Polska wzorem?

Polska wzorem?

Premier rządu chciał się pozbyć wicepremiera, niewygodnego koalicjanta, i w taki sposób, żeby zniknął on ze sceny politycznej. W tym celu podległa premierowi specjalna policja wszczęła przeciwko niechcianemu wicepremierowi śledztwo oparte na całkowicie i rozmyślnie sfałszowanych dokumentach, oszukańczych i sprzecznych z prawem działaniach. Policja powołana do walki z korupcją chciała doprowadzić do tego, aby teczka z milionową łapówką znalazła się w gabinecie wicepremiera i żeby on jej dotknął. Wówczas zostałby natychmiast aresztowany, zakuty w kajdanki i osadzony w więzieniu. Ponieważ w tej intrydze popełniono za dużo fałszerstw, nie udało się ich wszystkich utrzymać w tajemnicy. Ponadto człowiek, którego intryganci upatrzyli sobie na pośrednika, nie chciał wziąć pieniędzy przeznaczonych na rzekomą łapówkę. Intryga skończyła się niebywałym blamażem policji antykorupcyjnej, ale wicepremier mimo to został z rządu wyrzucony jako „znajdujący się w kręgu podejrzeń”. Wyobraźmy sobie, że premierem, który chwyta się takich metod, byłby Władimir Putin. Media polskie i zachodnie zobaczyłyby w tym potwierdzenie, że w Rosji panuje bezprawie, premier kagebista stosuje stalinowskie metody, jednym zdaniem cały Zachód zobaczyłby w tym dowód, że Putin stoi na czele skorumpowanej dyktatury. Albo wyobraźmy sobie, że czegoś takiego dopuścił się Viktor Orbán: Europa ogłosiłaby, że na Węgrzech dokonano zamachu na demokrację. Zresztą ani w dzisiejszej Rosji, ani rzekomo odchodzących od demokracji Węgrzech takie praktyki są nie do pomyślenia. Polskiemu rządowi najwyraźniej więcej wolno, tak w oczach zagranicy (Polska nikogo za bardzo nie obchodzi), jak też w apatycznej świadomości swoich obywateli. Komisja sejmowa, która została powołana do zbadania głównie tej afery, słowami swego przewodniczącego posła Czumy orzekła, że nie popełniono tu niczego sprzecznego z prawem, żadnego „nacisku” politycznego nie było. Cele „komisji naciskowej” zostały tak określone, że od początku było widać, że Platformie Obywatelskiej, a w szczególności Donaldowi Tuskowi wcale nie zależy, aby cokolwiek zostało wyjaśnione. Pisano o tym w „Przeglądzie” na tym miejscu. Już samo kluczowe słowo „naciski”, nieokreślone i metaforyczne, nie wskazywało celu. Premier Donald Tusk nie był zainteresowany innym wynikiem niż ten, jaki przedstawił nieposzlakowanej podobno uczciwości poseł Czuma. Jak wszyscy pamiętają, PO z Donaldem Tuskiem na czele najgwałtowniej zarzucała rządowi PiS-owskiemu nie co innego jak koalicję z Samoobroną i Leppera w rządzie. Dlaczego więc Tusk miałby potępiać Kaczyńskiego za pozbycie się Leppera? Marny cel uświęca podłe środki. W Polsce upominanie się o przestrzeganie prawa uchodzi obecnie za „temat zastępczy”. Polska poprawność polityczna mówi, że liczą się „ludzie”, to znaczy partia, a nie „abstrakcyjne zasady”, czyli prawo. • Starożytna maksyma: „o zmarłych dobrze albo nic” nie obowiązuje, gdy chodzi o Andrzeja Leppera. Nie mam o tym działaczu ludowym do powiedzenia nic specjalnie złego ani dobrego. Był moment, gdy pod wpływem atmosfery niechęci czy wrogości, jaka go otaczała, brałem go poważnie. Myślałem sobie: może rzeczywiście należy go się obawiać, może wnosi do polityki coś niebezpiecznego? Jednakże nawet w okresie swoich sukcesów wydawał mi się politycznie nie to, że naiwny, ale zbyt prostoduszny i łatwowierny, i byłem pewien, że przez polityków, o których wypowiadał się tak pogardliwie, będzie oszukany i wyprowadzony w pole. (Do głowy mi jednak nie przyszło, że w Polsce możliwa jest taka polityczno-policyjna granda jak „afera gruntowa”). Lepper przebiegłości uczył się z książek i chociaż wielu innych rzeczy wyuczył się szybko (pod tym względem przeciwieństwo Wałęsy), to przebiegłości obraną drogą (przez Le Bona, na przykład) zdobyć nie mógł. Warcholskie i nieraz brutalne metody rolniczych protestów, którym przewodził, były słusznie, lecz wątpię, czy rzeczywiście powszechnie potępiane, daleko im jednak było do brutalności rolników francuskich, dzięki którym – nawiasem mówiąc – została wprowadzona wspólna europejska polityka rolna. Biorąc razem wszystko to, co reprezentował sobą Andrzej Lepper, nie otrzymuje się wyjaśnienia jego krótkotrwałej, lecz mimo wszystko zastanawiającej kariery politycznej. Trafny wydaje mi się pogląd, że w społeczeństwie ciągle tli się oczekiwanie na pojawienie się reprezentanta „trzeciej drogi”, kogoś nienależącego ani do zwycięskiego obozu „Solidarności”, ani przegranego obozu „postkomunistycznego”. Na początku transformacji było to bardziej wyczuwalne niż obecnie i drugie miejsce w wyborach prezydenckich niejakiego Tymińskiego zaszokowało „Solidarność”, ale innym nie wydawało się aż takie dziwne, jak wydaje się dziś. Lepper był nadzieją dla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 33/2011

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony