Polisa na zużycie

Polisa na zużycie

Syndrom pandemiczny weryfikuje związki, zwłaszcza te „zdalne”, w których małżonków wiązał już tylko dach nad głową. Nagle okazuje się, że zaprogramowani ewentualnie na wspólne śniadania (szybka kawa i wepchanie w dziecko owsianki) i kolacje („robimy coś czy zamawiamy?”) oraz incydentalne podtrzymywanie pożycia (chyłkiem, bo dzieci śpią, i od wielkiego dzwonu, bo jednak rutyna wykańcza libido), stają przed sobą na nowo. W całodobowej okazałości, bez możliwości ucieczki, wpadają na siebie i nijak wyminąć się nie mogą, oboje w tę samą stronę robią krok, nieuniknione jest czołowe zderzenie.

Wchodzą po sobie do toalety i czują cudze niezapaszki, słyszą swoje ciamkanie i chrupanie podczas posiłków, rozmawiają nie tylko o rachunkach (wyszli z wprawy, więc od razu przechodzą do kłótni), odpakowują wreszcie do końca pakiet ślubny, z którego przed laty snadnie skonsumowali najatrakcyjniejszą część, a reszta zalegała w kartonie. I nagle: ojojoj, co my tu mamy? Niezgodność charakterów, rozbieżność światopoglądowa, niedbałość językowa, dysproporcja finansowa oraz intelektualna. W pakiecie ślubnym drzemał przez lata gotowy zestaw rozwodowy, polisa na zużycie. Najlepiej od razu mieć to z głowy – ustalić warunki, a jeśli to niemożliwe, złożyć dwa pozwy, każdy swój.

I tu się zaczyna tzw. wolta weryfikacyjna. Sądy w czasie pandemii i tak nie pracują pełną parą. Dodatkowo, zawalone wnioskami rozwodowymi w iście epidemicznej liczbie, nie mogą zagwarantować sprawnego rozstrzygnięcia. Zewsząd sączy się mantra „zostań w domu!”, więc jakoś dalej trzeba razem przetrwać, w tych warunkach o eksmisję naprawdę trzeba ostro się wystarać. Jeśli zatem nie mamy do czynienia z przypadkiem tragicznym, jakim jest realna przemoc domowa – następuje faza wzlotu. Małżonkowie i tak już sobie poprzysięgli, że się rozstaną, mogą się ponapawać tą perspektywą, mogą nawet mówić do siebie per były/była, przeczekawszy dni milczące.

I nagle wszystko się zmienia jak za dotknięciem różdżki magicznej. Wygrywa instynkt przetrwania – rozczarowanie zostało już nazwane, jest legitymizowane i będzie uprawomocnione, a skoro i tak jesteśmy na siebie skazani do odwołania, lepiej, byśmy życie sobie ułatwiali. Nagle okazuje się, że na pytanie: „Nie wiesz może, gdzie jest moje…”, to drugie zawsze odpowiada: „Wiem” – w drugą stronę to też działa. Jedno nie umie w internety, drugie w kotlety, następuje domowa wymiana zdolności, działa samopomoc bez wzywania specjalistów (wtedy wychodzi na jaw, ile forsy zmarnowało się na hydraulików, elektryków czy sąsiadów złotorączkowców).

Chrupanie ludzka rzecz, niezapaszki toaletowe jakoś też już spowszedniały, możliwości kłótni wyczerpały się na rzecz dialogu, charaktery upodabniają się na skutek wspólnoty doświadczeń kwarantannowych, światopoglądy również się zbliżają, od kiedy szeregowy poseł z Żoliborza jedzie na czołowe z tymi koronawyborami, intelekty wobec potrzeby lektur odprężających na czas totalnego naprężenia także się uśredniają (np. przy komediach romantycznych), a i spontaniczne bara-bara z byłym ma delikatnie perwersyjny smaczek, wszakże jest to już seks pozamałżeński in spe.

Harmonia i sielanka, cisza dobrze zasiana, bo niewymuszona (zakłóca ją tylko objazdowa szczekaczka antyaborcyjna z ulicy), dzieci nie mogą się nadziwić, pies zazdrośnie skomle pod łóżkiem, z którego został wyprowadzony na podłogę, a nad tym wszystkim unosi się kojące widmo wolności (wnioski stosowne czekają, „aż to wszystko się skończy”). Tak to właśnie rozwód pandemiczny weryfikuje zaniedbane małżeństwa, to jest rzeczona weryfikacja – albo sąd, albo rejestracja noworodka pod koniec roku, przyroda tak to obmyśliła, żeby uniknąć demograficznych turbulencji. Znużone żony, zmitrężeni mężowie, zróbcie sobie rozwód pandemiczny, nic was tak nie rozżwawi w czasie zarazy.

 

Wydanie: 19/2020, 2020

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy