Polowanie na człowieka

Polowanie na człowieka

Myśliwy z Chodla strzelał do uczniów jak do kozła. Uniknął więzienia, a ciężko okaleczony chłopak od sześciu lat walczy o odszkodowanie

Zmarnował mi całą młodość, całe życie – mówił łamiącym się głosem Robert Kowalewski podczas rozprawy przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Na rozprawę, która odbywała się na I piętrze lubelskiego sądu, siedzącego na wózku inwalidzkim Roberta wnieśli po schodach koledzy, ci sami, z którymi szedł na ostatnią w życiu dyskotekę. Był niedzielny wieczór 27 czerwca 1999 r. Świeciło jeszcze słońce. Skończył się rok szkolny, zaczęły się wakacje. Robert zdał do II klasy zasadniczej szkoły zawodowej. Jeszcze dwa lata nauki i uzyskałby dyplom masarza. Chciał jak najszybciej skończyć szkołę i rozpocząć pracę, by pomagać finansowo rodzinie. Miał jeszcze sześcioro rodzeństwa.
Tego dnia Robert umówił się z kolegami na wieczorną dyskotekę w Sielawce oddalonej od Chodla o kilka kilometrów. Chłopcy postanowili, że pójdą na skróty przez las i plantację malin. Szli w pięciu: on, Artur, Szczepan, Tomasz i Mariusz.
Z zeznań chłopców składanych przed sadem:
Szczepan Ś.: „Szliśmy wzdłuż rzędów malin, a Robert szedł miedzą. W pewnej chwili usłyszeliśmy za nami krzyk: „Sp… stąd”. Po głosie poznałem Marka R. Zaczęliśmy biec”.
Mariusz A.: „Byliśmy w połowie malin, gdy usłyszeliśmy strzał. Kula uderzyła w gałęzie drzew przed nami. Gdy dobiegliśmy do końca malin, zwolniliśmy. Byliśmy zaledwie kilka metrów od brzegu lasu, gdy zza nas padł drugi strzał. Robert upadł na brzuch. ťNie czuję nógŤ, powiedział. Myślałem, że żartuje. Podszedłem do niego. Zobaczyłem krew na plecach”.
Artur P.: „Pobiegliśmy wezwać pogotowie. Gdy wróciłem do Roberta, była tam już rodzina Marka R. Wtedy Mariusz zapytał Marka R. ťDlaczego pan do nas strzelał?Ť. Marek R. zaczął na niego krzyczeć. Ktoś z jego rodziny odciągnął go od Mariusza. Wszystko wskazywało na to, że R. pił, bo chwiał się na nogach i czuć było alkohol”.
Tomasz B.: „Marek R. był nietrzeźwy. Chodził chwiejnym krokiem, wypowiadał niewyraźnie słowa”.
Mariusz A.: „Podskoczył do mnie i krzyczał, że jego plantacja to nie autostrada i nie można tędy chodzić. Odniosłem wrażenie, że chciał mnie uderzyć. Ze strachu odbiegłem kilka metrów”.
Szczepan Ś.: „Byłem około pięciu metrów od Marka R. Mówił, jakby się jąkał. Zachowywał się wulgarnie, chwiał się na nogach. Brat oskarżonego wciąż powtarzał, że Marek R. widział kozła i do kozła strzelał”.

Walka o życie
Przez pół roku lekarze z lubelskiego szpitala walczyli o życie Roberta. Usunęli mu nerkę i pęcherzyk żółciowy. Pozszywali rozerwaną wątrobę. Miał uszkodzoną opłucną i rdzeń kręgowy, co spowodowało paraliż nóg. Jednak przeżył. Na zdjęciu, które oglądam, 17-letni chłopak siedzi na wózku inwalidzkim.
W 1990 r. Marek R. został członkiem Koła Łowieckiego nr 93 „Bażant” w Poniatowej. Miał pozwolenie na posiadanie broni śrutowej i sztucera. Był doświadczonym myśliwym. Tej feralnej niedzieli gościł się na chrzcinach u rodziny. W czasie zatrzymania go przez policję, godzinę po strzelaninie, miał 1,09 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
28 i 29 czerwca policja przesłuchiwała wszystkich świadków zdarzenia. To wtedy córka Marka R., Renata, studentka Akademii Rolniczej w Lublinie, powiedziała, że zaraz po wypadku ojciec stwierdził, że oddał ze sztucera dwa strzały: jeden był ostrzegawczy, a co do drugiego, nie był w stanie powiedzieć, do czego strzelał.
Potwierdził to jego kuzyn Wiesław J.: „Marek R. mówił, że strzelał dwa razy do góry”.
Ale już tydzień później, podczas wizji lokalnej przeprowadzonej przez Prokuraturę Rejonową w Opolu Lubelskim, Marek R. przyjął odmienną wersję wydarzeń, którą utrzymywał już do końca procesu. Stwierdził:
– Wszedłem na ambonę. Miałem sztucer i lornetkę. Zlustrowałem teren, ale nie było żadnego zwierza. W pewnym momencie zobaczyłem kilka osób. Odniosłem wrażenie, że przecinają mi druty na plantacji. Oddałem strzał w górę. Widziałem, jak chłopcy uciekają w stronę lasu. Przeładowałem broń. Zacząłem schodzić z ambony. W prawej ręce trzymałem sztucer. Przesadziłem nogę na drabinkę i schyliłem się pod poprzeczką. Uderzyłem sztucerem w drzewo. Nastąpił strzał.
Myśliwy, z którym rozmawiam, prosi o anonimowość.
– W zeznaniach Marka R. brak jest logiki – twierdzi. – Szkoda, że nie wyłapał tego biegły z zakresu balistyki. Zakładam, że pierwszy strzał Marek R. oddał na postrach. Chłopcy zeznali, że zaczęli uciekać. Przebiegli około 30 m, gdy padł drugi strzał. Ile trzeba czasu, by przebiec 30 m? Sześć, siedem sekund? W tym czasie – jak zeznał Marek R. – przeładował on broń, zaczął schodzić z ambony, przełożył nogę na drabinkę, schylił się pod poprzeczką i uderzył sztucerem, który wypalił. Ile na to trzeba czasu? Nie wierzę w jego zeznania. On po prostu przeładował broń, wymierzył i po raz drugi strzelił do chłopaków. Wtedy między pierwszym a drugim strzałem mogłoby upłynąć kilka sekund.

Postrzelił nieumyślnie
W mowie kończącej proces prokurator Małgorzata Samoń podkreśliła, że nic nie usprawiedliwia oskarżonego, który oddał strzał w kierunku idących chłopców. Mógł przewidzieć postrzelenie, a w jego efekcie ciężkie uszkodzenie ciała lub nawet śmierć któregoś z uciekających. Ale on załadował broń ponownie i drugim strzałem powalił na ziemię Roberta Kowalewskiego. Działał więc umyślnie, a to wypełnia przesłanki art. 156§1 kk. Prokurator zażądała kary siedmiu lat pozbawienia wolności, przepadku broni myśliwskiej oraz orzeczenia nawiązki w wysokości 1000 zł na cele związane ze służbą zdrowia.
W ostatnim słowie Marek R. prosił sąd o najłagodniejszy wymiar kary, powtarzając, że broń wypaliła przypadkowo.
Sąd przychylił się do wersji oskarżonego i zmienił kwalifikację prawną czynu na art. 156§2 kk, czyli nieumyślne uszkodzenie ciała. Wymierzył Markowi R. karę trzech lat pozbawienia wolności. Nie orzekł przepadku sztucera, ponieważ stanowił on jego własność, a więc oskarżony mógł nim swobodnie rozporządzać.
– Na taką karę wpłynęło bardzo lekkomyślne zachowanie się oskarżonego, złamanie przez niego podstawowych zasad obowiązujących przy obchodzeniu się z bronią palną oraz stan po spożyciu alkoholu – powiedział w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Jarosław Dąbrowski. – W kwestii mechanizmu wystrzału biegli z zakresu balistyki nie wykluczyli wersji podanej przez oskarżonego. Wątpliwości należało więc uwzględnić na jego korzyść.
Sąd Apelacyjny w Lublinie zmniejszył Markowi R. wysokość kary do 2,5 roku więzienia. Jako okoliczność łagodzącą uwzględnił fakt, że oskarżony był „wyraźnie wstrząśnięty tym, co zrobił. Świadczą o tym jego słowa skierowane do ciężko rannego: ťCo ja ci, przyjacielu, zrobiłemŤ. Oskarżony interesował się też losem pokrzywdzonego, wyrażał mu współczucie i częściowo naprawił szkodę”.
– Pół roku po tym wypadku Marek R. przyszedł do nas z żoną i przyniósł 2 tys. zł – mówi matka Roberta. – Proponował nam jeszcze 8 tys. w zamian za odstąpienie od sprawy i niewnoszenie roszczeń finansowych.
– Czy ktoś w ogóle zdaje sobie sprawę, ile kosztuje nas ta tragedia? – mówi Jerzy Kowalewski. – Wózek inwalidzki kupiła kasa chorych, ale już za kule musieliśmy dopłacić. Sami kupiliśmy sprzęt do rehablitacji. Na wyjazdy do szpitala i sanatorium musimy wynajmować specjalny samochód, w którym zmieści się wózek inwalidzki.

Celował jak do kaczek
Mieszkańcy Chodla uważają, że wyrok jest niesprawiedliwy.
– Przecież do tych chłopaków celował jak do kaczek – słyszę.
– Na postrach mógł strzelać w innym kierunku, a nie do ludzi – mężczyzna prosi o anonimowość. – To alkohol wywołał w nim taką agresję.
W trakcie trwania procesu Marek R. zaczął chorować. Przeszedł na rentę inwalidzką. Ponieważ w areszcie przesiedział pół roku, a z uwagi na stan zdrowia korzystał z rocznego okresu przerwy w odbywaniu kary, w październiku 2003 r. Sąd Okręgowy w Lublinie warunkowo zwolnił go z odbycia reszty kary więzienia.
Tymczasem przed sądem cywilnym Robert dochodził materialnego zadośćuczynienia zarówno od Marka R., jak i od Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych „Wielkopolska” z Poznania, które ubezpieczało myśliwego.
Zgodnie z umową ubezpieczeniową TUW nie odpowiada jednak za szkody wyrządzone umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa. A takiego dopuścił się Marek R. Strzelając z ambony, był bowiem pod wpływem alkoholu i to wyłączyło przed sądem odpowiedzialność TUW względem Roberta.
Sąd zasądził od Marka R. ponad 100 tys. zł odszkodowania tytułem zadośćuczynienia i 364 zł miesięcznej renty płatnej od stycznia 2005 r.
– Do tej pory komornik przysłał mi zaledwie dwa razy po 140 zł – mówi Robert.
Przed prokuratorem Marek R. oświadczył, że jego majątek stanowi działka budowlana z murowanym domem jednorodzinnym. Teraz okazuje się, że nie ma on ani działki, ani pola z malinami, ani domu jednorodzinnego.

Alimenty od tatusia
– Dowiedziałem się, że Marek R. dalej nie będzie wypłacał mi pieniędzy, bo jego 23-letnia córka Aneta złożyła pozew o alimenty – mówi Robert – a te zgodnie z prawem wypłacane są w pierwszej kolejności.
W wydziale rodzinnym Sądu Rejonowego w Opolu Lubelskim informują mnie, że istotnie Aneta R. wystąpiła o alimenty i w drodze ugody z ojcem otrzymuje 400 zł miesięcznie ściągane z renty ojca przez komornika. Sądowi przedłożyła zaświadczenie, że jest studentką uniwersytetu w Kassel w Niemczech.
Robert pokazuje mi pismo, które otrzymał od komornika. Jest to wykaz wierzycieli Marka R. sporządzony na 1 marca 2006 r. Oprócz Roberta jest na niej… Wiesława R., dla której komornik ściąga alimenty w wysokości 400 zł miesięcznie.
– Wiesława jest żoną Marka R. – denerwuje się Robert. – Komu więc komornik przekazuje te pieniądze?
Ulica, przy której mieszka Marek R., jest dosyć długa, ale jej mieszkańcy sporo wiedzą o sąsiadach. Proszą o anonimowość.
– Aneta od lat siedzi w Niemczech. Pracuje tam. Może też studiuje, więc tatuś nie musi jej utrzymywać.
– Ma też swoje pieniądze, bo jako dziecko, z uwagi na swoją chorobę, otrzymywała tzw. rentę socjalną. Do października 2003 r. pobierała ją w naszej gminie. Przepisy się zmieniły i teraz renty te wypłaca lubelski ZUS.
– Jaka to u nas sprawiedliwość? – dziwi się starsza kobieta. – Po wypadku okazało się, że myśliwy jest bardzo chory, więc przyznano mu rentę, a postrzelony przez niego kaleki chłopak ma figę z makiem.
– Zadzwoniłem do Marka R., pytając, czy u nich w domu aż tak źle się dzieje, że córka musi występować o alimenty – mówi Robert. – Usłyszałem: „Ciesz się, że w ogóle żyjesz”.
Rodzina Marka R. nadal ma broń i strzela.
– Decyzją Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie w styczniu 2002 r. Markowi R. cofnięto pozwolenie na broń myśliwską – wyjaśnia Janusz Wójtowicz, rzecznik prasowy KWP w Lublinie. – W lutym 2002 r. broń, która stanowiła jego własność, została zarejestrowana na jego syna Radosława.
Z pisma skierowanego do redakcji przez Karola Cichowskiego, przewodniczącego Zarządu Okręgowego PZŁ w Lublinie, wynika, że Marek R. w marcu 2002 r. zwrócił się z prośbą o skreślenie go z listy członków zrzeszenia ze względu na zły stan zdrowia. Z uwagi na skazanie Marka R. przez sąd powszechny na karę bezwzględnego pozbawienia wolności, Okręgowy Sąd Łowiecki w grudniu 2002 r. umorzył przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne.
W kwietniu 2005 r. Marek R. po powtórnym egzaminie ponownie został przyjęty w szeregi zrzeszenia.

Wydanie: 13/2006, 2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy