Polak głodny to zły

Polak głodny to zły

Ślady socjalizmu, marzenia o Zachodzie, bieda lat 50., fascynacja owocami morza – 45 lat “Kuchni polskiej” to opowieść o nas samych Los “Kuchni polskiej” zadecydował się w KC PZPR. W 1954 r. zgłosiła się tam Halina Kulzowa-Hawliczkowa, przebojowa Ślązaczka, wielbicielka tłustej kuchni górników, co na wiele lat zaciążyło nad jej przyszłym dziełem. Przekonała towarzyszy, że socjalistyczne jedzenie może być estetyczne i smaczne. Poza tym w KC ktoś doznał iluminacji, że chwalić ustrój można przy obtaczaniu mielonych. Halina Hawliczkowa wychodziła, co chciała – dostała pismo polecające wydanie “Kuchni polskiej”. I tak zaczęła się historia książki, która towarzyszyła pokoleniom Polaków. Setki tysięcy nakładu, dodruki, sprzedaż spod lady. Najczęściej wręczany prezent i kradziona pozycja w bibliotekach. W Bibliotece Narodowej nie ma ani jednego egzemplarza z lat 80. Skradziono nawet te archiwalne, nie udostępniane czytelnikom. Gdy złodzieje włamali się do SGGW, ukradli tomy tej książki kucharskiej. Jest prawie w każdej rodzinie. W tym roku Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne przygotowało 45., rewolucyjne, od nowa napisane, wydanie. W XXI wiek wkraczamy z przepisami wegetariańskimi, wiedzą, co można ugotować w kuchence mikrofalowej, potrawami z grilla, kasztanami w maladze, ślimakami i małżami. Ta sama pozostała tylko okładka, bo hurtownicy przekonali wydawnictwo, że czytelnikom trzeba zostawić łącznik z przeszłością. Pierwsze wydanie “Kuchni polskiej” w 1955 r. było oznaką odwilży. Kończył się czas, gdy socjalistyczny Polak jadał tylko w stołówce, by szybko wrócić na stanowisko pracy. – Poza tym nasza książka miała być poważną publikacją naukową – wspomina prof. Stanisław Berger, wybitny specjalista od spraw żywienia, pod którego kierownictwem powstała publikacja. To on wybrał autorów poszczególnych rozdziałów. – Chcieliśmy zaproponować – dodaje profesor – nie tylko przepisy, ale także sposoby urządzenia kuchni, podawania posiłków i diety dla chorych. Ale najpierw był wstęp, który uzasadniał wydanie dzieła. Otóż “problem racjonalnego żywienia nie był i nie mógł być prawidłowo rozwiązany w Polsce kapitalistycznej, gdzie istniała ogromna dysproporcja między złym odżywianiem się szerokich mas ludności a luksusowym odżywianiem się uprzywilejowanych warstw”. Dopiero socjalizm chciał wszystkich żywić tak samo. Wstęp instruował do lat 60. Później został zastąpiony informacją o “wysiłkach naszego kraju zmierzających do poprawy stanu gospodarki rolnej”, zaś w latach 70. królowała pochwała “zakładów zbiorowego żywienia”. W latach 90. wstęp stał się bardziej ochoczy i informujący, że przez żołądek do serca. W zrewolucjonizowanym wydaniu 2000 ogranicza się do informacji w rodzaju – “przepisy są na cztery osoby”. Konserwa dla nieoczekiwanych gości Książka uczyła, jak w zgrzebnej rzeczywistości lat 50. stworzyć elegancję. “Serwetki bibułkowe lub płócienne na szczególne okazje należy wyłożyć w koszyku, a jest to wyrób przemysłu ludowego”, kroi się tyle kromek chleba, ile zjedzą domownicy, wszyscy winni mieć stałe miejsce przy stole. Gospodyni obok kuchni. Mężczyźni noszą ziemniaki z piwnicy, a dzieci posyłamy po chleb. Ważnym momentem było wyjście domowników do pracy. Kanapki, pouczała książka, należało pakować w pergamin, a nie w “przypadkowo znaleziony papier”. Najlepsze jest ciasto drożdżowe, bo nie zostawia tłustych plam. Gospodyni, która pozostała w domu, szoruje garnki tłuczoną cegłą i wodą mydlaną. Następnie ustawia je na półce zasłoniętej firanką. Ręce myje pumeksem i oszczędza gaz. Ważnym motywem, przewijającym się przez wszystkie wydania, jest przyjęcie. Najtrwalsze okazały się tylko trochę modyfikowane przyjęcia brydżowe. Przetrwały dziesięciolecia, choć raz zalecano drinki, innym razem kompot. W 1955 r. nie było instrukcji, co podać na Wigilię lub Wielkanoc. Najważniejsze było przyjęcie oficjalne, gdy “zapraszamy gości w związku z jakąś okazją, jak otrzymanie odznaczenia państwowego czy rocznica ślubu”. Gdy goście przychodzili nieoficjalnie, książka kucharska z 1955 r. zalecała poczęstunek z zapasów – konserwy i kiełbasę, także mięso z obiadu podane na serwecie z płótna. Lata 70. to rozpasanie. Skromnych gości przyjmujemy tym, co się podpatrzyło w kinie – na deseczce kroimy ser żółty w słupki, do tego słone paluszki. Żeby było bardziej elegancko, przygotujemy budyń z grzybów świeżych, ozorki wieprzowe smażone w cieście. Dopiero w latach 90. pojawia się przyjęcie składkowe i przyjęcie młodzieżowe. Ciastka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 52/2000

Kategorie: Obserwacje