i PO pokłóciły się, kto ma zostać marszałkiem Sejmu. Platforma chciała widzieć na fotelu marszałka Bronisława Komorowskiego, ale PiS odpowiadało, że nie, bo Komorowski podobno ich nie lubi. No i jeszcze nie ma formalnej koalicji. Więc PiS, głosami Samoobrony, PSL i LPR przegłosował, jak wiemy, na stanowisko marszałka Sejmu Marka Jurka. Na wicemarszałka, głosami PiS, wybrany został Andrzej Lepper. W Senacie PiS, które ma tam większość, zablokowało kandydaturę Stefana Niesiołowskiego (dziś w PO) na wicemarszałka. Do tego doszły trudności przy tworzeniu rządu. Premier Kazimierz Marcinkiewicz wprawdzie zaproponował Platformie podział resortów pół na pół, ale jednocześnie zgarnął pod dywan propozycje programowe PO. No i przede wszystkim podzielił te resorty na zasadzie interesu partyjnego. Platforma miała wziąć m.in. sprawy zagraniczne, gospodarkę, zdrowie, a PiS sprawiedliwość, MSWiA oraz służby specjalne. Jan Rokita skomentował to słowami, że nie chce, by trzech polityków PiS decydowało, komu wytoczyć postępowanie karne, kogo aresztować o piątej rano i czyją teczkę wyciągnąć. Kolejne komentarze liderów Platformy były jeszcze bardziej dramatyczne. „Panowie Kaczyńscy, Giertych i Lepper to jest rak, który toczy Polskę”, mówił w telewizyjnym programie „Debata” Jan Rokita po tym, jak Marek Jurek został marszałkiem Sejmu. A chwilę później pytany, czy Platforma będzie kontynuowała rozmowy koalicyjne z PiS, odpowiedział: „Nie mamy dokąd wracać, wszystko zostało podzielone”. Tego samego dnia Donald Tusk, komentując szanse koalicji, mówił: „Kiedy nie ma kamer, politycy PiS używają języka brutalnego, przymusu, a czasami szantażu politycznego”. Więc językiem brutalnym zaczęli mówić politycy PO. Gdy Kazimierz Marcinkiewicz powtarzał, że chce koalicji z PO, sekretarz generalny Platformy odpowiadał, że to „teatr polityczny”. „Prawdziwe propozycje Prawo i Sprawiedliwość zgłasza nie ustami Marcinkiewicza, ale klubu parlamentarnego – głosując za Lepperem, a przeciwko Komorowskiemu i eliminując Niesiołowskiego z prezydium Senatu. To jest język, jakim PiS operuje, a nie obietnice Marcinkiewicza”, dodawał. Z kolei Hanna Gronkiewicz-Waltz podkreślała, że „PiS co innego mówi i co innego robi”: „Kazimierz Marcinkiewicz mówi, że chce koalicji z PO, a bracia Kaczyńscy już zdecydowali, że jest koalicja z Samoobroną i LPR. PiS nie umie dzielić się władzą, chce całej władzy dla siebie, chce rządu mniejszościowego”. Jak więc jest? Co jest teatrem, a co rzeczywistą grą? Gra Kaczyńskich Konflikt PO i PiS ma kilka poziomów. Na pewno programowy – bo partie więcej dzieli, niż łączy. Na pewno… charakterologiczny. Trudno wyobrazić sobie w jednej ekipie Jarosława Kaczyńskiego i Jana Rokitę – obaj są pamiętliwi i podejrzliwi, a chęć pognębienia i ośmieszenia przeciwnika góruje u nich nad innymi… chęciami. PO i PiS skazane są na konflikt także z innego powodu – obie partie de facto konkurują o to, która będzie liderem polskiej prawicy. No i jest jeszcze jedno: PiS ma prezydenta, Lech Kaczyński został wybrany na pięcioletnią kadencję. To daje pięcioletnią perspektywę działania i potężny, dodatkowy atut. PiS czuje więc swoją siłę – to widać i słychać. Wreszcie – liderzy obu ugrupowań wiedzą, że łaska wyborcy na pstrym koniu jeździ, że ludziom tyle naobiecywano podczas kampanii, że trzeba będzie zacząć płacić rachunki. Więc zawsze lepiej, by płacił je koalicjant… Nie dziwmy się zatem, że w politycznych targach PO i PiS tyle jest złej woli i braku zaufania. Bracia Kaczyńscy grają tu oczywistą grę. W ich interesie leży, by PO weszła do koalicji, ale na ich warunkach. Wybrzydzają więc: z Komorowskim – nie, z Hanną Gronkiewicz-Waltz – nie, z Niesiołowskim – nie. Jaka partia może się zgodzić na takie traktowanie? Żadna, bo gdyby Platforma zaczęła stosować się do warunków PiS, już na starcie zgodziłaby się na rolę wasala. Inną metodą Kaczyńskich jest podział tek w rządzie – najkrócej mówiąc, Platformie zaproponowano kłopoty i świecenie oczami, a PiS frukty i funkcje kontrolne. To PO miałaby się tłumaczyć, dlaczego nie ma 3 mln mieszkań, dlaczego wciąż są kłopoty ze służbą zdrowia, czy też z gospodarką, która zbyt wolno absorbuje bezrobocie. Natomiast PiS występowałoby w roli sprawiedliwego szeryfa.
Tagi:
Robert Walenciak









