Pokój, ład i dobry rząd

Pokój, ład i dobry rząd

Mandatory Credit: Photo by Canadian Press/REX/Shutterstock (8875267d) Prime Minister Justin Trudeau and Perry Bellegarde, national chief of the Assembly of First Nations, celebrate National Indigenous Peoples Day in Ottawa on Wednesday, June 21, 2017. National Indigenous Peoples Day, Ottawa, Canada - 21 Jun 2017

Kanadyjczycy mniej oglądają się za siebie, bardziej żyją tu i teraz. I nie mają obsesji na punkcie narodowego charakteru – To proste: nie mamy w Kanadzie silnej tożsamości narodowej. I bardzo dobrze – mówi prof. Daniel Hiebert. – Ale jak to? – pytam, a oczyma duszy widzę pokolenia umierających za ojczyznę przodków przewracające się w grobach. Jak można nie mieć tożsamości narodowej? I jeszcze być z tego dumnym? (…) Tożsamość narodowa to rzecz bezcenna i wymagająca kultywowania, w porywach do czynnej obrony, zwłaszcza przed moralnym relatywizmem, genderem, feminizmem, socjalizmem, ateizmem, uchodźcami, islamem, poprawnością polityczną, Brukselą i cywilizacją śmierci. Niekoniecznie w tej kolejności. A w Kanadzie nie. Prof. Hiebert, który bada imigrację na University of British Columbia w Vancouver, wzdycha ciężko. Ewidentnie nie jestem pierwszą Europejką, której opadła szczęka, gdy usłyszała to zdanie. – Nie ma czegoś takiego jak rdzenna kanadyjska kultura. Frankofoński Quebec i anglojęzyczna reszta Kanady mają inne wspomnienia, inne tradycje, inne oceny historii. Ludność rdzenna też w zupełnie innym miejscu szuka serca własnej kultury. Do tego mamy imigrantów ze wszystkich stron świata, wychowanych w różnych tradycjach. Co w tej sytuacji jest rdzeniem kultury kanadyjskiej? Hokej? (…) • – Historia nie jest naszym sportem narodowym – przyznaje prof. Hiebert. Trudno zresztą, żeby była, bo i jaka – a raczej czyja – miałaby to być historia, skoro jeden na pięciu obywateli Kanady urodził się za granicą, a do 2036 r. niemal połowę ludności stanowić będą albo imigranci, albo ich dzieci. Ceną, jaką Kanada płaci za prawdziwie kosmopolityczne społeczeństwo, jest ahistoryczność, brak kolektywnej pamięci kulturowej. Ale dzięki temu nie toczy też zbyt wielu konfliktów o tę pamięć. Poza francuskojęzycznym Quebekiem, który ma ponaddwustuletnie pretensje do „Anglików”, czyli reszty Kanady, i Pierwszymi Narodami, które mogą przedstawić dużo dłuższą i poważniejszą listę krzywd, Kanadyjczycy nie żyją przeszłością. Nie ma kanadyjskich odpowiedników koszulek z „żołnierzami wyklętymi”, husarią czy powstańczą kotwicą, a jeśli wpisać w Google „Canadian Patriotic T-shirts”, najczęściej powtarzającym się motywem jest na nich po prostu liść klonowy. (…) W święto niepodległości, Canada Day, które przypada 1 lipca, nie ma marszów gniewnych młodych ludzi krzyczących: „Nie chcemy tu muzułmanów”, „Kanadyjczycy przeciw imigrantom” czy „Wielka Kanada narodowa”. Ani zapowiedzi, kto będzie wisiał na drzewach zamiast liści. Są za to pikniki, fajerwerki, koncerty i uroczystości na cześć nowych obywateli Kanady, którzy właśnie tego dnia złożyli przysięgę i otrzymali paszport. A jeśli jest jakaś demonstracja, to organizują ją przedstawiciele Pierwszych Narodów – żeby przypomnieć Kanadyjczykom nie to, z czego mają być dumni, ale to, czego powinni się wstydzić: stuleci kolonializmu, wyzysku, kulturowego ludobójstwa i niedokończonego z nich rozliczenia. • Historia Kanady, w przeciwieństwie do dziejów europejskich państw, nie jest przesadnie spektakularna. (…) Kanada powstawała mniej więcej wtedy, kiedy tworzył się nowoczesny nacjonalizm. Ale ojcowie zjednoczenia Włoch czy Niemiec posiadali cały arsenał bohaterów i mitów, które stawały się fundamentem wyobrażonej wspólnoty narodowej. Kanada nic podobnego nie miała. (…) Kanada powstała jako społeczność polityczna, nie etniczna. To małżeństwo z rozsądku anglojęzycznych protestantów i francuskojęzycznych katolików (i ludności rdzennej, ale jej nikt nie pytał o zdanie), w kolejnych falach imigracji wzbogacone o ukraińskich prawosławnych, chińskich konfucjanistów, japońskich buddystów, indyjskich wyznawców hinduizmu i sikhizmu, polskich katolików, muzułmanów z Bliskiego Wschodu i dziesiątków innych nacji i wyznań. (…) Mottem Kanady zostało nie patetycznie patriotyczne „Bóg, honor, ojczyzna” czy ekscytujące i pełne obietnic „Życie, wolność i pogoń za szczęściem”, tylko rozsądne i nudne „Pokój, porządek i dobry rząd”. Ale za to Kanadyjczycy mniej oglądają się za siebie, bardziej żyją tu i teraz. I nie mają obsesji na punkcie narodowego charakteru (…). Według Daniela Hieberta kanadyjski multikulturalizm z jednej strony zachęca do zachowania różnic między obywatelami, a z drugiej zaprasza ich do przynależenia do narodowej wspólnoty. Między tymi dążeniami panuje napięcie, ale produktywne: bo każdy w końcu jednocześnie uważa, że jego kultura jest cenna, wyjątkowa i warta zachowania, ale i pragnie być pełnoprawną częścią większej całości: być w centrum, a nie na marginesie. – W Europie czy USA chodzi o włączenie Innego do określonej kultury. W Kanadzie każdy ma swoją, nie ma jednej dominującej. I to bardzo dobrze, że nie mamy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2018, 2018

Kategorie: Świat