Polska krajem rosnącego ryzyka

Polska krajem rosnącego ryzyka

Gdyby nie ingerencja państwa, to pogoń pracodawców za zyskiem doprowadziłaby system do samoudławienia się

Polska znalazła się w okresie rozwijającego się kryzysu. Obecnie jest to kryzys pełzający, hamowany i ograniczony. Nie można jednak wykluczyć wybuchu kryzysu głębokiego, pełnego i niekontrolowanego. Jego ośrodkiem będzie gospodarka, ale obszarem szczególnie narażonym na dewastacje staną się instytucje państwa, system polityczny wraz z parlamentaryzmem i niezbędnym w demokracji umiarkowaniem partii i opinii publicznej.
Przejawem kryzysu jest ciągły spadek wzrostu gospodarczego, który może zmierzać do recesji sensu stricto. Perspektywa mniejszego niż 4% wzrostu PKB w 2001 r. oznacza w dzisiejszej Polsce, wobec koniecznych dużych wydatków państwa i kruchego stanu przedsiębiorstw, sytuację podobną do recesji na Zachodzie. Już teraz odczuwany społecznie stan gospodarki jest gorszy niż jej obraz rysujący się na podstawie zeszłorocznego wzrostu PKB, nawet po odjęciu od niego zwiększonych wydatków na usługi administracyjne i podatków pośrednich, wliczonych w rachunku PKB do wartości dodanej. Rzeczywista recesja (a więc ujemny PKB) to coś jeszcze gorszego.
Wyrazem sytuacji kryzysowej są m.in. duże i nadal rosnące bezrobocie oraz spadek inwestowania przedsiębiorstw. Popyt krajowy okazuje się słaby, szczególnie niebezpieczne jest zamieranie popytu inwestycyjnego. Konkurencyjność przedsiębiorstw i ich zdolność eksportowa pozostaje niska. Postawa Jarosława Bauca, obecnego ministra finansów, stwierdzającego, że naturalna stopa bezrobocia w Polsce sięga 7-8%, sprzyja samouspokojeniu administracji, bo tymczasem jest ono „tylko” dwa razy większe. Dla społeczeństwa polskiego groźba utraty pracy stała się w minionym roku powodem największych lęków, decydujących o jakości dzisiejszego życia i o jego przyszłości.
Rozwinięty kryzys może być rezultatem zarówno presji gospodarczej (w tym finansowej), jak i społecznej. Równowaga gospodarcza, widziana w wymiarze finansowym i budżetowym, podniesiona do rangi wartości najwyższej, i równowaga społeczna są ze sobą sprzeczne. Dążenie wyłącznie do tej pierwszej może spowodować wysokie bezrobocie, ograniczenie wydatków państwa poniżej dopuszczalnego minimum, a w konsekwencji głęboką nierównowagę społeczną. Dążenie jedynie do bieżącej równowagi społecznej może prowadzić do

nadmiernych wydatków państwa,

a więc sprzyjać rosnącej nierównowadze gospodarczej i powodować dalsze zadłużanie się. W ramach dominującego u nas w kręgu decyzyjnym paradygmatu neoliberalnego supremację zyskała równowaga finansowa, a równowagę społeczną traktuje się jako obszar działań doraźnych, wycinkowych, wykraczających poza gospodarkę. W działaniach jest to łatwiejsze, gdyż związek między równowagą gospodarczą a równowagą społeczną nie jest zsynchronizowany, brak tej drugiej ujawnia się zwykle później, ale jej konsekwencje trwają dłużej. Tymczasem nierównowaga społeczna rośnie, przybierając groźne rozmiary. Występuje ona w trzech płaszczyznach.
Po pierwsze, obejmuje ludzi uczestniczących w rynku pracy. Rosną dysproporcje materialne między kadrą kierowniczą przedsiębiorstw i wyższymi urzędnikami administracji z jednej strony, a pracownikami niższych szczebli z drugiej strony. Menedżerowie i właściciele zarabiają coraz więcej, niezależnie od tego, czy są związani z firmą prywatną, czy państwową, z kapitałem zagranicznym, czy krajowym, przedsiębiorstwem generującym zyski duże, niewielkie lub wręcz przynoszącym straty. Płace grup pracowników nie rosną w podobnym tempie, a w 2000 r. płace realne prawdopodobnie generalnie spadły, powiększając i tak już duże zróżnicowanie. Rosnącemu zróżnicowaniu towarzyszą wypaczenia systemów płac, w których wzrasta udział uznaniowości. Blokuje to – jak stwierdza specjalizująca się w tej problematyce Zofia Jacukowicz – „motywacje, gdyż pracownicy nie wiedzą, jaka praca wiąże się z dobrą oceną, a jaka ze złą”.
Zróżnicowaniu

towarzyszy poczucie
niesprawiedliwości.

Jego akceptacja, po początkowym wzroście, w odczuciu społecznym maleje. Dodatkowe, pozapłacowe profity są przy tym większe w kręgu ludzi najwięcej zarabiających niż znajdujących się na niższych i najniższych szczeblach drabiny płac. Z wysokimi zarobkami związane są większe przywileje, przekładające się w dużej mierze na wartości materialne.
Po drugie, nierównowaga obejmuje ogół społeczeństwa, a jej szczególnie drastycznym wyrazem jest bardzo wysokie i wciąż rosnące bezrobocie. Towarzyszą mu: bieda, kształtujące się dziedzicznie wykluczenie i wchodzenie w obszar bezrobocia ludzi młodych, bezpośrednio po ukończeniu szkoły. Niczym w analizach filozofów społecznych XIX stulecia formują się dwa narody: jeden, którego kultura jest częścią kultury zachodnioeuropejskiej (co wyraża się również identyfikacją z jej instytucjami) i drugi, którego kultura, skoncentrowana na przekazywaniu umiejętności przeżycia, zamyka się. Społeczeństwo rozrywa się, bowiem rynek nie jest wystarczającym ośrodkiem, wokół którego mogłaby się konstytuować wspólnota społeczna.
Do tego potrzeba znacznie więcej wartości i instytucji, gdyż w naszych czasach troski państwa nie da się zastąpić niczym innym, w tym również instytucjami powstałymi w rezultacie zbiorowej samoorganizacji. Pojawia się poczucie społecznego porzucenia.
Nierównowaga społeczna w tej płaszczyźnie związana jest z problematyką podziału, społecznej sprawiedliwości i zapewniania przez państwo możliwości samorealizacji każdego obywatela, a nie tylko chronienia jego wolności. Wykluczanie, marginalizacja i bezrobocie części społeczeństwa, wyrastanie „ludzi zbędnych” są rewersem innej, małej grupy, składającej się z ludzi o najwyższych dochodach, żyjących we własnym świecie, w swoistych enklawach, a więc też w pewien sposób wykluczonych.
Ostatnio często formułowany jest postulat obniżki płac minimalnych jako najlepsze remedium na zmniejszenie bezrobocia i zbliżenie kręgu kultury pracy z kręgiem kultury bezrobocia. Postulat ten – pomijając inne jego cechy – przeniesiony jest jednak z doświadczeń krajów o wysokich wynagrodzeniach. Zdaniem Z. Jacukowicz, „w krajach o niskich płacach, jak Polska, obniżenie płac nie zmniejsza bezrobocia, ale przeciwnie, może je zwiększać”. Jeśli płace nie wystarczają na utrzymanie, wiele osób przestaje podejmować pracę i szuka źródeł utrzymania gdzie indziej.
Po trzecie, nierównowaga społeczna dotyczy relacji między pracodawcami z jednej strony, a pracobiorcami z drugiej. Ideologia państwa, głoszona i realizowana, skoncentrowana jest na interesie pracodawców. To oni,

niczym niegdysiejsi biali

niosący cywilizację w koloniach, mają teraz nieść postęp powszechny, realizacja ich interesu ma powodować zwiększenie zamożności ogólnej, a ich wyższe dochody powinny wyzwolić większe oszczędności i zwiększone inwestowanie. Ku pożytkowi powszechnemu. W związku z tym dążenia pracobiorców należy ograniczać, przy czym wymaga się od nich zrozumienia i akceptacji takiej sytuacji.
Znaczenie pracobiorców podważane jest nie tylko przez współczesną ideologię państwa. Maleje również, wbrew krzewionym stereotypom, ich instytucjonalne wsparcie w postaci związków zawodowych, których siła słabnie w kolektywnym przetargu, są marginalizowane przez władze, wypychane przez firmy prywatne, a w małych firmach nie ma dla nich miejsca.
Obniżenie rangi pracobiorców zakłóca równowagę społeczną, ma też znaczenie gospodarcze. Dezorganizuje system oparty na rynku, w którym niezbędne jest istnienie – jak to określali John K. Galbraith czy Karl Polanyi – „sił równoważących”. Maksymalizacja zysku każdego z pracodawców, gdyby nie była hamowana przez inne grupy i państwo, prowadziłaby do samoudławienia się systemu. Rozwój trafiłby na ścianę popytu. W Polsce właśnie mamy do czynienia z barierą popytu, a zarazem z niewykorzystanymi mocami produkcyjnymi. Równowaga społeczna trzeciego rodzaju szczególnie blisko związana jest z rozwojem gospodarczym.
Zachowywanie równowagi społecznej na tych trzech płaszczyznach jest celem samym w sobie, stanowi bowiem podstawę dobrego społeczeństwa. Ma też znaczenie gospodarcze, ponieważ sprzyja stabilizacji politycznej, która w kalkulacjach inwestorów jest jedną z najważniejszych przesłanek przy podejmowaniu decyzji o alokacji środków. Jest tak ważna, że ludzie biznesu na ogół nie przywiązują większej wagi do sposobu osiągania porządku politycznego. Dla większości obywateli ma jednak kluczowe znaczenie albo utrzymywana jest za pomocą agresywnych środków władzy autorytatywnej lub przy pomocy władzy demokratycznej.
Wybór odpowiedniej drogi, zachowującej jak najwięcej z równowagi gospodarczej i społecznej, jest kluczowym zadaniem dla współczesnych polityków. Zadaniem trudnym, którego rozwiązanie jest jednak niezbędne, gdyż Polska ze swoją gospodarką, społeczeństwem i polityką stała się krajem wysokiego i rosnącego ryzyka.
Objawem braku równowagi, wynikającym też z niewystarczającego wzrostu gospodarczego, jest nie tylko bezrobocie, ale i

zablokowanie szans awansu,

w tym także osób będących już na rynku. Dotyczy to szczególnie ludzi młodych. Rosną frustracje, rozczarowania i dewiacje. Zwiększa się też chęć poszukiwania pracy za granicą, gotowość do zarobkowej migracji, co utrudnia przyjęcie Polski do Unii Europejskiej.
Wobec gasnącej gospodarki, prowadzenia – jak zadeklarował minister J. Bauc – „polityki ograniczania przyrostu popytu wewnętrznego, konsumpcji i wydatków państwa (…), czyli utrzymywania niższego wzrostu gospodarczego od potencjalnie możliwego od osiągnięcia”, maleją zdolności gospodarki do „ssania” ludzi. Państwo zaczyna być traktowane jako jedyne realne źródło dochodów, posad, przywilejów, szans, zabezpieczenia materialnego itp. To latynizacja Polski. Podobnie jak w Ameryce Łacińskiej państwo staje się obiektem eksploatacji. Naturalna jest w tej sytuacji presja na rozrost instytucji państwowych, nacisk na zwiększanie liczby stanowisk znajdujących się w jego gestii, mnożenie instytucji, wszelkich agend kontrolnych, sterujących, zarządzających, sprawdzających. Powstają rozmaite fundusze i fundacje czerpiące z państwa i zarazem mu nie podlegające. Wobec ogólnego niedoboru pracy stanowiska te (w centrali i na szczeblach lokalnych) stają się coraz cenniejszym kapitałem politycznym, są łupem tych, którzy mają władzę w państwie, w gminie i na innych szczeblach. Władza lokalna dodatkowo wiąże się z polityczną, unicestwiany jest swoisty, niepolityczny charakter społeczności lokalnych.
Ów nacisk, wywołany opisanymi procesami gospodarczymi i społecznymi, ciągle rośnie. W jeszcze większym stopniu odczują go zwycięzcy tegorocznych wyborów, którzy obejmą władzę. Dodatkowo będzie mu sprzyjał przykład dawany przez rządzących w ostatnich czterech latach.
Bronić się przed naciskiem utrwalającej się tendencji nie jest łatwo. W sytuacji kryzysu, wobec szczególnego niedoboru wielu środków i nadzwyczaj dużego ryzyka potrzebna jest funkcjonalna koncentracja władzy, selekcja strategicznych celów poddanych publicznej rozwadze i obywatelskiemu wyborowi.


Autor jest socjologiem i ekonomistą, pracownikiem Polskiej Akademii Nauk.

Wydanie: 2001, 25/2001

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy