Bieszczadzkie szczyty ogradzane są barierami. Turyści się burzą, przyrodnicy uważają, że to konieczne Z roku na rok poszerzają się piesze szlaki prowadzące na połoniny. Niemal jedna trzecia ma już szerokość 5-6 m. To skutek częstego wychodzenia poza obręb oznakowanych ścieżek, maszerowania jak popadnie, a nie gęsiego. Nie tylko w sezonie wakacyjnym. Przykładem może być organizowana w Wielki Piątek droga krzyżowa na Tarnicę, najwyższy szczyt Bieszczadów (1346 m), w której uczestniczy kilka tysięcy osób (w tym roku aż 4,5 tys.). Trudno sobie wyobrazić, by pielgrzymi szli posłusznie jeden za drugim, ale z pewnością tylko to jedno masowe wyjście do ustawionego na szczycie papieskiego krzyża powoduje niepowetowane szkody w środowisku. Wyższa konieczność Z powodu rosnącego ruchu turystycznego już parę lat temu pracownicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego (BdPN) musieli ułożyć siatki na skarpach połonin, budować płotki i kładki. By zregenerować uszkodzone miejsca, posadzili w 2009 r. 60 tys. sztuk kostrzewy górskiej i wykonali drenaż odprowadzający wodę ze szlaków, wcześniej zamieniających się podczas deszczów w grzęzawiska. – Na różnego rodzaju prace naprawcze wydaliśmy już kilka milionów złotych – mówi dr Ryszard Prędki z BdPN. – W wielu miejscach udało nam się zahamować proces degradacji, ale czeka nas jeszcze sporo wyzwań. BdPN monitoruje szlaki turystyczne od 1995 r. Liczby potwierdzają – z każdym sezonem letnim przybywa turystów odwiedzających wysokie Bieszczady. Dla przykładu w 2008 r. tylko na szlaki i ścieżki przyrodnicze weszło 270 tys. osób, a rok później już 350 tys. W ubiegłym roku nastąpił niewielki spadek (280 tys.), ale powodem były powodzie nawiedzające południe Polski. Mimo że akurat w Bieszczadach żadna rzeka nie wylała, turyści z głębi kraju obawiali się podróży w góry. – Właśnie te liczby oraz coraz bardziej widoczne zniszczenia roślin i gleby zmusiły nas do zbudowania metalowo-drewnianych ogrodzeń na Tarnicy i Haliczu – tłumaczy dr Prędki. – Szczególnie chodzi tu o degradację cennych wysokogórskich muraw alpejskich. Wiem, że wielu turystom ogrodzenia się nie podobają, że szpecą krajobraz, ale ich montaż był wyższą koniecznością. Czas dla Tarnicy i Halicza Ogrodzenie na najwyższym bieszczadzkim szczycie obejmuje 300 m kw. W jego obrębie w 2009 r. ustawiono 15 drewnianych ław, by zmęczeni piechurzy mogli odpocząć, posilić się i rozkoszować panoramą gór. Na szczycie Halicza (1333 m) miejsce, poza które nie można wyjść, ma 200 m kw., a ław jest 10. Jeśli zajdzie konieczność, podobne bariery będą montowane również na innych połoninach, na pewno jednak nie w tym roku. Przyrodnicy liczą, że uda im się doprowadzić do odrodzenia uszkodzonej mechanicznie gleby i roślinności. Dotyczy to 900 m kw. Tarnicy i 600 m kw. Halicza. Proces będzie jednak długotrwały, toteż nie tak szybko zobaczymy połacie kwiecistych łąk w najbardziej zdegradowanych miejscach. Ale i tak efekty działań parku są już widoczne, najwyraźniej właśnie w ogrodzonej strefie wokół Tarnicy i Halicza, gdzie roślinność się odradza. – To utwierdza nas w przekonaniu, że obraliśmy słuszną drogę regeneracji zniszczonych terenów – mówią z satysfakcją w dyrekcji BdPN. W Bieszczadzkim Parku Narodowym przypominają, że podobne próby odnowy cennej szaty roślinnej połonin były podejmowane także w poprzednich latach, jednak nasadzane rośliny systematycznie uszkadzano. – Barierki ochronne były zbyt niskie i nietrwałe, a część turystów po prostu przez nie przechodziła, nie zastanawiając się nad skutkami takiej niefrasobliwości – opowiada Tomasz Winnicki, dyrektor BdPN. – Nie pomagały tabliczki informacyjne, by poniżej określonego poziomu nie schodzić. Lepiej niż w Karkonoszach Ogrodzenie szczytów Tarnicy i Halicza zyskało akceptację Rady Naukowej Bieszczadzkiego Parku Narodowego jeszcze w 2007 r. Nie działano więc naprędce, lecz po zastanowieniu i po systematycznej obserwacji szczytowych partii połonin. Początkowo metalowo-drewniane bariery kłuły w oczy miłośników Bieszczadów, internetowe fora pełne były nieprzychylnych komentarzy, pojawiły się nawet listy protestacyjne. Dzisiaj takiej gorączki już nie ma, a większość turystów przyjmuje inicjatywę parku ze zrozumieniem, wskazując, że podobne zabezpieczenia stosowane są w innych parkach, zwłaszcza górskich. I że, przynajmniej na razie, BdPN nie ogranicza turystom wejść na szlaki, jak to ma miejsce choćby w Karkonoskim Parku Narodowym (KPN).
Tagi:
Krzysztof Potaczała









