Polska idzie z duchem zemsty

Polska idzie z duchem zemsty

Janusz Stanny Jeżeli cokolwiek mnie denerwuje i czyni zgorzkniałym, to wykorzystywanie tych, których już nie ma, do bieżącej polityki – Trudno dziś satyrycznie komentować polską rzeczywistość polityczną? – Mógłbym odpowiedzieć truizmem, że to wszystko już przerosło oczekiwania tych, którzy chcą się z tego śmiać. Ale, wie pan, tak naprawdę to jest rzucanie grochem o ścianę. Jeśli chodzi o moją działalność artystyczną, rysunek satyryczny jest tylko kwiatkiem do kożucha. No bo jaka musiałaby być siła sprawcza rysunku, żeby tych wszystkich kłócących się przy korycie zmienić? Nie do pomyślenia. – Ale pewnie lżej się panu robi na sercu, jak pan choć obśmieje tego czy tamtego… – Naprawdę lżej by mi było na płaszczyźnie działań społecznych czy naprawczych. Jestem już w takim wieku, w którym się nie wierzy, że jak się napisze, to się naprawi. Poza tym, jakby miało być lepiej, to już by było. – Pan mówi: kwiatek do kożucha, ale wielu ludzi czeka na taki oddech, na to, żeby móc się uśmiechnąć. Nic tak dobrze przecież nie robi na głupią politykę jak śmiech. – Jeśli ktoś się uśmiechnie, to dla mnie jest to oczywiście ważne. Jednak naprawdę czuję się tak, jakbym pisał listy, a potem zamykał w butelkach i wrzucał do morza. Może ktoś taki list znajdzie, może się uśmiechnie, zrobi mu się miło. Ale nic więcej. – Śmiech to siła, przecież pan o tym wie. – Ach, proszę pana, jasne, że wiem. Już choćby po tym, że tym najbardziej śmiesznym politykom powoli zaczynają spadać notowania. Oni sobie nie zdają sprawy, że są już tak śmieszni, że społeczeństwo zaczyna to zauważać. Ale nie dzięki artykułom czy rysunkom satyrycznym. Dziś dostępność do informacji jest tak ogromna, że już każdy wie, że to jest śmieszne. Jak się pokaże w telewizji polityk X, to ja wiem, co on powie, a jak obok niego siedzi Y, to też wiem. A rysunek jest potrzebny do ozdobienia tygodnika, i tyle. Dla mnie osobiście jest to po prostu przyjemna forma kontaktu ze społeczeństwem, ale siły sprawczej nie widzę w tym żadnej. – A kiedyś była w tym siła sprawcza? – Kiedyś była większa, bo nie było wolności słowa. Dziś jest wolność, to znaczy jeszcze jest, i wystarczy spojrzeć na przykład na pejzaż kabaretów, żeby zobaczyć, co się dzieje. Przecież to zdechło. Nawet z kelnerów nikt się nie śmieje. A dawniej jak poszło się do kabaretu, było z czego się śmiać. Metafora, dwuznaczność, ktoś powiedział „ruskie pierogi” i wszyscy się tarzali. Dziś ciężko o tarzanie się. – Cenzura jako instrument inspirujący? – Oczywiście, że tak! Tamten system wyzwalał w ludziach mówienie tego, co myślą i chcą powiedzieć, za pomocą metafory. Na tym opierał się przecież cały polski plakat. Studiowałem u Henryka Tomaszewskiego, jednej z ważnych postaci naszej sztuki. Opowiadał mi kiedyś, że w Łodzi, gdzie mieszkał od 1945 do 1950 r., przyszła do niego pewna pani, która była dyrektorką CWF, czyli Centrali Wynajmu Filmów. Wtedy jeszcze były amerykańskie filmy, dopiero później ich nie było. Początkowo ta pani chciała, żeby on i inni artyści robili plakaty, jak to tygrys skacze na kobietę, takie, jakie były w Paryżu. Oni powiedzieli, że nie, może im się nie chciało, może nie umieli, w każdym razie nie widzieli w tym sensu. I właśnie wtedy zaczęli robić ten dziwaczny, metaforyczny plakat. Tak zaczęła się historia pięknego okresu polskiej kultury. – A cenzura bardzo interesowała się plakatem filmowym? – Prawie wcale się nie interesowała, nie słyszałem o tym. Polski plakat filmowy dlatego był taki dobry, że nie musiał spełniać warunków napędzania ludzi do kin. To była sztuka dla sztuki, a nie po coś. Natomiast te plakaty, które są teraz, mają do odegrania pewną rolę użytkową i widać, jakie są. Przychodzą z filmem i odchodzą z nim. Liczy się wielkość czcionki, nazwisko i tak dalej. A wtedy nikt się z tym nie liczył. Czytelność liter była na dziesiątym planie, chodziło o pomysł, o sztukę, krótko mówiąc. – To jaka, według pana, jest rola sztuki współcześnie? Lubi pan sztukę krytyczną? – Weźmy za przykład „Łaźnię” Katarzyny Kozyry. Wie pan, gdziekolwiek postawi się ukrytą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2007, 2007

Kategorie: Kultura