Polskie marzenia w Chicago

Polskie marzenia w Chicago

Jak Polaków tu, w Jackowie, posłuchać, to całe ich życie kręci się wokół dwóch spraw –pieniędzy i tyłka

Pan Mietek od kilku lat codziennie spogląda na Milwaukee Avenue zza okna wystawowego biznesu, w którym pracuje. Maszyna turkocze niemal bezustannie, ale on od czasu do czasu popatrzy, co dzieje się na ulicy. A dzieje się…
-– Klucze dorabiam. Już z pięć lat. Przyjęli mnie tu do roboty, jak tylko przyjechałem. Ślusarzem w Polsce byłem. Tam też miałem swoją szlifierkę na rynku… Mówię szefowi, że chciałbym tu klucze robić… A rób, powiedział. Za swoje kupiłem sprzęt, zamontowałem, drajłolem oddzieliłem, okienko wstawiłem. I tak do dziś. Ludzi się poznaje, pewnie. Przeważnie takich w potrzebie. Czasami przychodzą z poważniejszymi sprawami, bo klucz się złamał i został w zamku albo jest zamek, a klucza nie ma. Całe zamki mi przynoszą. Różni, nie tylko Polacy. Latynosi też, i biali Amerykanie. Jak się jest w dzielnicy kilkanaście lat, to się ludzi zna. Wpadają, zanim klucz zrobię, czasem pół życia opowiedzą. O dzieciach w Polsce, o mężu, co pije, o żonie, co się puszcza. I o miejscowych przygodach. Ile ja tu już karier widziałem? I milionera, który od sklepiku zaczynał, a hurtownię albo fabrykę jak taki G. założył, i takiego, co z porządnego człowieka bumem się stał. A już u kobitek to najlepiej widać, czy Amerykę poważnie traktują, czy chcą się tylko prześlizgnąć. Żeby gadała, nie wiem co, od razu widać, co za jedna. Czy zasady ma, czy tyłkiem chce Chicago zawojować.

Nauczycielka:
-– Nie no… Sprzątać i sprzątać czyjeś brudy. Ileż można? Trzeba mieć trochę godności. Ale co tu robić na dobrą sprawę? Zastanawiam się i nie za bardzo wiadomo. Najlepiej to dziennikarką być. Ale na radio trzeba mieć pieniądze. A gazety? Wydawca jednej wydaje, ale gumowe czeki, za drugim ciągną się afery finansowe, nabrał od ludzi kasy i nie rozliczył do dziś, z trzecim wstyd się identyfikować, bo to skansen intelektualny i historyczny. Wszyscy ze wszystkimi po sądach się ciągają. A gdzie indziej pełna obsada. Faceta z klasą nie znajdziesz. Bo w ogóle który ma choć z osiem klas? Na palcach jednej ręki policzysz. Zabiera cię do restauracji i łyżką je kartofle albo palcami. Ale jeździ mercedesem i ma skarpetki w złote węże. No i świeci jak choinka, bo ma z pół kilo złota na sobie. Może małolaty to przyciąga. No to do szkoły sobotniej poszłam. Śmieją się, że te trzy godziny z uczniami to moje pięć minut. Ale żeby pan wiedział, że jak cały tydzień napracuję się w serwisach, to ta szkoła jest jak balsam na duszę. I pomyśleć, że w Polsce pracowałam w szkole, miałam swoje klasy, gabinet przedmiotowy. Moi uczniowie olimpiady wojewódzkie wygrywali… Ale Ameryki i pieniędzy się zachciało. I co? – macha ręką. -– Może jednak do Polski wrócę?

Barmanka:
-– Po co ja do Polski mam wracać? A gdzie mi będzie lepiej niż tu? Ogólniak skończyłam, w moim mieście połowa ludzi nie ma pracy. A ja se tu stoję, nalewam, o co proszą, z każdym pogadam, pośmieję się. No i co z tego, że zapijaczone mordy nieogolone kiwają mi się nad barem? Że dowcipy niewybredne? Co mi szkodzi uśmiechnąć się, jak wiem, że zostawi mi większy napiwek? Trzeba dać takiemu się wygadać. Będzie ględził, no to co? Można udawać, że się słucha i podlewać gościa, a on w siódmym niebie, wreszcie dopadł słuchaczkę, której może się zwierzyć.

Kontraktor:
– Ameryka? Super ja się tu czuję. Wreszcie stara mi nie brzęczy nad uchem. Mi nie szkodzi, że w bejzmencie mieszkam. Prawie jak w wojsku, z chłopakami na jednej sali, nie? Wracam se z roboty, przebiorę się w dżiny, koszulkie, na jednego skoczę, tu na róg. Życie dopiero tutaj mi się zaczęło, po pięćdziesiątce. Panienki na mnie leco, młodsze niektóre niż córa moja. One lubio takich jak ja, co to wiedzo, w czym rzecz. Tyle lat ja w Polsce, tylko praca, dom, kościół.
– –Wysyłasz pieniądze rodzinie?
– –Na początku to prawie wszystko żem wysyłał. Teraz mniej, bo sam mam potrzeby. Forda escorta żem kupił, dobry dil, osiem stówek dałem. Trochę przechodzony, ale jeszcze rwie z piskiem opon. Do roboty dojeżdżam i laski czasem wożę.
-– Gdzie je poznajesz?
-– A mało to okazji? W tawernie choćby. Czasem uda się którąś wyciągnąć. W samochodzie ją potem można, no wiesz. Albo do niej idziem. Bo w bejzmencie przy chłopakach to tak za bardzo atmosfery nie ma na takie spotkania.

Pan Mietek:
– –Kolegów mam, słucham, co mówią, czasem to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Jeden z drugim pajaca z siebie robi. Co, nie wiem, że po dziwkach chodzą, płacą za rozbierane randki? A przechwalają się, co oni tam mogą zwojować. Niby mam wierzyć, że facet po pięćdziesiątce trzy stówki na tydzień ma ze sprzątania, w bejzmencie materac rentuje. I co, panienka 19–letnia z nim do łóżka poszła, bo się zakochała? To czemu wstała po godzinie i wyszła? Bzyknie jeden z drugim prostytutkę, a potem przy piwie się przechwala, jakich podbojów dokonał.

Pani Jola:
– –Robota lekka nie jest, ale gdzie łatwo pieniądz przychodzi? Ale dobrze, że jest. Ile ja się w domu nasiedziałam, już myślałam do Polski wracać. Ale stary by się tylko ze mnie natrząsał, że Ameryki mi się zachciało, a jak co do czego przyszło, to sobie rady nie dałam. I tak już Amerykę podbijam od czterech lat, a co?
– –Za rodziną pani nie tęskni?
– –Co tęsknienie da? Konkrety się liczą. Córki moje – jedna za mąż wyszła w ubiegłym roku, druga do matury się sposobi – ubrane jak laleczki chodzą. Paczki wysyłam, żeby im niczego nie brakowało. Tanio załatwię. Czasem na domku dostanę od pani jakieś ciuchy, całkiem dobre jeszcze. No to od razu paka i przez Polame do domu. A jak mam czas, popołudniami albo wieczorami po trifstorach się przejdę, dosłownie za centy dobre rzeczy pokupuję. Nie tylko dla nich. A o sobie to niby nie pomyślę? Bo pani Jola to dziewucha w średnim wieku, ale z klasą. Jak w sobotę na parkiet wyjdę, chłopaki jak malowanie zaraz obok zaczynają się kręcić. Powodzenie mam, nie powiem, ale tak jakoś zawsze było, jeszcze w szkole podstawowej chłopaki za mną latali.

Szewc:
-– Ja tu jestem szewcem od kilkunastu lat. Zmieniałem miejsca, ale tu najdłużej jestem. Co za buty mi przynoszą. Panie, jak już w czymś takim człowiek chodzi, to koniec świata. Polacy wykupują po trifstorach stare kapcie i mi tu przynoszą do wyłatania. But kosztował może 2-3 dol., a ja im zelówki za 8-10 robię. I lecą potem na dancing do Kongresowej. Najwięcej roboty w piątek, kobitki przylatują, żeby im obcasy poustawiać. A za tydzień znów z tymi samymi chodakami…

Laska:
-– Trzeba żyć. Ameryka nie pieści. A jak się ma 20 lat i głowę na karku, to można się urządzić. Śmieszą mnie ci faceci w leksusach i mercedesach, co podjeżdżają pod Jedynkę. Brzuch się trzęsie, łysina przykryta pożyczonymi włoskami, ale rżnie taki młodzieżowca. Idę z nim, czemu nie? Od razu jestem panią. Wiadomo, czego chce, ale też wiadomo, że przy takim łatwiej się żyje. Płaci za moje mieszkanie, pokrywa rachunki za masażystkę, kosmetyczkę, ubrania. Siedzi przy żonce, czasem tylko wyskoczy bzyknąć, ale nie chrapie mi całymi nocami nad uchem. Na wczasy zabierze, Floryda, Hawaje… Przecież nie będę ustawiała słoików na półkach w jakimś sklepie, żeby właściciel, taki sam dupek jak ten, obmacywał mnie po kątach za 6,50 na godzinę. To jasne. Nie ma wyboru, nad czym tu w ogóle się zastanawiać.

Młodziak:
-– No i ta mała jest naprawdę nie do wyjęcia. Patrzę, z jakim typem się prowadza, i rzygać mi się chce. O czym ona z nim rozmawia? Chyba o kasie, którą on liczy swoimi brudnymi paluchami. Dajcie spokój, facet ma w ustach co trzeci ząb, dłubie co chwilę wykałaczką i pali cygara. No weź się z takim pocałuj. To tak, jakby wylizywać popielniczkę. W życiu bym takiej dziwki nie tknął.
-– A inne laski?
-– Najwyżej jak która świeżo z Polski, i to najlepiej z jakiegoś zadupia. Ale trzeba mieć szczęście. Jak pobędą dłużej, robią się cwane. A już najgorsze są takie intelektualistki, po studiach. Sprząta w serwisie i zadziera nosa.

Pan Mietek:
-– Mój znajomy, taki Gienek, też się prowadza z osiemnastką. On brzuchaty, siwy wianuszek kłaków mu na łepetynie tylko został, ale koszulkę czarną z Metallicą nosi. Na szósty krzyżyk idzie, a wciąż mu się zdaje, że czas 40 lat temu stanął. Panienka grzeczna nawet, ładniutka, nie powiem, ale przecież dzieciak jeszcze. On kasę ma, przynajmniej sprawia wrażenie, że ma, bo co tam w banku, to tylko on wie. I wmówił lasce, że ładnie śpiewa, więc będzie jej karierę finansował. Nawet już długo są, rok prawie. Jej matka z Polski przyjechała, 15 lat od Gienka młodsza. I co pan myślisz, że coś złego powiedziała? Nie, razem z nimi zamieszkała i jeszcze sztorcowała młodą, jak do łóżka nie chciała z Gienkiem iść. Sam mi się chwalił. Tylko na ślub nastawała. A nie jestem przekonany, czy sama mu do wyrka nie wskoczyła, bo trzeba przyznać, całkiem niezła jeszcze była. Taka rycząca czterdziestka, wiesz pan.

Pani Jola:
-– Kręcił się przy mnie taki Stachu od kontraktora. Nawet miły, póki nie wypił. Potem cham z niego wychodził. Za tyłek chwytał albo za cycki i do całowania się brał, nawet na środku parkietu. Powiedziałam, żeby się odczepił. No to zaczął mnie śledzić. Jak ja do Kongresowej, on za mną. Ja do Jagiellonii, on też. Do Kapitolu, do Cardinala. Gdzie się nie ruszę, ten świrus za mną. Zakochał się chyba. Ale co to za miłowanie? W Polsce żona i troje dzieci, a on tu za mną lata. Wódkę stawiał, kwiaty kupował. Mówię mu: „Dzieciom wyślij, zamiast tracić”, a on że mnie kocha i życia poza mną nie widzi. W końcu mówi: „Joluś, razem biznes zrobim. Po co ty w tych serwisach się marnujesz, razem będziem jeździć. Ja samochód mam, a jeszcze w odkurzaniu pomogę”. Miał nawet kogoś, od kogo te domki można było odkupić, ale nie chciałam, bo wtedy już całkiem by się ode mnie nie odczepił. Co, jego głodne dzieciaki mam mieć na sumieniu? A poszedł! Mnie bardziej przydałby się taki niezależny mężczyzna. Choć z maturą, żeby miał co opowiadać interesującego. Już takiego mam na oku. Co niedzielę do kościoła na 10.30 chodzi. Raz siedziałam koło niego, nawet zagadałam przy wyjściu, ale jakoś nie załapał. Próba nie strzelba, może następnym razem wypali.

Kelnerka:
-– Studia skończyłam w Polsce i co? Tutaj z talerzami biegam, byle głupek na mnie pokrzykuje, próbują za biust banknoty wsuwać. Upokorzenie. W Polsce taki furmanką by najwyżej jeździł, a tu pana rżnie. Koniak pije. Jak mi tu jeden zrobił awanturę, że mu koniak bez lodu podałam, to mnie o mało szefowa nie zwolniła, bo klient, nawet taki palant, zawsze ma rację. No i wysługuję się, za grosze. Bo już uważaj, jak ci Polak zostawi napiwek.
Do szkoły bym chciała pójść, język poprawić, znaleźć lepszą pracę. Jak już kiedyś wyrwę się z tego Polakowa, to mnie tu nikt nie zobaczy. Ale pewnie zanim dostanę papiery, będę musiała zadać się z którymś z tych wieprzów. Nie dla każdego Ameryka jest Ameryką.

Wacek:
-– Rodacy generalnie nie znają się na samochodach. Warsztat samochodowy to na Polonii dobry biznes. Są złote rączki, co zamiast paska napędowego używają damskich rajstop, ale oni tak naprawdę potrafią jedynie dorżnąć auto do końca. Nawet nie ma jak grata Latynosowi opchnąć. Czasami jak otwieram maskę, to nadziwić się nie mogę, jakie Polacy wymyślają patenty. Ale większość nie ma pojęcia, w jaki sposób samochód jedzie, więc z byle czym do mnie przyjeżdżają. Pomagam, jak mogę. Wielu ludzi można poznać. No, a już kobiety…

Witek:
-– Pracowałem u Wacka, ale musiałem odejść. Bałem się, że jak pewnego dnia wyjdę z warsztatu, to mi ktoś nóż w plecy wbije. Oszukiwał na chama. Łatwo Polaka przeciągnąć na kasę, a on to już sumienia nie ma wcale. Zagląda pod maskę, widzi, że jakiś drobiazg, ale mówi, że poważna sprawa.
-– To ile, panie, będzie kosztować? – pyta zmartwiony klient.
-– No nie wiem, muszę dokładnie sprawdzić – idzie na całego.
-– Ale dwie stówki, czy więcej?
-– Może mniej, może więcej…
-– Do dwóch stówek to rób pan, a jak więcej, to będę musiał pomyśleć.
Tam tylko rurka się odpięła, trzeba wymienić zacisk za 1,2 dol. i przykręcić śrubkę. Ale skoro gość chce płacić dwie stówki, to czemu nie? Jak mu wypisze robót za 180 dol., to klient jest szczęśliwy jak ogórek na wiosnę. Jeszcze twierdzi, że miał farta.

Patrycja:
-– Bujam się tu już trzy lata. Jestem nielegalnie. Do Polski za bardzo nie chce mi się wracać. Pracuję trzy razy w tygodniu. Stoję za barem. Mam z tego dwa razy więcej pieniędzy niż dziewczyny, które sprzątają przez sześć dni w tygodniu. Chciałam uregulować pobyt, myślałam nawet, żeby znaleźć kogoś, komu mogłabym zapłacić za ślub, ale stojąc za barem, poznałam zbyt dobrze facetów, by pójść z którymś z nich na taki układ. Pewnie, że najlepiej byłoby znaleźć młodego, przystojnego i z kasą, który nosiłby mnie na rękach, ale z tym to raczej trudno. Jak młody i przystojny, to bez kasy i na odwrót. Wybrałam więc inne rozwiązanie. Wyszłam za faceta po pięćdziesiątce, grubego i trochę schorowanego, który świata poza mną nie widzi. Kasę ma. Zakochany, że aż śmiać mi się chce. Za trzy lata weźmiemy rozwód. Mam nadzieję z tego związku wynieść oprócz pobytu także połowę majątku. A co do innych mężczyzn? Mam najlepszy punkt obserwacyjny, jaki można sobie wyobrazić. Wystarczy wskazać palcem.

Rysiek:
-– Dla mnie ta Ameryka to chyba jest szczęście. Robię u kontraktora. Pilnuję, żeby solidnie wykonać to, co do mnie należy. Nie boję się, że wylecę, choć zdarza się, że przez tydzień lub dwa nie mam roboty. Ale to jest wkalkulowane. Żyję skromnie, wysyłam pieniądze żonie i dzieciom do Polski. Tam bym siedział i bąki zbijał. Słyszę, co robią znajomi. Jestem zdrowy, mam jeszcze siłę do pracy i co najważniejsze, spokój. Codziennie gram w małe lotto. Pięć skreśleń na 35. Największa możliwość wygranej. Mam farta, bo przynajmniej raz na tydzień trafiam trójkę. Dwa razy miałem czwórkę. Raz wysłałem pieniądze do Polski, a drugi raz zabalowałem. Na wycieczkę pojechałem. Kalifornia, Las Vegas, Yellowstone… Było na co popatrzeć. Dziewczyny z Polski takie wesołe jechały. Fajnie było. Wiem, że któregoś dnia trafię piątkę. Wtedy spakuję się i wyjadę. Jutro to jutro, za rok to za rok. Chyba że wcześniej emigrejszyn mnie wysiuda. Ale do kościoła chodzę co niedziela, modlę się, żeby dorwali mnie jak najpóźniej. I o zdrowie dla żony i dzieci. Chyba szczęśliwy jestem. Tak sobie myślę, jak wstaję codziennie rano o piątej i wiem, że mam robotę, którą muszę wykonać. Ktoś powie, że to takie proste. Ale po co komplikować.

Pan Mietek:
-–Jak ludzi posłuchać, to całe ich życie kręci się wokół dwóch spraw – pieniędzy i tyłka. Raz na wozie, raz pod wozem. Rzadko panuje równowaga. A jak już jest, to nie na długo. Może dlatego ludzie nazywają ten stan szczęściem. A wszyscy inni wciąż dążą do niego.
PS
Imiona i profesje niektórych bohaterów na ich prośbę zmieniono.

 

Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy