Polscy bezdomni na ulicach Hamburga

Polscy bezdomni na ulicach Hamburga

fot A. Stasiewicz

Niemiecki system socjalny jest bezduszny i zbiurokratyzowany Andrzej Stasiewicz – polsko-niemiecki socjolog i działacz społeczny, kierownik hamburskiej poradni i placówki pomocy dla bezdomnych Plata. Od wielu lat pomaga pan w Hamburgu naszym bezdomnym rodakom. Co wpłynęło na podjęcie takiej działalności? – Pomagamy nie tylko Polakom, w naszej poradni Plata pracują też osoby, które mówią po rumuńsku i bułgarsku. Ale przyznaję, że gdy dziewięć lat temu zaczęliśmy wcielać w życie nasz projekt, zaskoczył nas brak podobnych instytucji w tak ogromnym mieście, jakim jest Hamburg. Myślę, że można mówić o pewnym powołaniu. Jestem socjologiem i zawsze zajmowałem się „trudnymi” grupami i ludźmi wymagającymi szczególnej troski. Przy wyborze zawodu na pewno odegrała też rolę moja tożsamość. Urodziłem się w Hamburgu, ale dorastałem we Wrocławiu. Moja mama jest Niemką, ale dzieciństwo spędzone w Polsce wpłynęło na mój system wartości i dorosłe życie. Nie bez znaczenia był też fakt, że problem bezdomnych w Hamburgu ma wymiar ogólnoeuropejski. Przyjmuje pan bezdomnych w biurze, ale też pomaga im w sprawach urzędowych, zdrowotnych i prawnych. Czy codzienna konfrontacja z ludzkim nieszczęściem nie przyprawia pana o ból głowy? – Tak było może na początku, ale po tylu latach nawet w ekstremalnych sytuacjach potrafię zachować spokój. A nie ma miesiąca, by na ulicach Hamburga nie umarł bezdomny. Jednak wraz z natężeniem problemu i ilością obowiązków również ta praca z czasem staje się rutyną, która każe mi trzymać zdrowy dystans do klientów, podobnie jak lekarzowi do pacjenta. Bywają oczywiście wyjątkowo trudne dni. Wczoraj dosłownie na moich rękach zmarła bezdomna Polka. Na szczęście nie mieszkam w samym centrum Hamburga, lecz raczej na obszarze wiejskim. Tam potrafię odpocząć. Szacuje się, że na hamburskich ulicach żyje około tysiąca polskich bezdomnych. Kim oni są? – Można ich podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należą osoby, które są zupełnie nieprzygotowane do emigracji zarobkowej. Wielu bezdomnych dość naiwnie podchodzi do wyjazdu za granicę, oczekując, że dostaną tu coś na tacy. Emigracja jest oczywiście szansą, ale wbrew pozorom znalezienie pracy na niemieckim rynku jest czasami trudniejsze niż w Polsce. Co więcej, ci ludzie przyjeżdżają często z problemami, które za granicą się potęgują. Przeprowadzka ich nie rozwiązuje – przeciwnie. To są ludzie najczęściej uzależnieni od alkoholu. Jeśli nie poradzili sobie w Polsce, tym bardziej nie poradzą sobie za granicą. Nawet jeżeli na początku pracują i wydaje im się, że 500 euro to dużo pieniędzy, szybko dochodzą do wniosku, że w Niemczech nie można z tego się utrzymać. Później piją jeszcze więcej, tracą pracę i lądują na bruku. W Polsce te osoby mają jeszcze w pewnym stopniu ochronę w postaci znanego środowiska i rodzinnego zaplecza. Natomiast w obcych warunkach brak dojrzałości społecznej, stabilności emocjonalnej, wykształcenia i znajomości języka pogarsza bez wątpienia sytuacje kryzysowe. A jakie osoby należą do pozostałych grup? – Do drugiej grupy zaliczamy tych, którzy nie wyjeżdżają za chlebem, lecz uciekają przed kłopotami prawnymi w kraju, np. przed wyrokami sądowymi. W Hamburgu mieszka wielu Polaków, którzy zdecydowali się na wyjazd po rozpadzie małżeństwa, aby uniknąć płacenia alimentów. Tyle że to nic nie daje, bo polskie i niemieckie sądy już całkiem nieźle ze sobą współpracują. Jeśli więc Polak nieco się ustabilizuje w Niemczech i dostanie zameldowanie, musi się liczyć z tym, że niedługo znajdzie się w jego skrzynce list z Polski. Dlatego wielu z nich woli żyć w ukryciu i mieć spokój. Często też wyroki się przedawniają i bezdomny nawet nie wie, że mógłby prowadzić zupełnie inne życie. Jest jeszcze trzecia grupa… – To osoby, które nie z własnej winy straciły dach nad głową. Zostały np. oszukane przez nieuczciwego pracodawcę. Niezwykle trudno to wykazać. Nawet jeśli takie osoby mają szansę wygrać przed sądem, od chwili doznania krzywdy do uzyskania wyroku może upłynąć kilka lat. W tym okresie niepewności ludzie często wpadają w tarapaty, choć właściwie nie są winni swojej sytuacji. I to w tej grupie dzieją się największe tragedie, ci ludzie najczęściej umierają. Po 2004 r. niemiecki rynek pracy był dla Polaków zamknięty, ale nie dla śmiałków, którzy chcieli założyć w Niemczech własną działalność gospodarczą. To byli znakomici polscy fachowcy, którzy w nowym kraju musieli stwierdzić, że jest zbyt zbiurokratyzowany. Nagle – z powodu jakichś przeoczeń czy też błędów w biznesplanie –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 22/2018

Kategorie: Świat