Pola grozy, ruin i śmierci

Pola grozy, ruin i śmierci

Trzęsienie ziemi w Indiach to jedna z największych katastrof w dziejach ludzkości Mahesh Solanki, 29-letni krawiec z indyjskiego miasta Bhuj, utracił pod gruzami ojca i dwóch braci. Nie miał jednak czasu na łzy. W ruinach zwalonego przez potworny kataklizm domu pozostała jego matka, Nirmala. Pięćdziesięcioletnia kobieta leżała nieruchomo obok ciała swego martwego męża. Jej nogi przygniatała potężna belka. Wokół panowały ciemności, tylko przez szparę w plątaninie betonu i żelastwa, która jeszcze niedawno była sufitem, przenikało kilka promieni światła. Nirmala nie chciała umierać w mroku. “Zabierz mnie stąd, zabierz!”, prosiła z płaczem syna. Mahesh podawał matce wodę i biszkopty, ale nie miał sił, by podnieść potężną belkę. Przybyli na pomoc saperzy armii indyjskiej stwierdzili zresztą, że jeżeli belka zostanie usunięta, szkielet domu natychmiast się zawali. Koparki i buldożery nie mogły usunąć gruzów – dojazd był niemożliwy, bowiem wokół szczątków domu krawca jak okiem sięgnąć rozciągały się strome wzgórza ruin. Apokaliptyczne trzęsienie ziemi o mocy 7,9 stopni w skali Richtera, które 26 stycznia nawiedziło stan Gujarat w zachodnich Indiach, w ciągu kilkunastu sekund unicestwiło 150-tysięczne miasto Bhuj i obróciło w perzynę obszar większy niż połowa Polski. Major armii indyjskiej, Rajan Agarwal, zrozumiał, że jedynym ratunkiem dla uwięzionej pod betonowym stosem kobiety będzie amputacja nóg. Sprowadzono lekarzy wojskowych oraz renomowany zespół chirurgów z Wszechindyjskiego Instytutu Medycyny w New Delhi. By przeprowadzić operację, doktor Rajesh Malhotra musiał położyć się na zwłokach martwego męża Nirmali, mając zaledwie 15 cm przestrzeni nad głową, a także nad rękami. Do ruin nie udało się doprowadzić prądu. Doktor poprosił o pochodnię gazową – dano mu małą latarkę. Zażądał piły z napędem na baterie, lecz otrzymał tylko piłę ręczną. Przerażony zwrócił się do majora: “Czy naprawdę musimy przez to przejść?”. “Sir, jeśli tego nie uczynimy, ona umrze. Pozostaje pod gruzami już 50 godzin”, odpowiedział wojskowy. Rajesh wcisnął się więc między ruiny i rozpoczął operację. Piła jednak okazał się za tępa. Żołnierze znaleźli wielką maczetę z wykrzywionym ostrzem, zardzewiałą i brudną jak święta ziemia. Inni lekarze zdezynfekowali to “narzędzie operacyjne” i podali swemu koledze. Ale i maczeta okazała się za tępa. “Czy nie macie małego noża myśliwskiego?”, krzyknął zrozpaczony Rajesh. Tym razem dostarczono mu maczetę z krótką klingą. Po przerażającym zabiegu, trwającym ponad godzinę, przygniecione nogi zostały odłączone od ciała. Nirmalę wydobyto na światło dzienne i ułożono na noszach. “Ona nie oddycha, sir”, powiedział jeden z młodych mieszkańców Bhuj. Doktor Malhotra, śmiertelnie wyczerpany, w kombinezonie zalanym krwią, usiadł na ziemi i zapłakał. “Mówiłem jej synowi, że kobieta może umrzeć podczas zabiegu, lecz sam nie byłem na to przygotowany”. Ale krawiec Solanki uważał inaczej. Z wdzięcznością ujął dłoń doktora, który ryzykował życie, aby jego matka jeszcze raz zobaczyła słońce. Ta dramatyczna, lecz ostatecznie nieudana operacja w Bhuj jest symbolem indyjskiej tragedii. Władze w Delhi wysłały do akcji 20 tysięcy żołnierzy. Ofiarom kataklizmu usiłowali pomóc także międzynarodowi ratownicy. Ratunek często jednak przychodził za późno. Nie wiadomo dokładnie, ile istnień ludzkich pochłonęło trzęsienie ziemi, które zamieniło w pola śmierci jeden z najbogatszych regionów Indii. Władze w stolicy stanu, Ahmedabadzie, mówią o 20 tysiącach zabitych. Minister obrony, George Fernandes, nie wyklucza jednak, że liczba ofiar śmiertelnych przekroczy 100 tysięcy. Być może nawet 200 tysięcy osób zostało rannych. Szkody materialne oceniono na 5,5 miliarda dolarów, a codziennie wzrastają one o kolejne 100 milionów. Rząd w Delhi zdaje sobie sprawę, że mimo pomocy z zagranicy konieczne okaże się wprowadzenie nadzwyczajnych podatków, by zdobyć środki na odbudowę zniszczonych terenów. Na razie trwa apokalipsa. Wokół zmiecionych z powierzchni ziemi miast Bhuj, Bachau czy Anjan ku niebu unoszą się dymy z płonących stosów. To żywi palą swoich zmarłych. Krematoria nie nadążają ze spalaniem, toteż na jednym stosie składanych jest po 16 ciał i to bez segregowania zmarłych według przynależności kastowej. Wiele rodzin pali zwłoki swoich bliskich bez ceremonii religijnych, po prostu w rowach przydrożnych. Lekarze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2001, 2001

Kategorie: Świat