Od afery podsłuchowej w Krakowie PiS rozpoczęło kampanię wyborczą Mamy wielką aferę podsłuchową. Prokuratorzy chcieli założyć podsłuch prezydentowi Krakowa, Jackowi Majchrowskiemu. Mimo że nie mieli do tego podstaw. Wynika to niezbicie z informacji, które ukazały się w mediach, a także z wypowiedzi samego ministra Zbigniewa Ziobry. Podsłuchu nie chciał zakładać komendant małopolskiej policji, Adam Rapacki. Według jego oceny zgromadzony materiał nie dawał do tego podstaw. I właśnie za to – jak pisze „Gazeta Wyborcza” – został zdymisjonowany. Czy prokuratura i policja wypełniają polecenia PiS i zajmują się inwigilowaniem i szukaniem haków na politycznych przeciwników partii braci Kaczyńskich? Czy PiS podsłuchuje opozycję? Czy IV RP staje się państwem policyjnym? Czy afera podsłuchowa w Krakowie to wierzchołek góry lodowej? Na te pytania mogłaby dać odpowiedź sejmowa komisja śledcza, której powołania domagać się będzie centrolewica. Ale szanse na to, że powstanie – patrząc na układ sił w Sejmie – są niewielkie. Czy więc sprawa zakładania podsłuchów politykowi związanemu z opozycją umrze z przemilczenia? Czy też zostanie wyjaśniona, a winni poniosą konsekwencje? Co wiemy na pewno W tej sprawie sporo już wiemy. W lipcu w Ministerstwie Sprawiedliwości odbyło się spotkanie. Uczestniczyli w nim minister Zbigniew Ziobro, zastępca prokuratora generalnego, Jerzy Engelking, prokuratorzy z Krakowa („GW” nie podaje ich nazwisk), a także komendant główny policji, Marek Bieńkowski, oraz jego zastępca, Waldemar Jarczewski. Spotkanie odbyło się z inicjatywy prokuratury. Prokuratorzy mieli się skarżyć, że Adam Rapacki, kierujący małopolską policją, nie chce podpisać wniosku w sprawie założenia podsłuchów telefonicznych trzem urzędnikom z krakowskiego magistratu nadzorującym prace na krakowskim Rynku oraz prezydentowi Krakowa, Jackowi Majchrowskiemu. Policjanci bronili się, odpowiadając, że prokuratura ma identyczne uprawnienia i sama może składać analogiczne wnioski. Efektem tej narady było jeszcze spotkanie Rapackiego z szefem Prokuratury Krajowej, Januszem Kaczmarkiem. O czym panowie rozmawiali – o tym opinia publiczna nie wie. Co z tych informacji wynika? Po pierwsze, że śledztwem dotyczącym ewentualnych nieprawidłowości przy pracach na Rynku Głównym zainteresowany był Zbigniew Ziobro. Po drugie, że naciskał komendanta głównego policji – trudno przypuszczać, by robił to w innym celu niż spełnianie przez policję poleceń prokuratorów. Po trzecie, i najważniejsze, że materiał zgromadzony w śledztwie okazał się na tyle wątpliwy, że nie dawał podstaw do złożenia wniosku o założenie podsłuchów. Czyli poza mało wiarygodnymi plotkami prokuratura nie miała nic. Bo gdyby dysponowała jakimikolwiek materiałami, sama złożyłaby wniosek o założenie podsłuchów, nie oglądając się na policję. Tymczasem wolała schować się za plecy policji. Prokuratorzy zdawali więc sobie sprawę, że nie było podstaw, by urzędnikom zakładać podsłuch. Groźny glina Zdawał sobie z tego sprawę również Adam Rapacki. A nie jest to policjant, który jakoś bałby się zadzierać z politykami. W mediach zasłynął jako twórca Centralnego Biura Śledczego. Politycy SLD nie mogli mu wybaczyć, że jeszcze w czasach rządu Buzka jego ludzie przyjechali na imprezę SLD-owskich samorządowców, bo miał na nią przybyć gangster z mafii pruszkowskiej. Zdjęcia wspólnie bawiących się samorządowców i przestępców, rzucone na stół podczas kampanii wyborczej, mogłyby pozbawić lewicę kilku procent głosów. Ale gangster nie przyjechał, za to sfotografowano wywiadowców z CBŚ. Od tego czasu mówiono, że Rapacki ma z SLD na pieńku. Były też plotki, że to on maczał palce w przecieku do mediów stenogramów z podsłuchów starachowickich polityków i samorządowców, co dało początek aferze starachowickiej. To zresztą SLD-owski szef MSWiA, Krzysztof Janik, skierował go na stanowisko oficera łącznikowego w Wilnie, co odebrano w środowisku jako honorową zsyłkę. Do kraju wrócił dopiero po wyborach. Jakkolwiek na to patrzeć, Rapackiego nie można posądzać o sympatię dla lewicy. Nie można też podejrzewać go o to, że bałby się zakładać politykom podsłuch czy też obejmować ich działaniami operacyjnymi. Jedynym logicznym wytłumaczeniem jest więc to, iż uznał, że zebrane materiały są zbyt słabe, by na ich podstawie wnioskować o zakładanie podsłuchu. Podsłuchy czy coś więcej? Analizując lipcowe spotkanie w Ministerstwie Sprawiedliwości, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek. Otóż jeśli zakładać, że spór między Rapackim a krakowskimi prokuratorami ogranicza się tylko do tego, kto ma wystąpić z wnioskiem o założenie podsłuchu, można zapytać, czy takie spotkanie było w ogóle potrzebne. Czy trzeba było ściągać
Tagi:
Robert Walenciak