W pół godziny dookoła Ziemi

W pół godziny dookoła Ziemi

“Siedem dni – świat” to jeden z niewielu programów o polityce międzynarodowej

W niedzielne popołudnie Andrzej Turski, autor programu “Siedem dni – świat” zasiada ze swoimi komentatorami w studiu. Przez prawie pół godziny audycji, po obejrzeniu materiałów filmowych, jej uczestnicy przedstawiają i omawiają najważniejsze wydarzenia na arenie międzynarodowej. Każdy komentarz nie może trwać dłużej niż 5 minut. Program jest nagrywany na 1,5 godziny przed emisją. Przez wszystkie lata obecności na antenie nie zmieniła się jego formuła, mimo że zmieniały się dni i godziny emisji. Obecnie “Siedem dni – świat” ma zazwyczaj około pięciu procent oglądalności. – Pomysł podpatrzył gdzieś na Zachodzie Bogusław Wołoszański. Zmodyfikował go, przystosował do polskich warunków. Początkowo prowadziliśmy go na zmianę. Po pewnym czasie Wołoszański powiedział: “ Wiesz co, tak dobrze to robisz, ja już mam swoją historię, rób to sam. No i tak zostało” – opowiada Andrzej Turski.

PRZYCIĄGNĄĆ WIDZA

Andrzej Turski mówi, że program ma być prosty, z udziałem interesujących gości, a całość ma zrozumieć każdy odbiorca. Dlatego sam wybiera wydarzenia warte omówienia i dobiera do nich materiały filmowe tak, by w programie nie pojawiały się zdjęcia pokazane wcześniej w informacjach. Stałymi komentatorami są Andrzej Jonas z “The Warsaw Voice” i Marek Ostrowski z “Polityki”. Towarzyszył im dziennikarz “Polityki” Krzysztof Mroziewicz, który obecnie jest ambasadorem Polski w Indiach. – Andrzej Turski dba o to, żeby były to różne temperamenty. Andrzej Jonas – inteligentny, dobry w ripostach, ze znakomitą refleksją, błyskotliwy. Marek Ostrowski – mówi na każdy temat, ma ogromne obycie w mediach elektronicznych, jako licealista wygrał konkurs krasomówczy, z wykształcenia jest prawnikiem, ale został dziennikarzem, ze znakomitym zresztą skutkiem. Krzysztof Mroziewicz – ma znakomity warsztat, jest przeciwieństwem Ostrowskiego. Obaj są z “Polityki”, ale Ostrowski jest błyskotliwy, powierzchowny i zręczny, a Mroziewicz często zaskakuje sądami. Ten zestaw bardzo dobrze działał. To był etap, kiedy ten program zapewnił sobie renomę i stałe audytorium – wspomina Mirosław Ikonowicz, który brał udział w pierwszych nagraniach.
– To jest towarzystwo dość jednorodne. Nie powiem, że mamy jednakowy pogląd na wszystko, ale jesteśmy dosyć przewidywalni, mniej więcej wiemy, co można o jakimś problemie sądzić – twierdzi Marek Ostrowski. – Wbrew pozorom to nie jest audycja, w której bywają jakieś wielkie spory. Może to jest jej słabość?
Autor programu “Siedem dni – świat” podkreśla, że stara się powiedzieć widzom nie tylko, co się wydarzyło, ale również dlaczego. – W programach informacyjnych z braku czasu nie przedstawia się całego obrazu wydarzenia. My mamy więcej czasu i dlatego możemy omówić całe zagadnienie, przypomnieć, co się stało wcześniej, analizować, zastanawiać się nad skutkami. Poza tym mamy tę przewagę, że na wszystko patrzymy z perspektywy siedmiu dni – wyjaśnia Andrzej Turski. Według niego, łatwiej jest przedstawiać odbiorcy wydarzenia zagraniczne, jeżeli poruszane tematy budzą emocje, dzielą widownię i dlatego stara się wczuć w rolę widza. – Zastanawiam się, co by odbiorcy chcieli wiedzieć, o co zapytać. Niekiedy zadawane przeze mnie pytania mogą być bardzo naiwne, ale wiem, że akurat dane zagadnienie dręczy widzów. Zawsze zastanawiam się, czy na dany temat jesteśmy w stanie powiedzieć coś nowego. Bo jeżeli nie, to choćby sprawa była ważna, lepiej z niej zrezygnować – mówi Andrzej Turski, Podkreśla też, że widz musi być traktowany jako partner: – Z góry wiadomo, że dziennikarz wie więcej, ale nie może być żadnego pouczania. Musimy mieć pełen szacunek dla poglądów odbiorców. Trzeba mówić językiem prostym i zrozumiałym, bo widzowie mają różny poziom wykształcenia i poziom odbioru treści, odwoływać się do wiedzy człowieka np. z Suwałk albo Nowego Targu.
Przed wejściem do studia uczestnicy nie rozmawiają na temat programu.
– Jest taka szkoła, że przed audycją trzeba się rozgrzać, coś mówić. W zasadzie nie stosujemy tego, bo wtedy najlepsze argumenty padają przed programem, a nie w toku. To nie może być za bardzo przygotowane, musi być spontaniczne – wyjaśnia Marek Ostrowski. Zdradza też jeszcze jeden sposób na zainteresowanie widza: Zawsze na początku programu Andrzej Turski opowiada dowcip. – Znalezienie odpowiedniego żartu nie jest łatwe, bo nie ma zbyt wielu nowych dowcipów, ale mimo to koledzy sprawdzają się. Przed programem jest rodzaj popisu w obecności kamerzystów i dźwiękowców. Opowiadamy żarty i jeżeli chociaż dwie osoby powiedzą: aaa, znamy, to człowiek milknie. Zespół pracujący przy realizacji programu odgraża się, że kiedyś nas zdemaskuje: niby tacy kulturalni, mili ludzie, którzy opowiadają dystyngowane rzeczy o polityce zagranicznej, a tak naprawdę są to wulgarni i byle jacy komentatorzy – śmieje się Ostrowski.

ZMIANA FORMUŁY?

Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas z Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk docenia, że audycja Andrzeja Turskiego dociera do zróżnicowanej rzeszy widzów, uważa jednak, iż nadszedł czas, by zmienić formułę “Siedem dni – świat”: – To jest program o wydarzeniach w obcych krajach, a nie międzynarodowych. Pozostawia niedosyt polityki międzynarodowej. Były tam często wydarzenia egzotyczne, ciekawostki, raz zaczął się nawet o informacji na temat wyborów miss piękności. Nie da się w jednym miejscu umieścić konkursu piękności i wojny w Kosowie. Nie da się skierować go do wszystkich: do tych, którzy interesują się konkursem piękności i do inteligencji, która stanowi główne audytorium programów publicystycznych. W tych wydarzeniach z innych krajów brak jest selekcji i jasnych kryteriów doboru.
Dr Kostrzewa-Zorbas zarzuca też audycji Andrzeja Turskiego, że nie uwzględnia polskiej polityki zagranicznej: – Dlaczego coś, w czym Polska bierze udział, ma być wyłączone? Powinno być podkreślane. Ten problem zamiast zbliżać świat w pewnym sensie izoluje, przemilczając związki Polski ze światem. Statystyczny Polak dowie się z tego programu jedną trzecią tego, co potrzeba. “Siedem dni – świat” przedstawia obraz świata jako złożony z przypadkowych wydarzeń. To jest taka sałatka tematów medialnych.
Zdaniem posła SLD i członka sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, Tadeusza Iwińskiego, który jako komentator uczestniczył w pierwszych programach “Siedem dni – świat”, audycja w przystępny sposób przybliża Polakom sprawy międzynarodowe. – W telewizji mało jest programów publicystycznych, które zajmują się wyjaśnianiem najważniejszych problemów. To jest program, który dobrze odpowiada na pytania: co i jak, i szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Z założenia jest programem popularnym, nie nastawionym na widza bardzo wyrobionego, więc zadanie popularyzacji tematyki międzynarodowej spełnia dobrze – twierdzi poseł. Uważa jednak, że przydałoby się kilka zmian, np. omawianie jednego, a nie kilku tematów i ożywienie dyskusji, więcej polemik: – Stare powiedzenie mówi: “Gdy wszyscy myślą tak samo, to nikt nie myśli do końca naprawdę głęboko. Przydałoby się wpuszczenie szczupaka, który ożywiłby te usypiające chwilami karpie. Może warto by było zrobić na przykład dyskusję o Unii Europejskiej i zaprosić jednego, ale zdecydowanego, inteligentnego zwolennika UE i jednego, zdecydowanego, inteligentnego przeciwnika, a potem ich zderzyć. Może każdy program powinien być poświęcony tylko jednemu zagadnieniu, a nie – tak jak obecnie – trzem. Może należałoby odejść od tego schematu? W sumie ten program odgrywa pozytywną rolę. Najlepszym dowodem jest to, że utrzymał się na antenie przez tyle lat – mówi Tadeusz Iwiński. – Jeżeli wprowadzi się element oszołomstwa, to od razu będzie spór. Jest tylko pytanie, czy warto oszołomowi dawać platformę do wypowiadania swoich sądów. Może audycja byłaby ciekawa, ale czy audycja o polityce międzynarodowej potrzebuje oszołomstwa? – oponuje Marek Ostrowski. – Być może byłoby to ciekawsze, ale przekazywalibyśmy widzom nieodpowiedzialne tezy.
Andrzej Turski przyznaje, że niektórzy koledzy dziennikarze sygnalizują mu konieczność zmiany formuły. – Bardzo często mówią mi: może byś coś tam wreszcie zmienił, bo tak samo idzie tyle lat. Ale, jak powiedział jeden z moich przyjaciół, po co zmieniać coś, co jest dobre i sprawdza się, ma oglądalność. Dlatego mówię wszystkim: jak chcecie, to zamówcie inny program, niech ktoś młody wreszcie mnie wygryzie. Czasami mówią też, że z audycji niewiele się dowiedzieli. Odpowiadam im, że to nie jest program dla dziennikarzy – odpiera zarzuty autor programu. Wyjawia też, że ponad 50% widzów “Siedem dni – świat” to kobiety. – Przez cały tydzień nie mają czasu obejrzeć programów informacyjnych, a w niedzielę po południu siadają przed telewizorem, bo chcą zobaczyć, co się dzieje na świecie – mówi Turski.
Jaka była największa wpadka? – W NRD odbywały się pierwsze i zresztą ostatnie wolne wybory. Pech trafił się nie tylko mnie, ale wszystkim moim komentatorom. Program nie był emitowany na żywo, tylko z taśmy. Przewidywaliśmy, że te wybory przyniosą sukces SPD, bo obywatele NRD będą się bali, że po połączeniu Niemiec utracą darmowe przywileje socjalne. SPD była bardziej skłonna respektować zasady państwa opiekuńczego. Wygrała jednak chadecja. Pech polegał na tym, że ordynacja wyborcza nie zakazywała podawania częściowych wyników w dniu wyborów, o których od razu poinformowały dzienniki. Wpadka była totalna – śmieje się teraz autor “Siedem dni – świat”.

 

Wydanie: 2000, 27/2000

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy